Gdzie zjeść w Łodzi: Karczma u Chochoła wakacje 2020

Lada dzień kończę 35 lat. Pamięć powoli już nie ta, więc nim wszystko, co wydarzyło się w czasie naszego ostatniego wyjazdu ulotni się z mojej głowy, pozwólcie, że pospamuję jeszcze trochę tym, co fajnego nam się przydarzyło i podpowiem Wam fajne miejscówki, które odkryliśmy na trasie.




Dziś, jak już wspomniałam w tytule, zabiorę Was na obiad do Łodzi. Od razu uprzedzę pytania - słabo nam wyszło zwiedzanie miasta, więc następnym razem na pewno na tym się skupimy. Zasadniczo nie dotarliśmy nawet do znanej Piotrkowskiej - czyli deptaku. Przeszliśmy się kawałek i zatrzymaliśmy na obiedzie, po czym czmychnęliśmy do naszej bazy noclegowej, o której szerzej mówiłam już na Instagramie, a tu opiszę ją za jakiś czas. 

Obiad bez pizzy


Podróżując z trójką dzieci trzeba liczyć się z tym, że młodsze pokolenie zapragnie żywić się głównie pizzą, ewentualnie frytkami. W naszym przypadku znalezienie lokalu, w którym wszyscy napełnią swoje brzuchy satysfakcjonującą strawą, to nielada wyzwanie. Każdy je co innego, ten nie je mięsa, ten nie je warzyw, tamten musi mieć kompocik... W domu, co pisałam już nie raz, często gotuję dwa trzy różne obiady po to, żeby każdy jednak coś w miarę zdrowego przyjął. W Łodzi weszliśmy najpierw do jakiegoś zagłębia food trucków, ale tam powitały nas pizzerie, które odrzuciliśmy na wstępie, bary sałatkowe, niektórzy nie jedzą warzyw, vege bary, nie ma szans 2/3 przypadki i burgery - wegetarianin nie ruszy. Ruszyliśmy więc w poszukiwaniu "kuchni domowej"

Karczma u Chochoła


Miejsce dokładnie takie, jak sugeruje nazwa, drewniane stoły i ławy, białe (udające bielone) ściany z wyraźną strukturą, która udaje lepiankę. Klimatyzacja, jak na miejsce w tym klimacie wystrój raczej minimalistyczny, bo na ścianach kilka zabytkowych cepów do młócenia zboża.Panie kelnerki uśmiechnięte, zamaskowane, jak standardy pandemiczne mówią, w białych koszulach. Zamówiliśmy każdemu co lubi:

Jadłospis stada


Zet: rosół i frytki (nie uciekniesz przed wszystkim)
Ted: schabowy z frytkami
Michał: żurek, surówki i frytki
Ja plus Kazik: kopytka, polędwiczki w sosie cebulowo-śmietanowym, bukiet surówek i dodatkowo frytki
Do tego dzbanek kompotu

Szybka ocena  poszczególnych dań


Czekadełko, zanim dostaliśmy nasze dania podano nam czekadełko w postaci chleba, który wyglądał na chrupiący - niestety taki nie był, za to w komplecie z bardzo poprawną pastą twarogową i smalcem ze skwarkami, jedno i drugie smaczne, choć soli nie widziało, na szczęście, to można doprawić samemu.

Rosół był smaczny podany z gotowym makaronem (w sensie nie były to domowe kluchy) i natką pietruszki. Fajnie, bo makaron nie był rozgotowany, natka świeżo pokrojona, zupa dobrze doprawiona, z wyraźnym drobiowym posmakiem. Jakbym się miała przyczepić, to ja lubię, jak w rosole jest też kawałek wołowiny, albo kaczki, mam wrażenie, że jest wtedy bardziej szlachetny, no i niestety był mętny, jakby ktoś zapomniał sklarować go przypalaną cebulą. Nie było w nim na szczęście pływających fragmentów ściętego białka, które u Zeta zupełnie dyskwalifikują rosół. Najpewniej przelano go przez sito.

Żurek na szczęście nie z torebki, tylko na zakwasie, porządnie kwaśny i pieprzny, wyraźnie czuć było posmak wędzonki i warzyw, więc raczej powstał na bulionie, kiełbasa biała w środku dobrej jakości, kupiona jako surowa i ugotowana w zupie, ziemniaki miękkie i pokrojone w kawałki odpowiedniej wielkości, jajko niestety marketowe, co wyraźnie czuć, ale generalnie zupa na plus.

Kotlet schabowy ogromny, wręcz zaskakujący, dobrze usmażony, kruchy i soczysty, panierka była złota i dobrze przylegała do mięsa. Nie udało mi się rozszyfrować na czym smażony, ale tak na 75% na smalcu - czyli zgodnie ze staropolską sztuką. Co ciekawe we frytkach i to dosłownie we wszystkich porcjach wyraźnie było czuć posmak masła, czyżby w Karczmie zaszaleli i smażyli je na maśle klarowanym? A może to celowo dodany aromat? 

Polędwiczki trochę za długo gotowane, a sos zrobiłabym ciut gęściejszy i dodała nieco więcej pieprzu, ale prawda jest taka, że i cebulę delikatną, uduszoną w owym sosie było wyraźnie czuć, jak i śmietanę, raczej 18% niż 30%, jak zrobiłabym to ja, ale może i lepiej, bo przynajmniej nie było bardzo tłusto. Mam wątpliwości, czy mięso gotowało się w tym sosie, czy dostało do niego dodane na koniec. Kopytka z pewnością zostały przygotowane tuż przed podaniem, bo były jędrne i wilgotne. Ale było ich...5 sztuk. Dużych, ale pięć, a kosztowały tyle co ogromna porcja frytek...

Surówki smaczne, soczyste, w marchewce oprócz jabłka było coś czego nie mogłam nazwać, może odrobina gruszki? W każdym razie fajny zaskakujący epizod smakowy.

Obsługa


Tu się trochę przyczepię, bo Panie, choć bardzo sympatyczne i skrupulatnie zanotowały co dla kogo, to trochę dały ciała z serwisem. Po pierwsze, wszyscy już jedli, a ja patrzyłam, swoje danie dostałam dopiero, jak chłopaki skończyli zupę, a Teodor był w połowie kotleta. Znaczy pierwszą część, bo podano mi mięso z sosem i surówki, a kopytka dostała za kolejnych 10 minut, kiedy mięso i sos już wystygły. Rozumiem takie wtopy, kiedy w restauracji jest pełne obłożenie, ale nie, kiedy rodzina z dziećmi jest jedynymi gośćmi, dobra były jeszcze dwie osoby, ale tylko piły piwo i jadły frytki, które, choć zjawili się znacznie później niż my, dostali zanim ja otrzymałam swoje zamówienie. To trochę popsuło klimat, zwłaszcza, że chłopaki musieli czekać przy pustych talerzach aż ja i Kazik zjemy nasze zamówienie.

Ocena


Za smaki i szeroki wybór tradycyjnych potraw dałabym 4,5/6 punktów. Było poprawnie, momentami zaskakująco dobrze, a momentami, jak z tym jajkiem słabej jakości. Za cały posiłek zapłaciliśmy 138 zł. Miejsce generalnie warte odwiedzenia, choć ma co nieco do poprawki. Ach no i żałuję, że nie wzięłam telefonu do łazienki, żeby zrobić zdjęcia, bo łazienki nie dość, że czyste, to jeszcze naprawdę piękne.






7 komentarzy:

  1. Niespecjalnie mnie to przekonało do odwiedzenia tego miejsca, ale sama w sobie recenzja bardzo fajna. Rzeczowa i obiektywna. Pozdrawiam i miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że wydajesz szczerą nieprzeslodzoną ocenę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Planujemy w odpowiednim dla nas czasie wybrać się do Łodzi. Wtedy sami będziemy mieli okazję przekonać się smaku tych dsn. Też lubimy domowi zjeść. 😃

    OdpowiedzUsuń
  4. Z Łodzią nam niespecjalnie po drodze. Raczej nam nie grozi wizyta w tym miejscu :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chętnie zajrzę, z tego, co kojarzę, zaglądaliśmy już tam z rodziną i się podobało. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wygląda smacznie, choć te kopytka mocno mnie zaskoczyły. Przedziwny rozmiar.

    OdpowiedzUsuń
  7. Byliśmy ostatnio w podobnej karczmie pod Opolem. Zapowaiadało się bardzo obiecująco - ten staropolski klimacik i wielkie porcje - ale ostatecznie jadalne były tylko ruskie pierogi i przystawka (chleb ze snalcem). Może w Łodzi byłoby lepiej - tak przynajmniej wynika z Twojej recenzji :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger