Koniec i początek podsumowanie 2018 i plany na 2019

Koniec i początek podsumowanie 2018 i plany na 2019

Mam problem z podsumowaniami, zwykle unikam ich z całych sił, bo wymagają ode mnie patrzenia w przeszłość, a ja wolę mieć głowę zwróconą przed siebie. Czasem jednak nachodzi mnie potrzeba zamknięcia jakiegoś etapu, po to, żeby do nowego przejść z zupełnie czystą kartą. Już kilka tygodni temu pomyślałam, że ten rok zamknę właśnie podsumowaniem i wyznaczeniem sobie nowych celów.




Rok 2018 nie był w żaden sposób spektakularny. Był rokiem stabilizacji, umacniania tego, co wydarzyło się w 2017. Ale to ten, dziś kończący się był pierwszym pełnym rokiem kalendarzowym na wsi, w szkole, z Kazikiem... Dlatego trochę mu się przyjrzymy.

Miejsce


Dziś już wiem, jak wygląda nasze podwórko i nasza okolica zarówno w śniegu, jak i w upale. Kiedy odbieraliśmy klucze od naszego wiekowego domu, w żaden sposób nie podejrzewałam, że będzie tu aż tak pięknie. W słońcu i w deszczu, z wielkimi kretowiskami na środku trawnika i z błotem na podjeździe. Najpiękniejsze w tym naszym małym białym domku jest to, że rano mogę wyjść w piżamie, spojrzeć na las na pole, zachwycić się sarną, chodzić boso po trawie i pić kawę siedząc na huśtawce. Nikt mnie tu nie ocenia. Jeśli postanowię piec ciasto i okaże się, że nie mam mąki mogę pójść do sąsiadki i pożyczyć biały proszek, bo wszyscy wiemy, że do miasta daleko. Pięknie tu i serdecznie. Mimo wielu ostrzeżeń "pogadamy po pierwszej zimie, czy będzie Wam się tak podobać", przeżyliśmy pierwszą zimę, zaczęła się druga nie zamarzliśmy, śnieg nas nie zasypał, tzn. próbował, ale go odgarnęliśmy.

Ludzie


Oczywiście w tym naszym raju zdarzały się trudne chwile, jak piorun, który uderzył w budynek gospodarczy wyłączając nam prąd, wichura, która miesiąc później porwała nam trampolinę uszkadzając ogrodzenie i uderzyła naszą bramą w przejeżdżający samochód. Były awarie samochodu i pieca w czasie mrozów. Ale za każdym razem pomogli nam ludzie. Sąsiedzi, którzy przychodzili z pomocą, wsparciem i dobrym słowem. Ludzie, którzy prawie nas nie znali zapraszali pod swój dach, oferowali pomoc. Mamy wielkie szczęście do ludzi, a może to po prostu karma, bo sami też staramy się pomagać, kiedy ktoś potrzebuje wsparcia. Tak czy inaczej ten rok pokazał, że trafiliśmy do fajnej społeczności.

Rodzina


Kiedy byłam w ciąży z Kazimierzem, często słyszałam, że pojawienie się trzeciego dziecka to takie zamieszanie, jakby dzieci pojawił się co najmniej dwoje. U nas to się zupełnie nie potwierdziło. A przypominam, że nie mamy pod ręką ani dziadków, ani cioć, które mogłyby nas wesprzeć w codziennych działaniach. Oczywiście zdarzało nam się przywozić moją mamę, kiedy np była impreza w przedszkolu i nie chcieliśmy ciągnąć ze sobą Kazika, ale na co dzień radziliśmy sobie sami. Starszaki bardzo dojrzały przez ten rok, w wielu kwestiach stali się samodzielni, chętniej pomagają w pracach domowych i często pomagają sobie nawzajem. Dojrzeliśmy, wszyscy.


Zdrowie


Przez ten rok nie tylko niewiele chorowaliśmy (poza Kazika pobytem w szpitalu i tak odkrytym refluksem) cieszyliśmy się dobrym zdrowiem, ba, udało nam się odstawić Teodorowi leki, które brał codziennie przez cztery lata. Okazało się, że na naszej pięknej wsi jego astma jest zdecydowanie mniej aktywna. Oczywiście na wiele kwestii musimy uważać, np. stopować go, kiedy biega, ale wyobraźcie sobie, że po czterech latach schowaliśmy sterydy do szafki i nie wyjęliśmy ich od czerwca!


Blog


Tak naprawdę ten rok należał do Instagrama, bo to tak byłam aktywna przez 365 dni! Ha! Systematyczność nigdy nie była moją mocną stroną, a tu udało mi się zrealizować zamierzony plan. W tym czasie dołączyło do nas 500 osób. Mało? Może i tak, ale bez promocji i kombinatoryki. Nawiązaliśmy wiele fajnych znajomości, które w wielu przypadkach mają szansę być kontynuowanymi również poza siecią. Blog w regularnej odsłonie funkcjonuje od października i powiem Wam, że dobrze mi z tym, mam zajęcie, trochę dyscypliny i miejsce, gdzie mogę pisać to, na co nie zawsze mogłam sobie pozwolić pracując w gazecie, gdzie nie ja byłam szefem ;)

Jestem bardzo wdzięczna za ten spokojny rok. Pełen ciszy, uśmiechów i wspólnych chwil. Mam nadzieję, że ten nowy 2019 rok będzie podobny. Mam na niego swoje plany i marzenia. Ile z nich uda się zrealizować? Czas pokaże. Najbardziej chciałabym mieć przy sobie tych samych uśmiechniętych ludzi, którzy każdego dnia sprawiają, że mi się chce. Modlę się, żeby zdrowie i optymizm nas nie opuściły. Żebyśmy mieli siłę, żebyśmy byli konsekwentni. Wam też tego życzę, bo lepszych życzeń chyba nie wymyślę. No może jeszcze porządnej wygranej w Lotto, bo kasa zawsze się przyda ;)


Postanowienia w punktach


Podobno postanowienia jako takie nigdy się nie udają, ale zawsze staram się nadać sobie jakiś kształt planu do realizacji na najbliższe miesiące, wtedy zdecydowanie łatwiej mi się za to zabrać.

1. Wszyscy przyjrzymy się naszej diecie. Niektórzy z nas powinni stracić trochę na wadze innym przydałaby się większa różnorodność. Przed nami kuchenne perturbacje.

2. Precyzyjne planowanie jadłospisu, kiedyś już to robiliśmy i to się sprawdzało, ostatnio odpuściłam, a szkoda, bo to daje sporą oszczędność czasu i kasy, a także gwarantuje większą różnorodność na naszych talerzach.

3. Będę ćwiczyć. Serio. Pierwszy raz piszę to głośno. Na zdjęciu z Sylwestra 2019/2020 będę posiadaczką fit ciała :D

4. Ten rok będzie należał do bloga. Dziś jest Was tutaj 2500 osób miesięcznie. Za rok będzie dwa razy tyle ;)

5. Urządzimy salon. Po półtora roku mieszkania w naszym domu wiemy, jak mniej więcej powinien on wyglądać. Jakbyście mieli zbędne meble z PRL biorę :) Odnowimy i damy im nowe życie w naszym domu.

6. Spędzimy jeszcze więcej czasu razem. Obejrzymy z dzieciakami trochę pięknego Mazowsza, a jeśli środki na to pozwolą również innych zakamarków Polski.

7. Będę więcej szyć

8. Zajmę się w końcu moim "Secret Project" uda się, musi .


Żeby Nowy Rok nie bolał, czyli sposoby na kaca

Żeby Nowy Rok nie bolał, czyli sposoby na kaca

Naturalnie mam świadomość, że moi Czytelnicy to anioły w ludzkiej skórze i żadno z Was w życiu się nie napruło, ale podobno kiedyś musi być ten pierwszy raz. Więc gdyby miał on przypaść na poniedziałek, czyli najbliższego sylwestra, to mam parę patentów (oczywiście zasłyszanych ;) ), żeby aż tak bardzo nie bolało. Przeczytajcie, tak na wszelki wypadek, może nie Wam, ale komuś pewnie się przyda. 

nickgesell/pixabay

Nim wystrzelą korki


Oczywiście te od szampana, nie Wasze. Przygotowanie do imprezy sylwestrowej (i każdej innej zaplanowanej nocy przy czymś mocniejszym) warto zacząć... dobę przed. W niedzielę wywietrz sypialnię, zjedz lekką kolację, weź odprężającą kąpiel i połóż się wcześniej do łóżka. Nie bierz do ręki telefonu, nie włączaj telewizora. Musisz porządnie wypocząć. Alkohol to jest takie podstępne bydle, że niewyspanych atakuje szybciej, więc przechytrz go i się wyśpij.

Rano w miarę możliwości zrezygnuj z kawy, wypłukuje minerały, a Tobie mogą się przydać, ale przecież wyśpisz się, więc dasz radę bez ukochanego latte. Teraz pora na śniadanko - dziś dieta precz, zjedz jajecznicę na boczusiu, tłuszczyk jest Twoim sprzymierzeńcem. Nie zapomnij też o porządnym obiedzie, rosołek będzie jak najbardziej na miejscu.

It's party time!


Żywiciel opowiadał mi kiedyś historię, jak razem z innymi kolegami ubrani w garnitury popędzili na osiemnastkę znajomego. Impreza odbywała się w stodole i poza nimi wszyscy byli w szeleszczących dresach i mieli posturę raczej Pudziana niż Michała Szpaka. Ewidentnie chcieli elegancików upić. Ale chłopcy w garniturach nim wlali w siebie pierwszą dawkę procentów zjedli flaczki, schabowego i suróweczkę. Na porządnym podkładzie przetrzymali wszystkich. Ty też pamiętaj o jedzeniu. Dziś nie ma diety, to ustaliliśmy w poprzednim akapicie.

Upewnij się, że blisko Ciebie stoi dzbanek z wodą. Niezależnie od tego co pijesz, po każdym drinku wychyl szklankę wody niegazowanej. Nie daj się też namówić na szybkie kolejki. Raz na 20 minut to maksymalne tempo. Chyba, że planujesz skończyć imprezę przed północą. Staraj się też unikać gazowanych napoi. Dwutlenek węgla przyspiesza wchłanianie alkoholu, więc zamiast wódki z colą wybierz raczej tę z sokiem pomarańczowym lub żurawinowym, mają dużo witaminy C, a ta pomaga rozkładać procenty. Będzie łatwiej trzymać pion.

Czas do domu


Skoro już udało Ci się bezpiecznie dotrzeć do łóżka wykorzystaj chwilę przed snem i... napij się dużo wody, warto też łyknąć tabletkę witaminy C (patrz poprzedni akapit). Umyj dokładnie zęby i weź chłodny prysznic. Zasłoń i uchyl okno i idź spać.

Kiedy nowy dzień jednak boli


Weź, porządny prysznic z szorowaniem skóry, pomoże organizmowi pozbyć się toksyn. Na śniadanie zjedz... żurek, albo kapuśniak dobra będzie też ogórkowa, każda zupa z elementem kiszonki czyli bogactwem witaminy C będzie Twoim sprzymierzeńcem. Wody od ogórków nie wylewaj, śmiało możesz ją wypić. Poza tym pij wodę niegazowaną i napoje izotoniczne, pomocny może okazać się też bogaty w potas sok pomidorowy. Zamiast tabletki na ból głowy postaw na spacer, przewietrzenie głowy pomoże pozbyć się toksyn i dotlenić komórki.

Dasz radę, w końcu następny Sylwester dopiero za rok ;)
Najlepszy nebulizator

Najlepszy nebulizator

Kiedy Zygmunt miał około półtora roku odkryłam, że istnieje coś takiego jak nebulizator. Poszłam z nim do lekarza, który orzekł niegroźną infekcję i zalecił inhalowanie dziecka solą fizjologiczną. Wtedy padło pytanie o posiadanie owego sprzętu. Nie mieliśmy. Popędziłam więc do apteki, żeby go kupić, nie było. W pierwszej, drugiej, trzeciej... Kiedy w końcu na jakiś trafiłam, kupiłam go. Siedem lat później nebulizator padł, a ja muszę wybrać nowy, tym razem nie zdaję się na przypadek.


Dokładnie taki mamy teraz, ale działa już tylko na boku :(

Kupując naszego Omrona miałam sporo szczęścia. Okazało się, że sprzęt jest cichy i wytrzymały, nie jest jednak pozbawiony wad. Ale po kolei. Kiedy trafiłam na nasz nebulizator nie miałam pojęcia, że inne modele... działają inaczej. Znajomi, którzy byli świadkami naszych zabiegów niezmiennie zachwycali się, jaki nasz inhalator jest cichy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że dla Zygmunta hałas jest problemem, myślę, że przypadkiem uniknęłam wielu nerwowych sytuacji, jak dziecko uciekające przed hukiem.

Kiedy okazało się, że Teodor ma astmę dalej mieliśmy nasz nebulizator. W pierwszym roku leczenia działał mniej więcej non stop, a trzy razy dziennie minimum, potem rzadziej, ale nadal, na tle innych domów był mocno eksploatowany i dawał radę. Wtedy już miałam wobec niego pewne zarzuty. Szpitalny sprzęt nie miał tego małego plastikowego elementu, który wiecznie (czasem dwa razy w czasie jednej inhalacji) trzeba czyścić, bo inaczej lek nie jest podawany. Czasem, choć nie do końca wiem od czego to zależy, lek podawany jest znacznie wolniej, niż byśmy sobie tego życzyli. Ale nadal działał.

Mamy znajomych, którzy ze swoich inhalatorów korzystają dużo mniej a w czasie żywota naszego jednego przerobili kilka modeli. Naszego nebulizatora nikt nie oszczędzał, nie raz upadał, również w trakcie pracy, bywał zalany lekiem, filtr powietrza zgubił się już dawno... Jeśli więc szukacie nieśmiertelnego nebulizatora do sporadycznego leczenia, a do tego zależy Wam na niewielkich rozmiarach i cichej pracy - bierzcie Omrona. W ciemno. Jest pancerny.

My potrzebujemy czegoś, hmm... No właśnie, jak wybrać dobry nebulizator? Trzeba zacząć od tego, jaki jest dobry. Bo dla każdego będzie to oznaczać coś nieco innego.

Rozejrzałam się trochę i sporządziłam listę cech sprzętu idealnego.
1 Rozmiar nie ma znaczenia, serio mój nebulizator może być wielkości szafy trzydrzwiowej i taczkę w komplecie, dam radę.
2. Nie może być głośmy, powiem wprost, musi się w czasie inhalacji dać oglądać bajki
3. Musi szybko podawać lek, nikt nie ma ochoty siedzieć przy 2 ml pulmicortu trzy godziny
4. Żadnych ruchomych kawałków, ćwiczyliśmy to z naszym Omronem. Kiedy masz wrzeszczące dziecko i żadnego supportu pod ręką, kręcenie plasticzkiem, żeby zobaczyć, czy leci para to słaby pomysł.
5. Łatwe czyszczenie, tak, żeby dało się umyć go jedną ręką


Wybrałam kilka modeli, które mają szansę spełnić nasze oczekiwania, może macie z którymś doświadczenia? Coś możecie polecić, albo przeciwnie - odradzić?



MEDEL ma bardzo dobre opinie w internecie, ale ma chyba to samo małe niebieskie coś (w zbiorniku na lek), które przeszkadza mi w Omronie.


Takiego używaliśmy z Kazikiem w szpitalu, ale to tylko tydzień, może ktoś z Was ma dłuższe doświadczenia?


To jest mniej profesjonalna wersja poprzedniego, jest połowę tańszy, więc trochę kusi, ale biorę pod uwagę, że ten sprzęt zostanie z nami kolejnych 7 lat, więc pytanie, czy jest sens aż tak oszczędzać?


Ten jest malutki i ma funkcję automatycznego czyszczenia, co trochę mnie kusi, ale mam obawę przy takim sprzęcie, czy będzie trwały? Czy ktos z Was ma Inteca?

Podpowiedzcie, na co jeszcze zwrócić uwagę. A może macie inhalator, którego tu nie wymieniłam, a jest jedynym słusznym? Liczę na Was ;)
Święta, święta i po świętach...

Święta, święta i po świętach...

Żebyście nie pomyśleli, że zaginęłam, postanowiłam do Was napisać. W okresie świątecznym zniknęłam gdzieś między kuchnią a salonem, oddając się tak zwanym prostym uciechom. Uznałam, że nie tylko nam należy się odpoczynek od "internetów", ale i Wam od nas. Wylogowałam się więc z Analyticsa, żeby zmniejszyć wyrzuty sumienia i poszłam smażyć karpia.




Tym, którzy trzymali kciuki za mnie, żeby Wigilia się udała serdecznie dziękuję, pomogło! Jedzenie wyszło świetnie, niczego nie zabrakło i wszystko było gotowe o czasie. Zaliczyłam jedną wtopę. Jako kobieta ambitna postanowiłam zrobić Kazikowi tort urodzinowy. Poległam na czekoladowej bazie, która zawsze się udaje. No jak się okazuje prawie zawsze. Na szczęście w sklepie mieli jeszcze gotowe biszkopty, więc odpłakawszy swoje poleciałam gotowcem, za to z pysznym kremem z mascarpone i jakoś poszło. ;)


A ponieważ wymodliłam śnieg, to było również pięknie i klimatycznie, za parę lat będziemy wspominać, że jak Kazik kończył roczek to była piękna biała Wigilia. Teraz wracam do rzeczywistości, trochę niechętnie, ale jednak. Powoli w mojej głowie klaruje się nowy rozkład jazdy na blogu, bo przyznaję, że ilość komentarzy, maili i wiadomości od Was w portalach społecznościowych trochę łechta moją próżność.

Jeśli chodzi o Instagrama, zakończyliśmy co prawda #project365days ale postanowiłam nadal dodawać codziennie jedno zdjęcie. To nie tylko zmusza mnie do systematyczności, ale i pobudza kreatywność, więc why not?


Facebook należy głównie do moich złotoustych dzieci, więc jeśli jeszcze tam nie byliście, to koniecznie musicie nadrobić. Tam też znajdziecie zawsze link do najnowszych tekstów na blogu i niczego nie przegapicie.


Na samym blogu poza moimi wynurzeniami nadal będziecie mogli poczytać o męskim spojrzeniu na pewne sprawy, bo Michał zgodził się nadal pisać cykl Okiem Ojca, jeśli nie znacie polecam szczególnie:
Jak przewinąć dziecko - świetny i bardzo zabawny tekst, który podbił internety
Poród nr 1
Poród nr 2
Poród nr 3
Rozmowy z synami

Bardzo liczę także na dalszą współpracę z LOGOS, bo z nimi powstały m.in. bardzo fajne merytoryczne teksty:
Co powinno niepokoić rodziców małego dziecka
Zaburzenia Integracji sensorycznej
Ale nie tylko, bo Magda wspierała mnie wielokrotnie swoją wiedzą, tak, aby artykuły, które zahaczają o psychologię, miały swoje poparcie w rzetelnej wiedzy.

Mam też całe mnóstwo przepisów, których koniecznie musicie spróbować, książek, które warto polecić, gier, w które warto zagrać. Chciałabym, żeby ten blog stał się naszym miejscem spotkań, więc jeśli koniecznie chciałabyś / chciałbyś o czymś przeczytać, daj znać, jestem przekonana, że się dogadamy.

Ponieważ dzieci rosną, nasze otoczenie robi się bardziej lifestyle'owe niż parentingowe, nie będę więc omijać też tematów spoza pieluch. Wpadajcie, liczę na to, że będzie warto.
Wojna strategiczna, czyli jak rozplanować pracę przed Świętami

Wojna strategiczna, czyli jak rozplanować pracę przed Świętami

No i stało się, jest piątek, ostatni piątek przed Świętami. Dla mnie to niemałe wyzwanie strategiczne, pierwszy raz Wigilia odbędzie się u nas, a nie na wyjeździe. Dodatkową atrakcją z tej okazji są pierwsze urodziny Kazika, które przypadają na ten właśnie dzień. Potrzebny nam perfekcyjny plan.


pixabay/KlausHausman

Czwartek


Ostatnie zakupy już za nami, Michał będzie pracował trzy ostatnie dni przed Świętami. Przytaszczył choinkę, wyciął tę, która rosła na naszym ogrodzie, mamy jeszcze zapas na kilka lat, nie lubię iglaków w ogrodzie, więc zamiast wycinać je na raz, postanowiliśmy użyć ich na tę okazję. Nasze drzewko nie będzie wyglądało, jak z katalogu Duki. Będzie obrzucone brokatowymi bombkami i schowane pod papierowym łańcuchem zrobionym przez chłopców. Będzie piękna <3

Na czwartek przypadło też pieczenie ciasta na Wigilię w szkole. Rzecz jest prosta, bo ciasto musi smakować Zetowi, najważniejsze więc, żeby było bardzo czekoladowe ;)

Piątek


Pół dnia w szkole, cieszę się urlopem macierzyńskim, cieszę się, że mogę być w tym momencie z Zygmuntem, widzę ile radości mu to daje. Serce rośnie. A w domu moczą się śledzie. Po południu je przygotuję. Zmienię też resztę pościeli, u chłopców zrobiłam to wcześniej, przy okazji mycia okien i przeglądu szaf. Panowie postanowili bowiem wyrosnąć z połowy rzeczy z dnia na dzień. Dziś ostatnia szansa na duże pranie.

Sobota


Michał od rana w pracy, o 9:00 odbieram teściową z dworca, dobrze, będzie support przy dzieciach. Dziś wielkie prasowanie wszystkiego w okolicy. Wypadałoby jakoś wyglądać przy stole. Ostatnie szlify porządkowe i przegląd zastawy. Sklepy otwarte, więc w razie potrzeby można coś jeszcze dokupić. Chociaż w naszym przypadku można jeść wszystko z kubków do kawy, ostatnio je policzyłam. Mamy ponad 50 sztuk. Barszcz robię nie na zakwasie, a z octem, obieram więc buraki i nastawiam zupę, mam fajną kopaną w ziemi piwnicę, w której wytrzyma do poniedziałku. Wieczorem przyniosę też warzywa na sałatkę.  Potem peeling, maseczka i nogi do góry, najwięcej pracy do wykonania w niedzielę.

Niedziela


Z samego rana wstawiam warzywa na sałatkę i biorę się za ciasta. Pierwsze piekę marchewkowe, będzie podstawą do Kaziowego tortu urodzinowego, kiedy będzie stygło do pieca powędruje ciasto czekoladowe, a po nim szarlotka. Warzywa powinny już ostygnąć, więc pokroję je na sałatkę jarzynową i ziemniaczaną. Pora na sos grzybowy, musi się długo gotować. Wieczorem doprawię sałatki i wyciągnę z zamrażarki karpia, pierogi i uszka. Tak jak pisałam wcześniej, w tym roku postawiłam na gotowce.

Poniedziałek - dzień ZERO 


Z samego rana Michał pojedzie po moich rodziców, w tym czasie skończę robić tort, przyprawię ryby i nakryję do stołu. Pora się ogarnąć nasza "Wieczerza" odbędzie się w południe. Gotujemy uszka, pierogi idą do piekarnika, a ryby na patelnię, Po karpiach i śledziach dopchamy się tortem i o 16:00 odwieziemy teściową na dworzec.

W pierwszy dzień Świąt przeniesiemy imprezę do moich rodziców.
Syzyfowe prace czyli 6 domowych absurdów

Syzyfowe prace czyli 6 domowych absurdów

Parę dni temu odwiedziła nas moja mama. Jej zachowanie nakłoniło mnie do pewnej refleksji. Mianowicie pomyślałam o syzyfowych pracach, na które sami się skazujemy. Ciekawi? To zapraszam.


1. Posprzątam te zabawki


Babcia postanowiła zabrać Kazika na spacer. Zaczęłam go ubierać, a babcia myk, myk pochowała wszystkie zabawki z podłogi. Niby odróch spoko, ale jaki ma to sens w momencie, kiedy wszyscy wychodzimy z domu, a po powrocie, nasz rozrzutnik zabawek znów je wyciągnie? Szkoda kręgosłupa, żeby się schylać ;)

2. Kochana zmywarko, ile pomieścisz


To jest mój popisowy nr. Czekam z włączeniem zmywarki, aż będzie pełniuteńka. Oczywiście nigdy nie jest tak, żeby brudnych naczyń było w punkt. Zamiast więc włączyć ją z lekkim niedosytem, np. przed obiadem, czekam... Po obiedzie naturalnie nie wszystko się mieści, więc do wyboru zostają dwie opcje zarąbany przez półtorej godziny zlew, albo ręczne zmywanie, żeby nie było sajgonu.

pixabay/klimkin


3. Mycie włosów


Nie wiem, jak Wy, ale ja mam jakieś obrzydzenie do siebie, kiedy moje włosy nie są świeżo umyte. Nawet jeśli na 9:00 mam fryzjera o 7:30 umyję włosy, żeby za półtorej godziny fryzjerka mogła zrobić to samo. Oczywiście wysuszę je też i ułożę, mimo zimy i czapki...

4. Gotowanie z dreszczykiem


Zupę zwykle gotuję na dwa dni. Nawet w piątek, w który wyjeżdżamy na weekend.  Wtedy podróż ma dodatkowy aspekt przygody. Ta niepewność, czy zupa wytrzyma w lodówce do naszego powrotu? Ach ta adrenalina!

5. Podłoga last minute


Co robi matka Polka wychodząc na spacer? Myje podłogę za tyłkiem, pośpiewując sobie przy tym: "haha, wyschnie bez deptania, bo nie będzie tu żadnej małej stópki". Tia... Tylko te stópki wrócą z biegania po śniegu i błocie i na tą lśniącą podłogę przyniosą przegląd gleby i zanieczyszczeń z całej okolicy. Więc i jeszcze jeden i jeszcze raz, umyć, umyć możesz znów nas.

6. Wanna, wanna czysta panna


Wymyta po południu wanna już za kilka godzin zmienia się w poligon, na którym toczą się walki na kolorowe żele pod prysznic osad z mydła i całe stado piachu (nie wiadomo skąd). Jeśli chcę cieszyć swoje oczy wypucowaną na błysk łazienką powinnam ją sprzątać po własnej kąpieli, kiedy szarańcza śpi. Powinnam, ale nigdy tego nie robię, zawsze po południu :D

A teraz zmykam, bo chyba czas wziąć się za przygotowania do Świąt ;)
Nie rób tego! Te prezenty są złe

Nie rób tego! Te prezenty są złe

Za każdym razem, jak otwieram przeglądarkę rzucają się na mnie teksty o tym, co powinnam kupić bliskim (i dalekim) pod choinkę. Ale nikt mi nie chce podpowiedzieć, czego zdecydowanie nie kupować. Dlatego... zapytałam wprost kilka osób, czego absolutnie nie chciałyby dostać w prezencie. W końcu nie chodzi o to, że któryś z poniżej pokazanych artykułów jest zły. Większość z nich znam i lubię, ale czy chciałabym je znaleźć pod choinką? Niekoniecznie. Poniżej moja (i moich znajomych) lista rzeczy, które każdy powinien kupić sobie sam. 

pixabay/rawpixel

Mop, szczotka, żelazko i inni wrogowie wolności



2  /   3


Jeśli ktoś ma wątpliwości dlaczego, to już tłumaczę. Moja mama nie ma wątpliwości (a ona rzadko się myli), jeśli dostajesz mop, ścierki do kurzu, czy nawet wypasiony odkurzacz, to znaczy, że masz co sprzątać. Ofiarodawca zauważył u Ciebie bałagan. Nie to, żeby koniecznie tak było, ale jeśli planowałeś komuś podarować jeden z tych sprzętów weź pod uwagę to, że obdarowany może tak pomyśleć, a święta nie są po to, żeby komuś sprawiać przykrość. I nie myśl sobie "a dobra wytłumaczę. Nie rób tego, tak będzie jeszcze gorzej. Kupowanie żelazka też raczej sobie daruj, sugeruje pogniecione bluzki.

Poradniki jak żyć



4   /    5    /    6


Jeśli zauważyłaś, że Twoja kuzynka ostatnio nieco się zaokrągliła, to  możesz być pewna, że ona też się już zorientowała, kiedy próbowała się wcisnąć w tą kupioną na wyprzedaży sukienkę, w której wygląda, jak smakowity baleronik. Sytuacja przy rodzinnym śledziku nie jest odpowiednim momentem, żeby jej o tym przypominać. Schudnie jak będzie chciała, na swoich zasadach. Poradnik o tym, jak ma to zrobić nie jest dobrym prezentem. Jakbym nie była fanką stylu Michała Kędziora raczej nie kupiłabym jego książki synowi mojej kuzynki, który na co dzień chadza w dresach. Dawanie w ten sposób znać ludziom, że ich styl nie jest do końca tym co Ci odpowiada, wróć! Co ich obchodzi, jaki styl Ci odpowiada? To oni mają się czuć dobrze w swojej skórze. Książkę "Rzeczowo o modzie męskiej" możesz kupić komuś, kto już wygląda, jak z jej okładki. Poczuje się pochwalony. "Wielki ogarniacz życia" to świetny pomysł  na prezent dla fana Buki i nikogo innego. Nie chcemy sugerować ludziom, że potrzebują się ogarnąć - never.

Kosmetyczne i higieniczne wtopy




7   /      /    9


To przykłady wprost od mojej koleżanki, którą zapytałam czego NIGDY nie chciałaby dostać. Najbardziej zaskoczyła mnie szczoteczka, bo sama takiej używam i jestem nią zachwycona. Aneta natomiast (posiadaczka pięknego uśmiechu, nawiasem mówiąc) orzekła, że od razu pomyślałaby, że ktoś się z jej uzębienia nabija. Nawet gdyby dostała super wypasioną i bardzo drogą szczoteczkę soniczną i tak byłoby jej przykro. Warto o tym pamiętać. Żelu pod prysznic, szczególnie tego dla mocno pocących się chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć? Ale generalnie zrezygnowałabym z kupowania czegokolwiek do mycia. Obdarowany zamiast wielkiej radości może poczuć zażenowanie... A jaki problem jest z kolorówką? Podkład ze zdjęcia to mój osobisty ulubieniec, ale... czy wiesz, na podstawie tego stwierdzenia, jakiego odcienia używam? No właśnie... Nie sugeruj się "wydaje mi się", "pasowałby jej". Kosmetyki kolorowe kobiety kupują sobie same.

Rzeczy, które nie pasują powyżej ;)



10    /    11   /    12



Masz marzenie, zbierasz kasę na swojego wymarzonego Łucznika (piłę, Huntery, czy o czym tam marzysz) mówisz o tym wszystkim dookoła, pokazujesz zdjęcia, wizualizujesz sobie siebie z ideałem i... znajdujesz tańszy zamiennik pod choinką. Lipa, nie? Masz maszynę do szycia, która działa, więc głupio kupić drugą, ale masz ten niedosyt, tą rysę na szkle, bo to NIE JEST TO O CZYM MARZYSZ. I tak oto obdarowana zamiennikiem osoba zostaje na lata z niedosytem. Chciałabyś tak? Bo ja nie. Pomyśl nim uszczęśliwisz kogoś na siłę. 
Twoja bratowa nie umie gotować, wcale. Ale radzą sobie, gotuje brat, jedzą na mieście, płacą sąsiadce. A wtedy wkraczasz Ty i kupujesz jej patelnię, kurs gotowania, albo zestaw foremek do ciast. Serio, uważasz, że zmienisz tak świat? Nie rób tego. 
Skarpetki są generalnie OK, jeśli kupujesz bardzo wypaśne komuś kto jest ich koneserem, albo stawiasz na zabawne, kolorowe dla żartownisia, ale kupowanie pięciopaku w stonowanych kolorach to zło. Tak się niszczy relacje rodzinne. Zwykłe skarpetki każdy kupuje sobie, jeśli ich potrzebuje. 

Moje zestawienie jest oczywiście bardzo subiektywne, bo każdy ma swoje NIEprezenty. Ciekawa jestem Waszych, czego boicie się znaleźć pod drzewkiem, albo co gorsza, już kiedyś znaleźliście? 
Najlepszy przepis na slime. Rozrywka dla chorowitych dzieci

Najlepszy przepis na slime. Rozrywka dla chorowitych dzieci

Jak się pewnie zorientowaliście po moich rozpaczliwych postach na Instagramie, od półtora tygodnia mamy tu ostry pomór. Dzieci padają, jak muchy, a ja... padam na pysk. Nie, nie, nie, nie skarżę się. Ale muszę przyznać, że moja kreatywność powoli zaczyna się zbliżać do ściany. Dobra, wcale nie powoli, pędzę moim mentalnym Porsche na mur berliński. Na szczęście przyszła pomoc. Przyszła pocztą.

Matka Żywicielka


Kiedy odebrałam paczkę z zamówieniem z Zabawki Stasia od razu wiedziałam, że nasz dzień będzie lepszy ;) Nie jestem typem matki, która przejmuje się, że dzieci się ubrudzą, uwielbiam, kiedy chłopcy dotykają różnych faktur, dopieszczają swoje zmysły, od razu po otwarciu kartonu, wiedziałam, że zrobimy slime!

Czego potrzeba


Postawiliśmy na wersję prostą: klej + woda + płyn do prania. Szukałam długo właściwego przepisu, z proporcjami, ale w sieci takiego nie znalazłam, dlatego postanowiłam sprawdzić "ile czego".
50 ml kleju w płynie
2 łyżeczki wody
3 łyżki stołowe płynu do prania
Klej wlewamy do miseczki, dodajemy wodę i mieszamy do uzyskania płynnej konsystencji, dodajemy płyn do prania (można też sypnąć brokat, my nie sypaliśmy, bo mieliśmy klej z brokatem) i mieszamy, jak się zrobi klucha, bierzemy w ręce i się bawimy. W sumie tu mogłabym postawić kropkę, ale...

Jaki ten płyn?


Wiecie już pewnie, że najłatwiejsza droga, to nie jest ta, którą lubię podążać. Opowiem więc Wam o tym, co nam się nie udało i jak z tego wybrnęliśmy. Pierwsze podejście było takie, że daliśmy płyn jaki mieliśmy w domu, czyli Ariel, no i okazało się, że slime nie istnieje. Moje dzieci świetnie się bawiły, to prawda, ale w żaden sposób nie dało się tego wziąć do ręki. W panice zadzwoniłam więc do mojej koleżanki ze Scanerr szukając pomocy. Koleżanka zaśmiała się głośno i powiedziała, że płyn to nie byle jaki tylko koniecznie Persil. Popędziłąm więc do sklepu i stanęłam przed półką, okazało się, że rzeczony płyn kosztuje ponad 20 zł za małą butelkę. Wzięłam telefon do ręki i szukam, czy ten drogi płyn można czymś zastąpić - okazuje się, że można, bo ten "zagęszczający składnik" ma w sobie też Perwoll - połowę tańszy. Zgadnijcie co kupiłam?

Do masy, którą już mieliśmy w miseczkach (od 24 godzin stały na blacie w kuchni) dolaliśmy potrzbą ilość Perwollu i stał się cud! Nasz slime zaczął gęstnieć! Rajusiu, jak te moje dzieci się cieszyły!

Co to właściwie jest?


Slime to jest taki glutek do rozciągania i macania, można z niego zrobić kulkę, piłkę, przeciskać między palcami, można go też przykleić do blatu, wepchnąć w niego słomkę i dmuchać balony. Dzieci szaleją za slime. Są chłodne, gładkie i przyjemnie pachną, sprawiają wrażenie mokrych, a ręce po nich są suche. Trochę jak magiczna plastelina (po 30 zł za paczkę), ale fajniejsze (i tańsze). dodatkowym atutem domowego slime jest to, że wykonujemy go sami. Dzieciaki uwielbiają takie zabawy, kochają tą ekscytację "czy się uda". A mamy kochają nasz klej  i  ten przepis, bo slime łatwo się spiera, bez śladu i bez użycia dodatkowych detergentów.

Robiliście już slime z dzieciakami?

 








Okiem Żywiciela. Poród: Do trzech razy sztuka.

Okiem Żywiciela. Poród: Do trzech razy sztuka.

Poród Kazika miał się odbyć w tym samym szpitalu co poród Teodora więc mocno nastawiałem się na patrzenie wszystkim na ręce i generalnie bycie najbardziej upierdliwym tatusiem jakiego tam widzieli w ostatniej pięciolatce. Nie zdążyłem...

Matka Żywicielka

Kazik od samego początku nie oszczędzał rodziców, już w badaniach płodu wyszło, że przezierność jest nie taka, jak trzeba i jest podniesione ryzyko zespołu Down'a, więc od początku towarzyszył Nam stres i kolejne badania lekarskie. Wtedy na przykład dowiedziałem się, że można sobie w Polsce zrobić "trochę" dokładniejsze USG od tego standardowego. Pomyślcie w jakim byłem szoku, gdzie zamiast "budyniu" Marta zobaczyła obraz, na którym można było zobaczyć zawiązki zębów i wcale nie kosztowało to dużo więcej niż zwykłe USG 3D. Marta przeszła też amniopunkcję czyli ktoś wbijał jej igłę w brzuch zupełnie jak w Dr.House. Całe szczęście badania,które robiliśmy rokowały raczej dobrze ale w dalszym ciągu prawdopodobieństwa schorzeń genetycznych były kilka rzędów wyższe niż norma.

Poród Kazika miał jeszcze jeden duży minus. Mianowicie przewidywany termin wypadał w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia więc oczami wyobraźni widziałem te rozchichotane położne i lekarzy zaglądających do rodzących pomiędzy jednym śledzikiem, a drugim. W końcu pracuje w tabloidzie i nie jedna historia się przez newsroom przewinęła. To w połączeniu z doświadczeniami poprzedniego porodu powodowało, że wyobraźnia podsuwała obraz rodem z obrazów Hieronima Boscha.

Ponieważ siedzieliśmy już w tej kolejce górskiej dobrze zapięci i bez możliwości zmiany (przez zbyt wysoką przezierność obowiązywał nas szpital trzeciej referencyjności, do tego udało Nam się znaleźć wspaniałego lekarza na Żelaznej) postanowiliśmy ogarnąć co się da. Święta postanowiliśmy urządzić u teściów, żeby chłopcy zostali z nimi w momencie kiedy zaczęłaby się akcja, ogarnęliśmy torbę, mieliśmy dwa zapasowe plany w razie problemów z chłopcami bądź dotarciem do szpitala, a kolację wigilijną postanowiliśmy urządzić dzień wcześniej żeby Marta miała okazję zjeść jej ulubionego smażonego karpia.


Jak przyszło co do czego to Marta obudziła mnie w nocy i na spokojnie po wypiciu herbaty i wzięciu kanapek i torby oczywiście ruszyliśmy około czwartej rano do szpitala. Marta po drodze liczyła odstępy między skurczami (nie pomyślałbym, że jest do tego apka na telefonie), a ja skupiałem się na tym żeby nie jechać za szybko w końcu to zima. Dojechaliśmy parę minut po piątej rano, a o 6.10 (Kochanie jakim cudem pamiętasz takie rzeczy co do minuty bez sprawdzania?) mieliśmy już trzecie dziecko na wierzchu. "Jak to było zorganizowane? Autobusy jakieś popodstawiali czy co?" Nie było lekarzy po śledziku, nie było przemęczonego i opryskliwego personelu. Było po prostu idealnie. Jak Kazik wyszedł i widać było, że jest silny, szybko nabiera właściwych kolorów, dostał 10 na 10 to jeszcze dla pewności zapytałem czy wszystko w porządku, jakby lekarz miał co najmniej łóżko diagnostyczne ze Star Treka zamiast stetoskopu. Poszło tak dobrze, a my czuliśmy tak wielką ulgę, że opuściliśmy szpital już następnego dnia na własne żądanie. Miał w tym swój udział też tłum gości, którzy non stop siedzieli u współlokatorki Marty, który chyba postanowił przenieść Święta do szpitala i nie pozwalał, ani odespać, ani nawet przebrać się w spokoju.

Każdej ciąży lub porodowi towarzyszyły jakieś niespodzianki, nerwy i nieoczekiwany sytuacje ,które chyba powodują, że tym bardziej czuję, że to nasze dzieci,a nie jakiś wyidealizowane produkty z katalogu. Każdy z nich jest wyrazistym człowiekiem z krwi i kości z własną osobowością, gustem i charakterem. Nie będzie łatwo, ale nikt nie obiecywał,że będzie.


Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger