Wycieczka z blondynką, czyli moje największe wpadki za kierownicą

Kiedy miałam 20 lat wyprowadziłam się z domu, znalazłam pracę, mieszkanie i zapisałam się nna kurs prawa jazdy, bo choć w moim rodzinnym domu samochodu nie było, uważałam, że te trzy rzeczy są wyznacznikiem dorosłości. Czemu? Sama nie wiem, tych 14 lat temu PKS miał się całkiem dobrze i można nim było dojechać wygodnie do każdego miejsca w Polsce. Do tego były prywatne linie, pociągi i pojawiały się już tanie loty.


jiill111/pixabay

Poszłam na kurs, skończyłam go, podeszłam dwa czy trzy razy do egzaminu, który oblałam i stwierdziłam, że w sumie mogę żyć bez prawka. Temat umarł. Z Żywicielem, który wtedy jeszcze nim nie był mieszkaliśmy w centrum Warszawy i żadne z nas nie paliło się do posiadania auta. Nawet kiedy zamieszkaliśmy już z maleńkim Pierworodnym na tzw. Zielonej Białołęce, czyli dokładnie pośrodku niczego (w 2010 r naszym "sklepem osiedlowym" był oddalony o 1,5 km Real, do którego trzeba było przedostać się przez Trasą Toruńską) nadal auto nie było nam niezbędne. Nawet dywan do salonu przytaszczylismy wspierając się wózkiem dzieciecym. Do lekarza szło się z wózkiem jakieś 40 minut, albo jechało taksówką za 10 zł, na Dworzec Zachodni taksówka kosztowała 50 zł, dawaliśmy radę.

Niebieska limuzyna


Kiedy Ted miał pięć miesięcy Michał zdał egzamin na prawo jazdy i tak został pierwszym kierowcą w naszym domu. Od razu kupiliśmy pierwsze auto, lekko nastoletnie kombi w pięknym niebieskim kolorze. Kiedy Toyka stanęła na miejscu parkingowym mój mąż ogłosił, że czas na mnie. Egzamin zdawałam 13 grudnia i ku własnemu zdziwieniu zdałam. Zdziwieniu, a może przerażeniu, bo nagle zaczęłam się bać jeździć. Teraz myślę, że miałam najprawdziwsze stany lękowe. Nie mogłam spać, jeść, dzień przed planowaną podróżą chodziłam zdenerwowana, dziesiątki razy przerabiałam w głowie trasę, choćby najkrótszą, którą musiałam przejechać. W każdą sobotę o 6:30 wsiadałam do auta i jeździłam po okolicy zanim otworzyli sklepy, tak, żebym mogła spokojnie zaparkować pod jednym z nich.

Pierwsze starcie


Pierwszą obcierę zaliczyłam po jakiś sześciu miesiącach jeżdżenia. Zawiozłam chłopców rano do przedszkola, tuż przed ósmą, na przeciw przedszkola szkoła, a dookoła cyrk, ja się spieszyłam, bo byłam umówiona, wyjeżdżam z bramy, wszystko zatkane, więc przytulam się do zaparkowanych wzdłuż drogi i pojazdów i... przytuliłam się za mocno. Tego dźwięku nie zapomnę do końca życia. Myślałam, że nie mam pół samochodu. Wysiadłam patrzę rysa, na całych tylnych drzwiach, samochód, z którym się pocałowałam, obtarty zderzak. Odjechałam kawałek, zaparkowałam, wracam. Kobieta wsiada do mojego przeciwnika, biegnę do niej przez ulicę i krzyczę "Proszę pani, proszę pani! Wjechałam w panią!" Kobieta roześmiała się perliście mimo mocno pobladłego lica. Dzień wcześniej odebrała samochód od lakiernika, z powodu identycznej "usterki", tyle, że wtedy sprawca jej nie gonił.

Ale nie ostatnie


Nie było tego wcale dużo, ale wszystkie były strasznie głupie. Latem kosiłam trawę, jadąc kosiarką nagle poczułam opór, myślę sobie "górka". To nie była górka. Samochód Michała stał zaparkowany pod leciutkim skosem. Tak, jak kosiarka swobodnie weszła między krawężnik a samochód z jednej strony, tak z drugiej już wyjść nie chciała. Szkoda, że zorientowałam się dopiero na wysokości drugich drzwi. Sznyta, przez całą długość auta. Ale żeby nie było mojej "Graży", jak pieszczotliwie Michał nazywa vana, też nie oszczędzam. Raz wiatr zamknął mi na niej bramę. Spoko, dało się spolerować. Po dosłownie dwóch tygodniach szczęścia miałam trochę mniej. Wjeżdżałam na podwórko z innej niż zwykle strony, przestawiłam słupek od bramy <facepalm> drzwi lekko wgniecione. W ostatnia niedzielę wybraliśmy się do lasu, podjechaliśmy samochodem, prowadziłam i wyobraźcie sobie, że jak parkowałam nagle na drodze wyrosło mi drzewo. Drzewo w lesie, kto by się spodziewał?!  Wyrosło w tylnej szybie, podstępnie chowając się za zagłówkiem fotelika Zeta. Aż mi łeb odskoczył, ale tym razem o dziwo Graża wzięła to na klatę, a dokładnie na zderzak, bez szwanku, jakimś cudem śladu brak.

Lubię zwiedzać


Nie wiem, jakim sposobem dostałam 4 na maturze z geografii i studiowałam z powodzeniem turystykę. Szczyt moich zdolności, jeśli chodzi o orientację w przestrzeni to określenie w jakim wojwództwie się znajduję. Szczęśliwie istnieje nawigacja w telefonie. Zwykle korzystam  niej z powodzeniem, ale bywało i inaczej.  Zdarzało mi się wracać z pracy zwiedzając zakamarki Warszawy, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Warszawa to piękne miasto.

Pod koniec lutego mój brat chrzcił córkę, zostałam jej mamą chrzestną. Nieszczęśliwie złożyło się tak, że planowana z dnia na dzień uroczystość zbiegła się z pracującym weekendem Żywiciela, nie mógł więc ze mną pojechać. Wybrałam się sama z Kazikiem, ponad trzy godziny w jedną stronę. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że dzień wcześniej miałam 40 stopni gorączki, a w dniu zero byłam wymęczona przebytą właśnie jelitówką. W drodze na Podlasie towarzyszyli mi rodzice, ale wracałam już tylko z młodym i to w środku nocy. Pierwszy raz pogubiłam się na... stacji benzynowej. Nauczka na przyszłość nie tankuj przy rondzie. Wjechałam na stację, zatankowałam, w kasie zapytałam o wyjazd na Warszawę i pani pokierowała mnie źle. Musiałam zawracać, straciłam niewiele, może pięć minut. Ale najlepsze zwiedzanie czekało mnie bliżej domu. Jadę sobie radośnie DK7 wiem doskonale, jak dojechać do domu, mam do celu jeszcze piętnaście minut, ale nawigacja mówi, że po ponad trzech godzinach w samochodzie mogę zaoszczędzić dwie minuty! Więc jadę. Skręć za 100 metrów, skręcam, stacja benzynowa, myślę sobie "cholera, nie tu" wyjeżdżam z powrotem na ekspresówkę i odkrywam, że tuż przy stacji była droga, no ale ciemno, to nie zauważyłam, trudno, pojadę dalej i zawrócę, ale nawigacja pokazała, że nie muszę zawracać, skręce dalej. To skręciłam. Zamiast 15 minut 25. Dojechałam.

Nauczka na przyszłość? Chyba nie


W sobotę wybrałam się do znajomej. Wracam tą samą drogą co ze chrzcin. Myślę sobie: "O dobra, to pojadę tak, jak wtedy mi się nie udało". Znów przejechałam stację. Spoko, skręcę na światłach. Szkoda, że nie pamiętałam, że mam skręcić na drugich, a nie pierwszych... Kiedy nagle znajdujesz się o 20:10 w zupełnych ciemnościach w środku lasu, na szutrowej drodze, na której gęsto leżą połamane gałęzie, adrenalina skaczepod sufit. Zatrzymałam się, wzięłam głęboki oddech, zaryglowałam drzwi od środka i modliłam się, żeby za rogiem była cywilizacja. W końcu dojechałam.

Nie martw się


Jeśli powyższe historie (a to zaledwie ułamek moich wyczynów) nie są Ci obce, nie martw się, wszystko jest w normie. Generalnie uchodzę za dobrego kierowcę, mieszczę się Grażyną, tam, gdzie niektóre minicoopery nie dają rady zaparkować. Jeżdżę dynamicznie, na trasie szybko. A tych kilka rys? One są jak zmarszczki mimiczne od uśmiechu. Graża wygląda z nimi dostojnie, a bruzdy zdradzają wesołe i pełne pasji życie. A Wy, jakie macie motoryzacyjne przygody?

15 komentarzy:

  1. Nastepnym razem opowiesz o zamykaniu oczu na skrzyzowaniach i leku przed zjazdami? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ufff dobrze że wszystko w normie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. heh, wierz mi, ja o swoich wpadkach z prowadzeniem samochodu wolałabym nie pisać, bo siara straszna :P

    OdpowiedzUsuń
  4. No...zdałam i na razie nie jeżdżę... ale mysle ze przyjdzie czas :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja prawko mam od prawie 10 lat, ale w dalekie drogi nie wybieram się. Jazda po mojej okolicy wystarcza mi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale się uśmiałam. Przeczytałam od deski do deski. Ja raz wymusiłam pierwszeństwo bo facet pruł we mgle bez świateł i go nie widziałam. Moja wina... Na podwórku niespodziewanie zaparkowała za mną ciocia - a nigdy tam nikt nie staje i... No cóż. Bum na wstecznym. I raz dom mi się przesunął 😂 i zrobiłam dziurę w drzwiach męża auta bo rynna się wyrwała i śruba obróciła wbijając w drzwi. Ale i tak uważam, że jestem dobrym kierowcą 😂

    OdpowiedzUsuń
  7. Moja koleżanka skręca tylko w prawo, serio, to nie żart. Ma swoje trasy po mieście, żeby jej tak wypadło. Wycieczka do innego miasta nie wchodzi w grę. Głowa robi cuda z człowiekiem. Przecież nic takiego niby:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Popłakałam się ze śmiechu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Niezla opowieść.
    Rozbawiła mnie

    OdpowiedzUsuń
  10. U mnie też lista byłaby ciekawa ale kierowcą jestem świetnym :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja nie mam prawa jazdy, więc mnie takie wpadki nie dotykają;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Zrobiłam prawo jazdy jak miałam 19 lat. Ale nie jezdzilam i nadal nie jeżdżę za dużo. Nadal boję się przejeżdżać koło tirów i boję się parkować na kopertę ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ten się nie myli kto nic nie robi. Nie mam poważnych wpadek na koncie na szczęście, ale kilka drobnych już owszem. Jakieś otarcia czy inne takie :) Wpisuję to w ryzyko jazdy samochodem. I potem wspominam ze śmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zdałam za pierwszym razem, jeżdziłam małymi i dużymi samochodami, basami ... potem przyszła ciąża, jedna druga tzrecia i przerosło mnie to jakoś. bałam się tej odpowiedzialności za kogoś jeszcze... ale kochałam to na maxa i wiem, że muszę wrócić za kółko :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger