Z pamiętnika nie całkiem młodej matki epizod 3

 Zasadniczo nowy, trochę dziwny rok szkolny zaczął się już dwa tygodnie temu, więc fajnie byłoby się już ogarnąć, ale cóż mogę powiedzieć. Jeszcze nie doszłam do takiego stanu rzeczy. Pod wieloma względami ten rok jest dla nas wyjątkowy. Po raz pierwszy bowiem wrzesień dotyczy całej naszej trójki. Kazik poszedł do przedszkola, Teodor do pierwszej, a Zygmunt do czwartej klasy. Wszystko jest nowe, zaskakujące i niekoniecznie po naszej myśli. 





Reżim sanitarny dotyczy nas wszystkich, więc zrobię co w mojej mocy, żeby się na nim nie skupić. Ale pamiętajcie, że wdepnęliście w rubrykę nieco bardziej prywatną, więc obiecać nie mogę. Nie mogę powiedzieć, żebym tak jednoznacznie nie mogła się doczekać, aż dzieci pójdą po półrocznej przerwie do placówek, bo bym skłamała. Jasne, że miałam już dość kłótni, zdalnego nauczania, konieczności organizowania im czasu 24h/d, ale z drugiej strony: Kazik jest mały i bez covida często nam choruje, Teodor ma astmę, a Zet w domu był znacznie spokojniejszy. Ale nastał pierwszy września.


Przedszkole

I w tej magicznej dacie nie wydarzyło się w przedszkolu nic, bo Kazik już 31 sierpnia wstał z katarem i jasne było, że póki co nigdzie się nie wybierze. Do placówki dotarł tydzień później. Cały czas powtarzał, że idzie do dzieci, że w przedszkolu będzie się bawił i jadł, że chce do dzieci. Pierwszego dnia faktycznie wkroczył tam śmiało, pomachał mi i poszedł. Kolejne dni były raczej z tych średnich. Zakładałam, że przy rozstaniu będzie płakał, nic mnie nie zaskoczyło, no może tylko to, że po pięciu dniach znów został w domu z katarem. Liczyłam, że pochodzi trochę dłużej. Ale to są właśnie te momenty, kiedy cieszę się, że nie pracuję na etacie, że nie muszę się gibać, żeby załatwić mu opiekę. Musi zostać, zostaje, trudno. 


Pierwsza klasa

Teodor poszedł na rozpoczęcie i... następnego dnia obudził się już z bólem gardła, to mnie trochę zaskoczyło, przyznaję, ale po kilku dniach kurowania powrócił na łono matki edukacji i radzi sobie z tym nowym miejscem zaskakująco dobrze. Lubi nauczycielkę, znaczna część dzieci z przedszkolnej grupy wylądowała w jego klasie. Emocjonalnie poradził sobie świetnie, ale przyznaję, zakręcony jest tak, jak go nie podejrzewałam. Sam się pakuje, sam odrabia lekcje, ale np. notorycznie dziwi się, że w plecaku nie ma jakiejś książki, której akurat potrzebuje. Pani pozwala zostawiać te, które akurat nie są potrzebne w szkole, więc Teodor z lubością zostawia wszystkie. Mimo moich próśb i błagań uparł się jeździć autobusem i jako uczeń w końcu zdecydował, że będzie do szkoły brał kanapki z warzywem, do czego wcześniej za nic nie dawał się przekonać. Dojrzewa, jak nic! W końcu dziś skończył 7 lat.



Czwarta klasa

W związku z tym przypadkiem podejrzewam, że rubryka "Z pamiętnika..." będzie się na blogu ukazywać znacznie częściej niż do tej pory... Zet mówi, że w szkole jest spoko, że nauczyciele fajni, koledzy ci sami co w poprzednich latach, więc też ok. Ale... Że będzie cyrk i problem to było wiadomo już od dawna, pisałam już, że jestem zbulwersowana postawą organów zarządzających, że moje dziecko zamiast nauczyciela wspomagającego na wszystkich 27 lekcjach tygodniowo wsparcie owego posiada przez  godziny... Przepychanka trwa, dyrektor mówi, że kasa jest, ale Urząd Gminy w Pomiechówku staje mu okoniem, bo nie chcą wyrazić zgody na odpowiednią ilość godzin, gmina twierdzi, że wina leży po stronie dyrektora i tak piłeczka lata, wspomagania nie ma. Zet do szkoły chodzi dwa tygodnie a efekty zamieszania widać już od początku. Tam gdzie jest nauczyciel, wszystko zapisane pod linijkę, dziecko wie co się działo i zasadniczo brak zadań do domu. Tam gdzie nauczyciela wspomagającego nie ma, dobrze jak jest temat w zeszycie i generalnie nie wiadomo co się działo. Do szkoły wejść nie można, bo pandemia, z nauczycielami kontakt wyłącznie przez dziennik. Rozumiem to wszystko, ale czy naprawdę nauczyciele w całym tym zamieszaniu znajdą czas, żeby odpisać każdemu rodzicowi oddzielnie? Rozmowy twarzą w twarz i tak nic nie zastąpi, a w tym roku nie będzie u nas nawet zebrań.

Skoro Gmina twierdzi, że winny jest dyrektor, który samodzielnie podjął decyzję krzywdzącą dzieci, a szkoła, że dyrektora zmuszono, napisałam pismo do Wójta, aby uchylił absurdalną decyzję dyrektora, która jest niezgodna z orzeczeniem, którego podważyć nie mają i prawa i co? Minęło półtora tygodnia, odpowiedzi brak. Do wójta dostać się nie można bo pandemia, ale czemu nie bywa od marca w pracy, to nikt nie wie, odbijam się ciągle od ścian. Dyrektor może zmienić swoją decyzję, ale odpowiednie organy muszą ją przyklepnąć. Pytanie brzmi, czy jeśli wcześniej kazano mu zmniejszyć ilość godzin wspomagania wszystkim dzieciom z orzeczeniem, to teraz zostanie to podpisane? Liczę na rozsądek władz. Ten ostatni raz. 

Do tego Zet strasznie przeżywa zamieszanie, buntuje się kłóci z nami i generalnie kontakty z nim są utrudnione. W swojej ludzkiej naiwności liczę, że jeszcze uda się to wszystko poukładać, nim włączy mi się agresja. 


Trzymajcie kciuki.

4 komentarze:

  1. U nas zaczęło się nienajgorzej,a po tygodniu katar i Młody został w somu. Teraz jesteśmy przez 2 tygodnie nad morzem dla podratowania jego dróg oddechowych - miał to zakecone jeszcze przed pandemią,ale ze względu na covid musieliśmy przełożyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam drugoklasistkę i przedszkolaka, trzeci rok w przedszkolu. Po 5 dniach katar i 3 dni w domu, od wczoraj wrócił do przedszkola.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ galimatias w tym roku ze szkołą... Powodzenia dalej! Niech to się jakoś ułoży.
    P.S. świetne imiona noszą synowie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas w tym roku też zaczęła się czwarta klasa i w końcu prawdziwa nauka. Córka zadowolona i jeszcze bardziej niż do tej pory chętna do nauki:)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger