Szczupły tyłek nie tylko z photoshopa. 7 kroków do zmian

Każdy z nas kiedyś mierzył się z wagą. Nie każdy zasadnie, bo przecież wiele nastolatek, choć nie muszą wcale się przejmować swoją tuszą robią to. Nie wiem, czy to presja społeczna, czy ich chęć eksperymentu, a może zaburzony obraz własnego ciała, ale chyba nie znam kobiety, a i mężczyzn znam niewielu, którzy nie stosowali nigdy diety.




Pół biedy, jeśli te diety zaczynają się u dietetyka, albo przynajmniej od wiarygodnych źródeł wiedzy, ale często jest tak, że pojawiają się niepokojące mody, którymi całe rzesze ludzi ochoczo rujnują sobie zdrowie, chcąc zgubić choć kilka kilogramów. Jeśli wiecie, jak wyglądam, to pomyślicie, phi! Ekspertka od odchudzania się znalazła, sucha, jak kij od szczotki. Przyznaję, moja sylwetka to w znacznej mierze efekt szczęśliwie odziedziczonej puli genów, ale i kilku nawyków, które mam. A co do diet, kilka przerobiłam ;)

Każdy jest na diecie


Nawet jeśli żyjesz na pizzy i jajkach na boczku - też jesteś na diecie. Bo czym innym jest nasz jadłospis? Zwyczajnie nie każda dieta ma na celu odchudzenie, nie każda jest zdrowa i nie każda jest odpowiednio dobrana. Ale każdy jakąś tam dietę ma. Większość z nas, mimo coraz większej świadomości społecznej nie szczególnie zastanawia się, czy dostarcza swojemu składnikowi odpowiednią ilość mikro i makroelementów. Niewiele osób czyta etykiety produktów spożywczych. Najczęściej wpadamy do sklepu i wrzucamy do koszyka standardy, czyli to, z czego bez większej refleksji jesteśmy w stanie przygotować kilka posiłków. Przy nieco zasobniejszym portfelu może zatrzymujemy się na dłuższą chwilę przy stoisku z produktami oznaczonymi BIO, Eco albo czymś podobnym. Tak zwykle tworzymy swoją dietę.

Dieta prosto z mediów


Pamiętam, jak miałam może 16 lat moja mama przeszła na jakąś, o zgrozo, dietę wyciętą z "Pani Domu", do tej pory pamiętam, że bardzo chciałam jej w tej diecie towarzyszyć. Codziennie na śniadanie jadło się sałatę z jajkiem na twardo i sokiem z cytryny i popijało się to sokiem z marchewki, we środy wolałyśmy nie jeść obiadu, niż zajadać się smażonym selerem udając, że to schabowy. W niedzielę na kolację można było zjeść co się chciało, ale tylko w ilości, która mieściła się na dłoni. Powiem Wam, że to był najlepszy biały chleb z masłem, jaki jadłam w życiu. Wtedy wszystkie diety brało się prosto z gazety. Internet wyglądał gorzej niż forum na gazecie.pl i szczerze mówiąc niewiele tam było. Nie można było nawet marzyć o grupach wsparcia, Ewie Chodakowskiej i vitalii. 

Jak w gazecie napisali, że trzeba jeść zupę kapuścianą Kwaśniewskiego, to wszyscy myśleli, że jada ją prezydent, choć wcale nie o tego Kwaśniewskiego chodziło. Jak napisali, że masło jest złe, to nie było gdzie tego zweryfikować, bo jedni przepisywali od drugich, a tamci powoływali się na eksperta, co do którego istnienia można mieć wątpliwości. W tamtych czasach obrywało się niewinnym kurzym jajom, tłuszczom, pieczywu i całej reszcie. Wystarczyło, że miesięcznik dla pań w lakierowanej okładce napisał, że winna tyciu jest wieprzowina i hodowcy plajtowali, a świnki cieszyły się długim życiem. No, może trochę koloryzuję, ale prawda jest taka, że diecie z gazety ułożonej nikt nie wie przez kogo ufało się ślepo.

Czasy współczesne


Dziś też media kłamią. Ale robią to w nieco inny sposób. Atak rozpoczynają już okładką, a potem jest jeszcze gorzej. Z witryny kiosku uśmiechają się do nas celebrytki, chudsze o 20 kg niż w realu, pozbawione zmarszczek twarze patrzą na nas wielkimi błyszczącymi oczami, a obok zajawki w guście bądź jak gwiazda, poznaj sekrety diety gwiazd, zobacz, jak XX wróciła do formy w tydzień po porodzie... Można wpaść w kompleksy już od przechodzenia obok. Mam 34 lata (no dobra, prawie), trochę już widziałam i swoje kompleksy już przepracowałam, co paradoksalnie ułatwiła mi bardzo praca w mediach. Obejrzenie pewnych mechanizmów od drugiej strony trochę otwiera oczy. 

Szkoda, że nie każdy ma taką szansę. bo większość nastolatek nie ma tego komfortu, one patrząc na Katie Perry czy inną Jenerkę nie myślą sobie "o kurła, ale pocisnęli z retuszem" (inna sprawa, że chirurg też wcześniej wykonał sporą robotę). One widzą tylko wąską talię, krągły zad i usta jak pontony. Nie napiszę nic odkrywczego mówiąc, że chcą wyglądać tak samo, jak ta dziewczyna z okładki. Tylko to nie jest proste, nie da się wziąć magicznej tabletki. 

Wtedy pojawia się rzeczywistość


Ten przydługi wstęp nigdy miał nie nastąpić, bo nie o tym chciałam pisać. Siadałam do komputera z zamiarem napisania lekkiego, może trochę zabawnego tekstu o tym, jak ruszyć tyłek i zmienić swoje życie, jak wpłynąć na kogoś bliskiego, kto stracił kontrolę nad swoją wagą. Jak pomóc, jak zmotywować. Ale nie napisałam, może następnym razem pójdzie mi lepiej. 

Moje triki na "bokozniki"


Jestem przekonana, że nie istnieje takie słowo, ale wiem też,że doskonale rozumiecie, co mam na myśli. W każdym razie powiem Wam co robię, że nie tyję. Ale zaznaczam, że jestem zupełnie zdrowa i nigdy nie miałam wielkich problemów z wagą, w najgorszym momencie (poza ciążami)ważyłam 14 kg więcej niż dzisiaj. Najgorsze były te wahania, bo na przemian chudłam i tyłam, efekt był taki, że w szafie zawsze miałam ciuchy w rozmiarach od S do XL. Słabo? Któregoś dnia spojrzałam na siebie i pomyślałam, że jednak jestem za leniwa na te wszystkie diety. A chudsza jednak bym chciała być. Dlatego wprowadziłam kilka zmian na stałe.



Lubicie punkty? Ja bardzo ;)


1. Planuję co będziemy jedli. O jadłospisach napiszę kiedyś oddzielny post, ale zwykle nie lećena spontanie, siadam i myślę, co tu ugotować. Wiem, co mam w spiżarni, czego brakuje i robię listę.

2. Bez listy nie idę. Listę zakupów zawsze robię na bieżąco. Korzystam z aplikacji Listonic. Jak widzę, że w lodówce jest ostatnie masło, to zapisuję je na liście, do tego produkty do obiadów i obowiązkowo stos warzyw.

3. Zakupy nigdy na głodniaka. To oczywiście w idealnym świecie, w moim, jeśli już jestem głodna w sklepie, idę najpierw do lodówek i biorę kefir, albo sok przecierowy, żeby sobie popijać małymi łyczkami w sklepie. To pomaga mi panować nad sobą, kiedy przechodzę koło ciepłych bułek i batoników.

4. Jem cały dzień. Chociaż nie brzmi to jak dieta cud, to jednak jest to jedyna metoda, która chroni przed napadami głodu. Kiedyś przeczytałam gdzieś takie wyjaśnienie, niestety nie pamiętam autora, a szkoda, bo to mądre porównanie. Wyobraź sobie mroźną zimę. Chcesz mieć ciepło w domu, więc palisz w piecu, jak przez cały dzień regularnie dorzucasz opału masz cały czas ciepło. Jak wrzucisz dużo opału na raz, przez chwilę będziesz mieć gorąco, paliwo się spali, a potem dom stygnie,żeby znów nagrzać, potrzebujesz sporo paliwa, żeby wystudzoną wodę w obiegu rozgrzać. Tak działa nasz organizm, jak od rana dajesz mu po trochu, metabolizm hula cały czas, jak jesz od przypadku do przypadku, brakuje równowagi.

5. Lubię warzywa. Kocham boczek, makaron, zawiesiste sosy, pizzę, białe chrupiące bułeczki, masło... Niezależnie od tego co jem, połowę mojego talerza wypełniają warzywa. Gotowane na półtwardo, albo surowe. Błonnik, witaminki...Samo dobro.

6. Przekąski. Nie odmawiam sobie. Bywa, że jem chipsy, popcorn, ale nie wiadrami. Lubię orzechy, suszone owoce, ale i te świeże. Lubię i marcepana, zjadam całego na raz, ale nie codziennie.

7. Rusz ta pupa! Nie to, żebym nałogowo uprawiała fitness, jestem leniwa i migam się, nie jestem z tego dumna, kończy się marzec, a ja miałam regularnie ćwiczyć od stycznia. Nie robię tego, cierpię na płaskodupie, ale sporo się ruszam, codziennie długi spacer z dziećmi, co mi szkodzi iść szybko? Odkurzanie, dźwiganie zakupów i chodzenie pieszo zamiast jeżdżenia, gdzie się tylko da, to też jest ruch! Japończycy w latach 80tych ubiegłego wieku wymyślili sobie, że trzeba codziennie zrobić 10 tysięcy kroków. W sumie chyba nikt nie wie dlaczego akurat tyle. Szybko, bo już po trzech miesiącach okazało się, że przechodząc ten dystans redukujemy nadciśnienie, regulujemy poziom glukozy we krwi i spalamy 25 procent więcej kalorii. Warto zainstalować sobie krokomierz w telefonie i zobaczyć, jak to wygląda u Was. Powiem Wam, że na tą dyszkę trzeba się trochę nagibać. Wysiąść wcześniej z autobusu, pójść pieszo po bułki, itd. Ale warto.

Nie licząc ciąż, od ośmiu lat ważę tyle samo. Po porodzie, mimo że za każdym razem tyłam prawie 20 kg po dwóch miesiącach waga wraca do normy. Chciałabym odrobiny krągłości, ale to już chyba trzeba się zabrać za przysiady ;)  Kilka prostych zmian, podobno potrzeba miesiąca, żeby nowe działania weszły nam w nawyk, ale też nie rzucałabym się na wszystkie zmiany na raz. Nasz organizm nie lubi wielkich rewolucji, więc zacznij powoli, od jednej, dwóch i powoli wprowadzaj kolejne. Może wiosną warto pomyśleć o jeżdżeniu do pracy rowerem? 


6 komentarzy:

  1. Ja mam ten problem, że jem nieregularnie i to wystarczy żeby mieć dup*** jak szafa ;-D

    OdpowiedzUsuń
  2. u mnie co musze zrobic to ruszyc dupsko....oj musze

    OdpowiedzUsuń
  3. No super :) też popieram tego typu dojście do figury! :) Nie warto też katować się dietami bo potem tylko jojo

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja jednak Ci zazdroszczę. Mam problemy z metabolizmem, być może dlatego że jem nieregularnie, piję dużo kawy. Od ciąży minęło 7 miesięcy, cwiczę, jem pieczone nie smażone, piję dużo wody, jem warzywa. Waga niewiele poleciała w dół. Może problem tkwi w mojej niedoczynności tarczycy-nie wiem. Czekają mnie badania. Chciałabym wrócić do figury sprzed ciąży. Mam nadzieję że mi się uda.

    OdpowiedzUsuń
  5. Swego czasu schudłam 10 kilo - i szczesliwie udaje mi sie te wage utrzymac. Dla mnie kluczowy jest ruch, ograniczenie slodyczy i zakaz objadania sie wieczorami ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Super wpis! Ja mam za sobą 50 zrzuconych kilogramów ;). Zapraszam do mnie www.pauladowlasz.pl

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger