Tekst o seksie

Tekst o seksie

Jakiś rok temu Internetem wstrząsnęła  informacja, że niejaka Ewa Chodakowska oszukała swoich fanów. Trenerka wszystkich Polek otworzyła nowe konto na Instagramie, miała tam zamieszczać zdjęcia swoich stylizacji i przez jakiś czas tak było. Krótko po przekroczeniu 50 tysięcy obserwatorów, właścicielka zmieniła nazwę konta, a zdjęcia swoich sukienek zastąpiła strojami kąpielowymi, które można kupić pod jej marką. Jaki to ma związek z seksem?


pixel2013/pixabay

Jak to matka dzieciom jestem w kilku uroczych grupach na Facebooku. Jedna z nich, której nazwę celowo pomijam zrzesza (-ła) rodziców z pewnego miasta i miała na celu podpowiadanie sobie, gdzie aktualnie warto wybrać się z dzieckiem. Wiecie: tu wystawa, tam promocja w teatrze, a tu nowy plac zabaw. Zrobiła ostatnio numer jeszcze parszywszy niż Chodakowska. Bo ona niezależnie od tego, czy pokazuje się w sukience, czy w bikini działa we własnym interesie i to jest uczciwe. Grupa owa, zrzeszająca ludzi o różnych poglądach zebrała około 60 tysięcy członków, po czym ktoś z transparentem z nazwą tej grupy poszedł protestować przeciw lekcjom przygotowania do życia w rodzinie w szkołach. Ostatnio jak patrzyłam w grupie było 35 tys osób i wiele z nich prowadziło zażartą dyskusję o moralności w szkole.

Piekło na forum


To co przeczytałam w komentarzach, nim wypisałam się z grupy, to wiele tekstów typu "masakra, wypisuję się!" i drugie tyle w typie "brawo dziewczyny! Dość demoralizacji młodzieży w szkole". Przeczytałam też kilka dyskusji, w których zarówno po "lewackiej", jak i "katolskiej" stronie przekleństwa i obelgi względem oponentów ścieliły się gęsto. Jak już się tak oczytałam, to napisałam coś o swoim krwawiącym serduszku i też sobie poszłam. Bo ja strasznie nie lubię, jak ktoś decyduje za mnie, co sobie myślę i co czuję, a pomysłodawcy tego karkołomnego przedsięwzięcia ewidentnie uznali, że jak ktoś wejdzie na grupę zobaczyć, co to za ludzie protestują, zobaczy liczbę i uzna "O, mocny głos społeczeństwa". A ja tym głosem być nie chciałam.

Seks w szkole


Prawie dwadzieścia lat temu poszłam do liceum. "Przygotowanie do życia w rodzinie" nie wiedzieć czemu prowadziła pani od geografii (podobno córka księdza). Kobieta z warkoczem jak kometa i poważną wadą wymowy próbowała  tłumaczyć nam, na czym polega rozmnażanie na przykładzie motylków (serio). Mieliśmy po 15 lat, słuchaliśmy hip-hopu i był rok 2000. Nie wiem czy pani bardziej skupiała się na tłumaczeniu nam tego, co już wiedzieliśmy, czy może jednak na tym, żeby się nie zarumienić niczym syberyjska dziewucha na wykopkach, ale lekcje te wspominam jako nudne i bezowocne. A potem szło się na biologię. Nauczycielka miała dobrze ponad 60 lat i w naszych nastoletnich głowach była dość dziarską staruszką. Rozbawiona naszymi opowieściami o poprzedniej lekcji uznała, że skoro już poznaliśmy rozmnażanie owadów, to spokojnie możemy przejść do ssaków i zapobieganiu owemu rozmnażaniu. Mówiąc wprost wyjęła z torebki prezerwatywę.

Nie bawiąc się w banany, znane zapewne Wam z amerykańskich filmów, wyciągnęła z szafy na eksponaty wielkiego plastikowego penisa i pokazała nam (dość niezgrabie) jak jedno połączyć z drugim. Salwy śmiechu pryszczatych nastolatków potęgowała świadomość nazwiska naszej nauczycielki, mam nadzieję, że nie naruszę żadnego RODO pisząc, że pani od biologii nazywała się Garstka. Kolejne tygodnie upłynęły nam na wyczekiwaniu na lekcje biologii, na których swój stały kącik miały rozmowy o seksie. Ale nauczycielka nie mówiła o nim, jak o samym źle. Mówiła o tym, że to ważne, żeby mieć zaufanie do osoby, z którą idzie się do łóżka, że można zajść w ciążę, jak policzyć, kiedy są dni płodne, ale nauczycielka mówiła też o tym, że z kalendarzyka jesteśmy wszyscy, więc ona raczej odradza tę metodę. Dużo rozmawialiśmy o uczuciach, o tym, jak seks postrzegają chłopcy, a jak dziewczyny. Rozmawialiśmy, to słowo kluczowe, bo to nie były suche wykłady.

Tymczasem na lekcjach z przygotowania do życia w rodzinie dalej robiliśmy przegląd rozrodu w ZOO z pominięciem ssaków. Kobieta z warkoczem robiła się coraz czerwieńsza na twarzy i coraz trudniej było jej powstrzymać sączącą się z ust ślinę. Nawiasem mówiąc chyba do matury nie doszliśmy do "pierwszego razu". Mieliśmy też religię z fajnym młodym księdzem. Tam mówiliśmy o ciąży, jako powołaniu nowego życia, ale ksiądz nie żałował sobie też tematu podziemia aborcyjnego, czy coraz powszechniejszych wolnych związków. Przekornie dla dzisiejszego obrazu kościoła ksiądz był raczej powściągliwy w osądach, mówił, że życie różnie się układa. Szczerze mówiąc w pogadanki o seksie był lepszy niż pani z warkoczem, choć pewnie ich doświadczenia seksualne były podobnie bogate.

Lekcje seksu?


Jak bardzo trzeba być ograniczonym, żeby zakładać, że w szkole (w katolickim kraju) na lekcjach będzie mowa o tym, jakie pozycje są najfajniejsze i jak usunąć ciążę? W naszym świecie, w XXI wieku w sercu Europy mówi się, że seks to niechciane ciąże, choroby, zepsucie, nielegalne aborcje... A dlaczego nie mówi się o tym, że seks to bliskość, zaufanie, przyjemność, chciane dzieci, świadomość własnego ciała i duszy? O tym chyba się zapomina. Jeśli lekcje w szkole mają się skupiać na tym, że seks jest zły, to chyba faktycznie nie ma sensu. Jeśli przyjmiemy zasadę, że nic co ludzkie nie jest nam obce - warto o te lekcje walczyć.

A tu Wam pokażę takie coś


Przemek był wychowawcą na katolickim obozie. Prowadził wychowanie seksualne. Przeczytajcie. Warto.


Nie muszę być perfekcyjna

Nie muszę być perfekcyjna

Ostatnio zapytałam na Instagramie, o czym chcielibyście przeczytać. Wśród propozycji pojawiła się taka: "Jak poradzić sobie z presją bycia perfekcyjną we wszystkim. O ironio, siedzę tu przy chorym Kaziku, oglądam z Zetem Milionerów i nie mogłam się zebrać do pisania, ale przecież obiecałam sobie, że będę pisać pięć razy w tygodniu, więc włączyłam komputer. Ale do perfekcji mi daleko.


geralt/pixabay

Nie będę Wam tu pisać o Perfekcyjnej Pani domu, bo jak nie znacie to wygooglujecie. Wszędzie czytamy, jak zaplanować  idealnie zbilansowany jadłospis dla rodziny, jak dbać o urodę, figurę, urządzić domowe SPA, przygotować świąteczny obiad dla gości, przystroić na tę okazję dom. Do tego oczywiście każda z nas powinna mieć czas dla męża, przyjaciółek, dla siebie i oczywiście bawić się z dziećmi. Warto też im poczytać, pojeździć z nimi na rowerach. Nie wspomnę już nawet o tym, że należy to robić zaraz po ośmiu godzinach w pracy (plus dojazd), zakupach i uporządkowaniu przestrzeni wokół siebie. Nie wiem, jak Wy, ale ja robotem nie jestem.

Priorytety


Zapytałam moją zaprzyjaźnioną psycholog, jak sobie z tym radzić. W pierwszym odruchu powiedziała: "Kazać im się wszystkim wypchać!" I to zdanie dla wielu osób pewnie zamyka temat, ale nie dla wszystkich. Spoko, nie będzie tu ćwiczenia typu "weź kartkę i napisz co jest dla Ciebie najważniejsze". Powiem Ci wprost, co, a ściślej kto jest w tym najważniejszy. TY. Jeśli czujesz, że nie wyrabiasz na zakrętach, padasz na pysk, jesteś w ciągłym niedoczasie, a presja rośnie - usiądź weź dwa głębokie oddechy i uświadom sobie, że bez Ciebie nic nie ma. Jeśli nie zetrzesz kurzy świat się nie zawali, ale jeśli zaśniesz za kierownicą, bo zamiast spać w nocy "musiałaś" prasować, będzie gorzej. Dlatego to Ty musisz stać się swoim priorytetem, musisz zadbać o swój organizm i o higienę swojego umysłu. Jedyne co musisz, to nauczyć się sobie odpuszczać.

Krytyka


Teściowa patrzy z niedowierzaniem na pajęczynę zwisającą z sufitu? Siostra pyta czy Twoja bluzka nocowała z psem na legowisku? Mama załamuje ręce widząc,że karmisz dziećmi pierogami z garmażerki? No i co? Każdy potrafi krytykować, najczęściej po to, żeby poprawić sobie humor. Bo przecież zamiast gadać mogłyby zaproponować pomoc. Skoro tego nie robią, to znaczy, że zdecydowanie nie musisz się przejmować ich opinią, bo żadna z tych osób nie przejmuje się Twoim samopoczuciem wypowiadając te słowa. Może mają gorszy dzień. Nie ważne, nie będziemy się na tym skupiać. Pajęczyna jeszcze nikogo nie zabiła, modna jest dieta pudełkowa, a i hipsterskie stylówki też jeszcze nie przeszły do lamusa. Więc luz. Krytyka nas nie rusza.

Rybki czy akwarium?


Ile znasz osób, które w czasie spotkań towarzyskich opowiadają: "och, pamiętam, jak byłam dzieckiem, to w domu było zawsze nieskazitelnie czysto, a moje wyprasowane majtki leżały w szufladzie w równych stosach. Miałam piękne dzieciństwo!"? Osobiście nie poznałam nikogo takiego.Ale znam mnóstwo ludzi, którzy pamiętają wycieczki rowerowe z rodzicami, łowienie ryb, smak ziemniaków z ogniska... Sama mam mnóstwo takich wspomnień. Chcę dać je też moim dzieciom. Oczywiście, że ogarniamy dom, nie chcemy mieć szczurów, ale zdecydowanie widząc słońce za oknem wolę pójść z chłopakami na spacer, albo na lody, a kiedy za oknem plucha czytamy razem książkę, gramy w coś, albo zwyczajnie się obijamy. Odkurzam, jak jestem sama z Kazikiem on lubi. Nie mamy porządku. Nie cieszy mnie to. Nie jestem z tego dumna. Trochę jest mi wstyd przed sobą. Ale walczę z tym. Trudno, sprzątnąć zdążę, a dzieci już drugi raz małe nie będą. Zet już nie zawsze chce się przytulać, niedługo będzie popołudniami uciekał do kolegów. Muszę korzystać. Wybrałam czas z dziećmi, to moje rybki. Akwarium poczeka.

Życie to sztuka wyboru


Zawsze powtarzam to chłopcom, kiedy nie są w stanie zdecydować, czy będą jeść jajecznicę, czy może jednak tosty. Przypomnę i Wam, bo pewnie wiecie. Nikt nie przeżyje Twojego życia za Ciebie. To Ty i tylko Ty masz się dobrze czuć w swojej skórze. Perfekcja nie istnieje, to kolejny medialny twór, jak te chude tyłki i usta jak pontony. Tylko tu stawka jest wyższa i to znacznie wyższa, bo grasz o swoje zdrowie psychiczne, chyba nie pozwolisz, żeby zrujnowały je brudne okna? Przyjaciółka czy mąż też raczej zrozumieją, że dziś brak Ci sił i potrzebujesz raczej okrycia ciepłym kocykiem i filiżanki herbaty niż szalonej imprezy.


Tatusiowie z piekła rodem

Tatusiowie z piekła rodem

Od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem napisania żartobliwego tekstu o typach matek. Kiedy przeczytałam taki u Kamili TUTAJ (koniecznie zobaczcie!) i uznałam, że lepiej tego nie zrobię, więc... napiszę część drugą o ojcach. Bo czemu niby mamy ich pomijać, w końcu jest równouprawnienie!


fithfighter/pixabay

Jeśli byłaś kiedykolwiek na placu zabaw, albo odprowadzałaś dziecko do przedszkolaka, pewnie ich znasz. Ba, niektórych osobników można spotkać w Biedrze czy przychodni. Oto przed Tobą "Poczet ojców polskich" oczywiście z przymrożeniem oka. Mojego oka.

#1 internetowy tateł


Tateł żeruje na forach i facebookowych grupach. Lubi słowa "dzieciak" i "następca" niekoniecznie zapisane z ogólnie przyjętymi zasadami ortografii. Osobnik ten chce dla potomstwa dobrze, ale nie ogarnia, że istnieją inne źródła wiedzy niż "ziomy na grupie". A tam warto zadać pytanie np. o to, czy "dzieciaka" można wziąć na groby 1 listopada, czy strach, bo trupi jad wczołga się po kółkach do wózka? Jest to autentyk z jednej z grup.

#2 Sebix


Kiedy się zbliża słychać z daleka szelest dresu, który ociera się o wyćwiczone uda. "Gówniak" Sebixa wymiata od małego, wiadomo geny. Cała reszta przedszkolnej grupy to mięczaki i nawet nie umywają się do Juniora. Ten urodził się z wiedzą, że "Legia Pany" i zdecydowanie nie jest frajerem. Sebix wie, że szkoła nie jest najważniejsza, trzeba się umieć ustawić i mieć dobrych ziomów na dzielni, bo oni Ci dupę uratują, a nie książki.

#3 Pan pilota i kanapy


W pracy był? Był. Natyrał się? A jakże! Dzieci zrobił? No są. To proszę podać browar, podać pilota i nie przeszkadzać. W sobotę zabierze swoim Passatem TDI rodzinę do galerii, w niedzielę do teściowej na obiad. Tylko niech się dzieciaki słuchają, mają czyste pyski i za wiele nie chcą. Żona zresztą też. Przecież na tipsy dostała, pan jest, to czego chcieć więcej?

#4 Typowy Janusz


Czasem spotka się z Panem pilota i kanapy w galerii, ale tylko jeśli akurat rozdają jakieś próbki jedzenia. Bo Janusz umie oszczędzać, więc czemu nie zjeść darmowego obiadu w markecie. Jeśli Janusz pojedzie z rodziną na wczasy do Egiptu, to przy śniadaniu on i jego rodzina zjedzą na zapas, a i na wszelki wypadek wezmą kanapki na wynos, co by na plaży nie zgłodnieć, wszak kupił all inclusive nie po to, żeby coś jeszcze wydawać na miejscu. Dalsza rodzina i znajomi Janusza po wywczasie dostaną od niego prezenty: klapki z logo hotelu, mydełka, maleńkie buteleczki z hotelowym szamponem.

#5 SANEPiD 


"Nie rusz tego, nie wiadomo czy nie dotykał tego ktoś parszywy", "Nie podawaj ręki Jaśkowi, miał krostę na czole w zeszłym roku, jeszcze się czymś zarazisz!" SANEPiD generalnie jest kimś lepszym i czyściejszym niż wszyscy. Czuje się mocno pokrzywdzony faktem, że jego potomstwo musi zadawać się z plebsem, ale co zrobić. Dzieci Sanepida nie bawią się na publicznych placach zabaw, kiedy już trafiają "na kulki" bawią się tylko tam, gdzie akurat nikt inny tego nie robi, żeby ich tylko nikt nie dotknął!

#6 Geniusz i prymusy


Skoro tatuś skończył studia z wyróżnieniem (albo przynajmniej bardzo chciał, żeby tak było), to wiadomo, że dzieci, jak u Sebixa, wygrały pulę złotych genów, ale Geniusz gardzi Sebixami i im podobnymi, bo tu nie siła, ale wiedza jest najsilniejszym orężem. Może dziś dzieci Geniusza nie są duszami towarzystwa, ale przy odpowiedniej dawce zamykania w pokoju, żeby się uczyły więcej i porządnej dyscyplinie, mają szansę być kimś i góra za 30 lat zaśmieją się Sebixowym "gówniakom" w twarz. Ze swojego kierowniczego stanowiska.

Jeszcze paru przychodzi mi do głowy, ale zostawię Wam trochę miejsca na wyobraźnię i sobie, na kolejne zestawienie, kiedyś... ;)
Szczupły tyłek nie tylko z photoshopa. 7 kroków do zmian

Szczupły tyłek nie tylko z photoshopa. 7 kroków do zmian

Każdy z nas kiedyś mierzył się z wagą. Nie każdy zasadnie, bo przecież wiele nastolatek, choć nie muszą wcale się przejmować swoją tuszą robią to. Nie wiem, czy to presja społeczna, czy ich chęć eksperymentu, a może zaburzony obraz własnego ciała, ale chyba nie znam kobiety, a i mężczyzn znam niewielu, którzy nie stosowali nigdy diety.




Pół biedy, jeśli te diety zaczynają się u dietetyka, albo przynajmniej od wiarygodnych źródeł wiedzy, ale często jest tak, że pojawiają się niepokojące mody, którymi całe rzesze ludzi ochoczo rujnują sobie zdrowie, chcąc zgubić choć kilka kilogramów. Jeśli wiecie, jak wyglądam, to pomyślicie, phi! Ekspertka od odchudzania się znalazła, sucha, jak kij od szczotki. Przyznaję, moja sylwetka to w znacznej mierze efekt szczęśliwie odziedziczonej puli genów, ale i kilku nawyków, które mam. A co do diet, kilka przerobiłam ;)

Każdy jest na diecie


Nawet jeśli żyjesz na pizzy i jajkach na boczku - też jesteś na diecie. Bo czym innym jest nasz jadłospis? Zwyczajnie nie każda dieta ma na celu odchudzenie, nie każda jest zdrowa i nie każda jest odpowiednio dobrana. Ale każdy jakąś tam dietę ma. Większość z nas, mimo coraz większej świadomości społecznej nie szczególnie zastanawia się, czy dostarcza swojemu składnikowi odpowiednią ilość mikro i makroelementów. Niewiele osób czyta etykiety produktów spożywczych. Najczęściej wpadamy do sklepu i wrzucamy do koszyka standardy, czyli to, z czego bez większej refleksji jesteśmy w stanie przygotować kilka posiłków. Przy nieco zasobniejszym portfelu może zatrzymujemy się na dłuższą chwilę przy stoisku z produktami oznaczonymi BIO, Eco albo czymś podobnym. Tak zwykle tworzymy swoją dietę.

Dieta prosto z mediów


Pamiętam, jak miałam może 16 lat moja mama przeszła na jakąś, o zgrozo, dietę wyciętą z "Pani Domu", do tej pory pamiętam, że bardzo chciałam jej w tej diecie towarzyszyć. Codziennie na śniadanie jadło się sałatę z jajkiem na twardo i sokiem z cytryny i popijało się to sokiem z marchewki, we środy wolałyśmy nie jeść obiadu, niż zajadać się smażonym selerem udając, że to schabowy. W niedzielę na kolację można było zjeść co się chciało, ale tylko w ilości, która mieściła się na dłoni. Powiem Wam, że to był najlepszy biały chleb z masłem, jaki jadłam w życiu. Wtedy wszystkie diety brało się prosto z gazety. Internet wyglądał gorzej niż forum na gazecie.pl i szczerze mówiąc niewiele tam było. Nie można było nawet marzyć o grupach wsparcia, Ewie Chodakowskiej i vitalii. 

Jak w gazecie napisali, że trzeba jeść zupę kapuścianą Kwaśniewskiego, to wszyscy myśleli, że jada ją prezydent, choć wcale nie o tego Kwaśniewskiego chodziło. Jak napisali, że masło jest złe, to nie było gdzie tego zweryfikować, bo jedni przepisywali od drugich, a tamci powoływali się na eksperta, co do którego istnienia można mieć wątpliwości. W tamtych czasach obrywało się niewinnym kurzym jajom, tłuszczom, pieczywu i całej reszcie. Wystarczyło, że miesięcznik dla pań w lakierowanej okładce napisał, że winna tyciu jest wieprzowina i hodowcy plajtowali, a świnki cieszyły się długim życiem. No, może trochę koloryzuję, ale prawda jest taka, że diecie z gazety ułożonej nikt nie wie przez kogo ufało się ślepo.

Czasy współczesne


Dziś też media kłamią. Ale robią to w nieco inny sposób. Atak rozpoczynają już okładką, a potem jest jeszcze gorzej. Z witryny kiosku uśmiechają się do nas celebrytki, chudsze o 20 kg niż w realu, pozbawione zmarszczek twarze patrzą na nas wielkimi błyszczącymi oczami, a obok zajawki w guście bądź jak gwiazda, poznaj sekrety diety gwiazd, zobacz, jak XX wróciła do formy w tydzień po porodzie... Można wpaść w kompleksy już od przechodzenia obok. Mam 34 lata (no dobra, prawie), trochę już widziałam i swoje kompleksy już przepracowałam, co paradoksalnie ułatwiła mi bardzo praca w mediach. Obejrzenie pewnych mechanizmów od drugiej strony trochę otwiera oczy. 

Szkoda, że nie każdy ma taką szansę. bo większość nastolatek nie ma tego komfortu, one patrząc na Katie Perry czy inną Jenerkę nie myślą sobie "o kurła, ale pocisnęli z retuszem" (inna sprawa, że chirurg też wcześniej wykonał sporą robotę). One widzą tylko wąską talię, krągły zad i usta jak pontony. Nie napiszę nic odkrywczego mówiąc, że chcą wyglądać tak samo, jak ta dziewczyna z okładki. Tylko to nie jest proste, nie da się wziąć magicznej tabletki. 

Wtedy pojawia się rzeczywistość


Ten przydługi wstęp nigdy miał nie nastąpić, bo nie o tym chciałam pisać. Siadałam do komputera z zamiarem napisania lekkiego, może trochę zabawnego tekstu o tym, jak ruszyć tyłek i zmienić swoje życie, jak wpłynąć na kogoś bliskiego, kto stracił kontrolę nad swoją wagą. Jak pomóc, jak zmotywować. Ale nie napisałam, może następnym razem pójdzie mi lepiej. 

Moje triki na "bokozniki"


Jestem przekonana, że nie istnieje takie słowo, ale wiem też,że doskonale rozumiecie, co mam na myśli. W każdym razie powiem Wam co robię, że nie tyję. Ale zaznaczam, że jestem zupełnie zdrowa i nigdy nie miałam wielkich problemów z wagą, w najgorszym momencie (poza ciążami)ważyłam 14 kg więcej niż dzisiaj. Najgorsze były te wahania, bo na przemian chudłam i tyłam, efekt był taki, że w szafie zawsze miałam ciuchy w rozmiarach od S do XL. Słabo? Któregoś dnia spojrzałam na siebie i pomyślałam, że jednak jestem za leniwa na te wszystkie diety. A chudsza jednak bym chciała być. Dlatego wprowadziłam kilka zmian na stałe.



Lubicie punkty? Ja bardzo ;)


1. Planuję co będziemy jedli. O jadłospisach napiszę kiedyś oddzielny post, ale zwykle nie lećena spontanie, siadam i myślę, co tu ugotować. Wiem, co mam w spiżarni, czego brakuje i robię listę.

2. Bez listy nie idę. Listę zakupów zawsze robię na bieżąco. Korzystam z aplikacji Listonic. Jak widzę, że w lodówce jest ostatnie masło, to zapisuję je na liście, do tego produkty do obiadów i obowiązkowo stos warzyw.

3. Zakupy nigdy na głodniaka. To oczywiście w idealnym świecie, w moim, jeśli już jestem głodna w sklepie, idę najpierw do lodówek i biorę kefir, albo sok przecierowy, żeby sobie popijać małymi łyczkami w sklepie. To pomaga mi panować nad sobą, kiedy przechodzę koło ciepłych bułek i batoników.

4. Jem cały dzień. Chociaż nie brzmi to jak dieta cud, to jednak jest to jedyna metoda, która chroni przed napadami głodu. Kiedyś przeczytałam gdzieś takie wyjaśnienie, niestety nie pamiętam autora, a szkoda, bo to mądre porównanie. Wyobraź sobie mroźną zimę. Chcesz mieć ciepło w domu, więc palisz w piecu, jak przez cały dzień regularnie dorzucasz opału masz cały czas ciepło. Jak wrzucisz dużo opału na raz, przez chwilę będziesz mieć gorąco, paliwo się spali, a potem dom stygnie,żeby znów nagrzać, potrzebujesz sporo paliwa, żeby wystudzoną wodę w obiegu rozgrzać. Tak działa nasz organizm, jak od rana dajesz mu po trochu, metabolizm hula cały czas, jak jesz od przypadku do przypadku, brakuje równowagi.

5. Lubię warzywa. Kocham boczek, makaron, zawiesiste sosy, pizzę, białe chrupiące bułeczki, masło... Niezależnie od tego co jem, połowę mojego talerza wypełniają warzywa. Gotowane na półtwardo, albo surowe. Błonnik, witaminki...Samo dobro.

6. Przekąski. Nie odmawiam sobie. Bywa, że jem chipsy, popcorn, ale nie wiadrami. Lubię orzechy, suszone owoce, ale i te świeże. Lubię i marcepana, zjadam całego na raz, ale nie codziennie.

7. Rusz ta pupa! Nie to, żebym nałogowo uprawiała fitness, jestem leniwa i migam się, nie jestem z tego dumna, kończy się marzec, a ja miałam regularnie ćwiczyć od stycznia. Nie robię tego, cierpię na płaskodupie, ale sporo się ruszam, codziennie długi spacer z dziećmi, co mi szkodzi iść szybko? Odkurzanie, dźwiganie zakupów i chodzenie pieszo zamiast jeżdżenia, gdzie się tylko da, to też jest ruch! Japończycy w latach 80tych ubiegłego wieku wymyślili sobie, że trzeba codziennie zrobić 10 tysięcy kroków. W sumie chyba nikt nie wie dlaczego akurat tyle. Szybko, bo już po trzech miesiącach okazało się, że przechodząc ten dystans redukujemy nadciśnienie, regulujemy poziom glukozy we krwi i spalamy 25 procent więcej kalorii. Warto zainstalować sobie krokomierz w telefonie i zobaczyć, jak to wygląda u Was. Powiem Wam, że na tą dyszkę trzeba się trochę nagibać. Wysiąść wcześniej z autobusu, pójść pieszo po bułki, itd. Ale warto.

Nie licząc ciąż, od ośmiu lat ważę tyle samo. Po porodzie, mimo że za każdym razem tyłam prawie 20 kg po dwóch miesiącach waga wraca do normy. Chciałabym odrobiny krągłości, ale to już chyba trzeba się zabrać za przysiady ;)  Kilka prostych zmian, podobno potrzeba miesiąca, żeby nowe działania weszły nam w nawyk, ale też nie rzucałabym się na wszystkie zmiany na raz. Nasz organizm nie lubi wielkich rewolucji, więc zacznij powoli, od jednej, dwóch i powoli wprowadzaj kolejne. Może wiosną warto pomyśleć o jeżdżeniu do pracy rowerem? 


OkiemŻywiciela: Tato, a jak wygląda dziewczyński siurek?

OkiemŻywiciela: Tato, a jak wygląda dziewczyński siurek?

W końcu w tej lub innej formie to pytanie padnie. U nas w domu te pytania można powiedzieć wiszą w powietrzu. Jeszcze nie padły ale już widać, że myśli naszych małych wojowników zahaczają o te rejony.


olihel/pixabay


"Głównie różni się kierunkiem w który lecą siuśki, dlatego dziewczyny siadają albo kucają" - ta odpowiedź załatwia sprawę na rok albo i dłużej. Oczywiście z czasem temat zaczyna być drążony ale póki co delikatnie.

Na kilka pytań około tematowych odpowiedziałem po prostu tak: "Synku odpowiem Ci na to pytanie później, nie chcę Cię oszukiwać ani za mocno upraszczać, po prostu daj sobie i mi jeszcze trochę czasu." Patrz jaki fajny pokemon ;)

Jednocześnie można sączyć tą wiedzę ( tak czy siak potrzebną,ba niezbędną) w bardzo niewinny sposób. Zdania typu "Aby powstało dziecko potrzebni są kobieta i mężczyzna (póki co się w miarę zgadza)", "Para powinna się Kochać i mieć do siebie zaufanie zanim będą się starać o dzieci", "O dzieci trzeba dbać i się opiekować to wymaga pracy i wysiłku więc trzeba czuć,  że damy radę z opieką nad nimi to dużo więcej wysiłku niż z psem (DUUUUUUUUUUUUUUZZZOOOO WIĘCEJ drogi Synu niż myślisz)."

Najważniejsze to nie wpadać w panikę, to co My słyszymy to nie zawsze jest to co myśli dziecko PRZYKŁAD. Te wszystkie sromy, genitalia i śluzy możemy im darować, bo tego (miejmy nadzieję) nauczą się na biologii. Jak ktoś już mocno chce to niech użyje porównania wtyczka i gniazdko - w dzisiejszych czasach 90% dzieci zrozumie o co chodzi.

Ja jak moi synowie zaczną wkraczać w wiek 11-12+ zacznę uczyć o antykoncepcji (myślisz, że za wcześnie? HAHAHAHA). Oczywiście trochę symbolicznie ale już bardziej na serio potem za 3-5 lat to już się będę uczył od nich.

Może trochę przesadzam ale jednak skręcania na sankach uczymy dzieci przed pierwszym zjazdem, a nie jak odklejamy je od drzewa w które przywalili.

A jak to tłumaczyć dziewczynce? Tak samo, ze zrozumieniem, powoli, spokojnie i bez wyśmiewania. W końcu nic co ludzkie nie jest Nam obce.
Wasze dzieci będą prosić o szpinak!

Wasze dzieci będą prosić o szpinak!

Nie będę Wam ściemniać, kocham wiosnę, ale alergia, co roku dokucza mi bardziej. To chyba starość, nie? W każdym razie, dla tych, którzy mają szczęście nie wiedzieć o czym mówię spieszę z informacją, że alergia wziewna, to jest dramat. Mimo powtarzania testów, dalej nie wiem, co mnie tak uczula, ale od tygodnia jestem w stanie przedagonalnym. Ale litości nie ma, trzeba czymś dzieci karmić, żeby czuć, że w tym domu się gotuje i nadmiernie się nie przemęczać, znów sięgam po pewniaki. 



- Mamo, zrobisz makaron ze szpinakiem? - nie zapytało nigdy, żadne dziecko na świecie? Żadne, poza moimi. Serio, moje lubią, polubił to danie także mąż, który jak wiele dzieci znał to warzywo tylko jako szarą bezkształtną breję. A przecież szpinak można przyrządzić tak, żeby domownicy prosili o dokładkę! Zdradzę Wam mój sekret.

Czego potrzeba?


Uprzedzę Wasze pytania, post nie jest sponsorowany, ja serio robię większość zakupów w Lidlu. Dziś zajmiemy się daniem w wersji podstawowej, ale podpowiem Wam też, jak można je wzbogacić, co dodać, żeby szybko przerobić ten prosty posiłek na coś, czym zaskoczycie gości.

Podstawowe składniki:

Rozdrobniony szpinak mrożony (można też spokojnie użyć świeżego, albo całych liści, ale pamiętajcie, że gotuję dla moich dość wybrednych krytyków kulinarnych)
500 g makaronu z pszenicy twardej, kształt, jaki lubicie, ale świderki czy kokardki fajnie "chwytają" sos (oczywiście jeśli lubicie nadaje się też makaron razowy, ja lubię, ale mnie nikt nie pyta ;) )
mała śmietana 18 proc. można spokojnie obyć się bez, ale ja lubię, nie dodaję jej za to do wersji rozszerzonej, ale o tym za chwilę
1 cebula
3 ząbki czosnku (tak Daria, można więcej :D ale mniej nie dawajcie, zaraz Wam napiszę dlaczego)
sól
pieprz
olej

Do roboty!


Zaczynamy od wstawienia dużego garnka z wodą, niech się zagotuje, bo sos robi się ekspresem. Cebulę siekamy w drobną kostkę, na patelni rozgrzewamy dwie łyżki oleju słonecznikowego i szklimy na nim cebulę, wkładamy zamrożony szpinak, w zależności od tego jaki produkt macie, czasem trzeba podlać go wodą, ten którego ja używam, wymaga wody, bo w paczce jest jej niewiele (to akurat dobrze, bo nie chcesz kupować wody w cenie szpinaku). Wsypujemy łyżeczkę soli i pół łyżeczki pieprzu i przykrywamy, w tym czasie siekamy czosnek. Szpinak mieszamy i jak tylko rozmarznie dodajemy czosnek i gotujemy razem dosłownie 1-2 minuty. Inaczej szpinak z zielonego stanie się bury i nikt go nie będzie chciał jeść. Dokładamy śmietanę mieszamy i wyłączamy. Próbujemy. Nie bój się soli, pieprzu i czosnku, szpinak bardzo lubi te przyprawi i potrzebuje ich dużo, żeby poczuć się szczęśliwi i uszczęśliwić innych ;) Gotujemy makaron zgodnie z przepisem na opakowaniu, mieszamy ze szpinakiem i koniec, gotowe. To tyle jeśli chodzi o wersję podstawową. Ale ja w kuchni, nawet ze spuchniętymi oczami jestem, jak Jamie Oliver - kocham przekręty ;)



Wersja rozbudowana:

Opcja pierwsza - boczek, gdyby nie Zet, który nadal utrzymuje, że jest wegetarianinem, od niego bym zaczęła, wtedy wysmażamy go na suchej patelni i na wytopionym tłuszczu wykonujemy kolejne kroki. W tej chwili boczek wysmażam na oddzielnej patelni i mięsożercom dodaję już na talerzu.
Opcja druga - zignoruj śmietaną, dodaj ser typu feta, albo bałkański, nie zaprzątaj sobie głowy krojeniem, pokrusz go na patelnię, uwielbiam też dodawać go dopiero na talerzu. Lubię ten kontrast zimnego z gorącym.
Opcja trzecia - oliwki i suszone pomidory, mówię Wam torpeda!
Opcja czwarta - ziarna słonecznika, chrupiący element robi robotę.
Opcja piąta - jeśli jakimś cudem makaron zostaje na następny dzień, można podgrzać go na patelni i dodać jajko, dzieciaki uwielbiają.
Opcja szósta - czekam na Wasze propozycje.

U nas najczęściej łączymy bazę z boczkiem i słonecznikiem, ale pozwalamy sobie i na pozostałe wariacje, bo w kuchni ogranicza nas tylko fantazja!



A zadowolony fan makaronu ze szpinakiem wygląda tak :)


Książeczki wprawiamy w ruch

Książeczki wprawiamy w ruch

Każdy, kto nas zna, wie, że mamy małą obsesję na punkcie książek, nie umiemy się z nimi rozstawać, nie umiemy przestać kupować nowych, a te "dostane" o nasz największy skarb. Kiedy Zet zaczął czytać po kryjomu pod kołdrą, popłakałam się ze szczęścia, zaraziliśmy go, udało się. Pamiętam, jak Zet miał może tydzień i Żywiciel usypiał go czytając mu Pratcheta. 




Takie czytanie dziecku i potem razem z dzieckiem jest bardzo ważne, to uczy Waszą hubę, że książka w ręku to normalny stan. Oboje z Michałem kochamy książki i cieszymy się, że udało nam się tą miłością zarazić dzieci. Doskonale pamiętam pierwsze czytanki przerabiane z Zetem i z Tedem, wiem też, że to co czytamy teraz z Kazikiem również zapadnie nam w pamięć.

Pierwsze słowa


O istnieniu tej serii dowiedzieliśmy się przy okazji wizyty chrzestnej Kazika, która przywiozła mu w prezencie jedną z książeczek. Ta od razu zauroczyła Kazika. Kiedy na blogu Świat Karinki pojawiła się recenzja całej serii, zamówiłam wszystkie książeczki. Oczywiście wiedziałam, że nasza najmłodsza latorośl będzie nimi kupiona, ale że zauroczą one i starszaki, to mnie zaskoczyło. Chłopaki chętnie siadają z młodszym bratem i cierpliwie tłumaczą mu co przedstawiają obrazki. Młody słucha ich z zaangażowaniem, a kiedy braci nie ma pod ręką przynosi książeczki nam i zaczyna szczekać, albo robić "i-o, i-o!"

Ta ulubiona


Kazik najbardziej upodobał sobie książeczkę "Moje ciało", do tego stopnia, że jest jedyną, która się zniszczyła. Nie cała, na jednej ze stron są "akuku dzieci" chowają się za krzaczkiem, chłopiec się schował, a kartonik do przesuwania się zaciął, więc Kazik pomógł mu się wydostać ;) ale to tylko jedna strona, reszta mimo intensywnego używania od dobrego miesiąca trzyma się świetnie.





Czy warto?


Oczywiście, że warto. Książki to zawsze świetna inwestycja, a jeśli coś angażuje troje dzieci w różnym wieku, to wierzcie mi, że jest to absolutny ewenement! dlatego książeczki "Pierwsze słowa" od wydawnictwa Egmont polecam z czystym sumieniem. Jedna książeczka to koszt rzędu 17 zł. Warto zainwestować.















A po książki idę tak!



Jestem ważna

Jestem ważna

Moja mama w wieku 29 lat zachorowała. Miała raka szyjki macicy i... dużo szczęścia. Nowotwór wykryto wystarczająco wcześnie, żeby operacja się powiodła. W listopadzie moja mama skończy 60 lat, a tamte wydarzenia pozostały tylko strasznym wspomnieniem. Ta sytuacja mogła mieć tragiczny finał udało się jednak go uniknąć, bo moja rodzicielka bada się regularnie. Mnie też tego nauczyła.




Kiedy miesiąc temu odezwała się do mnie Klaudia, autorka bloga Ja Zwykła Matkaa z pytaniem czy chciałabym zostać ambasadorką akcji "Jestem, badam się" nie zastanawiałam się nawet sekundy. Przecież badam się regularnie, wiem, jakie to ważne, wyniosłam to z domu.

Po co ta akcja?


To pytanie zadałam Klaudii, która już po raz kolejny zaprosiła do niejniej w fajnych kobiet. Odpowiedź, którą od niej dostałam jest tak prosta, oczywista i mądra, pod każdym względem, że przeklejam ją bez redagowania.
Często w zgiełku życia rodzinnego, zawodowego zapominamy o kontroli zdrowia, o tym jak ważna jest profilaktyka. Mamy tendencję do myślenia o innych, a o sobie nie pamiętamy. Wysyłamy wszystkich na badania, dzieci, męża, znajomych a siebie na samym końcu.  Akcja ma bardzo prosty przekaz, i w tym tkwi jej siła. My kobiety najlepiej utożsamiamy się z osobami z najbliższego otoczenia. Widząc na zdjęciu lub plakacie modelkę czy aktorkę, przekaz ten nie jest tak silny. Jeśli zobaczymy koleżankę, sąsiadkę, nauczycielkę lub swoją fryzjerkę, przekaz akcji staje się bardziej wiarygodny - stąd pomysł na taki przebieg tego wydarzenia. Ta akcja jest od kobiet dla kobiet.






Kto jeszcze?


Dziś cały Instagram zrobi się czerwony, przynajmniej mam taką nadzieję, bo tą fryzjerkę, nauczycielką, sąsiadką może być każda z nas. Bo rzeczywiście z marketingowego punktu widzenia, bardziej ufamy "zwykłym" ludziom, niż gwiazdom. Zdjęcie z akcji znajdziecie u wielu fajnych dziewczyn, kilka z nich zapytałam, dlaczego się zgodziły. Co odpowiedziały? Zobaczycie poniżej.

Kasia z bloga Madka roku


Jeśli nie znacie tej dziewczyny, musicie koniecznie nadrobić. Kaśka ma troje dzieci i nieprawdopodobnie lekkie pióro. Choć blogerką jest krótko, już doczekała się sporej i wiernej rzeszy odbiorców. Wchodząc do niej na stronę uzależnicie się od jej sposobu patrzenia na świat, jej dialogi z dziećmi przypominają mi te z naszego domu. Kasia przystąpiła do akcji, bo jak sama mówi, przez kilka lat angażowała się (i nadal angażuje) w różne akcje charytatywne.
- Widziałam wiele chorych osób. Ludzi, którzy cierpią z powodu chorób, które byłyby znacznie łatwiejsze do wyleczenia, gdyby wykryto je wcześniej. Ale nie da się tego zrobić, jeśli nie badamy się regularnie. Dlatego ja jestem, badam się.





Ania z Nieidealna Anna


Ania każdego dnia pokazuje swoim czytelniczkom, że wcale nie trzeba być idealnym, żeby być szczęśliwym. Już pod koniec marca rusza przedsprzedaz jej książki "Nieidealnik. Sztuka szczęśliwego życia". Ale niech nie zwiedzie Was tytuł. Książka porusza ważne tematy, o których wielu boi się mówić. Jakich? Dowiecie się u niej na stronie. A co powiedziała mi?
- To śmierć mamy postawiła mnie do pionu. Kiedy bliska Ci osoba odchodzi praktycznie z dnia na dzień, postanawiasz, że nie popełnisz jej błędów. Dlatego zawsze w urodziny robię cytologię, Nowy Rok witam zestawem szczegółowych badań włącznie z USG piersi i jajników. Poza tym mam dwie córki, kto jeśli nie ja pokaże im, że badania są ważne? Powinny stać się dla nas normalnym, nawykowym działaniem, jak mycie zębów, czy robienie makijażu.





Post udostępniony przez Anna Chomiak (@nieidealnaanna)

Ola z Mama na wypasie


Zdziwię się, jeśli nie znacie Oli. Nie będę Wam streszczać jej działalności, napiszę tylko, że jak ja ma dziennikarskie zacięcie, wkurzają ją podobne rzeczy i podejmuje podobne do moich - nie zawsze łatwe tematy. Czytanie jej bloga to czysta przyjemność, podobnie, jak patrzenie na jej rodzinę.
- Dlaczego zgodziłam się na udział w akcji? Bo uważam, że profilaktyka jest najważniejsza. Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i raz w roku dokładnie się przebadać. Im wcześniej wykryjemy nieprawidłowości, tym lepsze rokowania, więc lepiej wiedzieć. Moi dziadkowie stronili od lekarzy i to niestety się na nich zemściło. Między innymi dlatego raz w roku robię kompleksowe badania. W czasie takiego rutynowego "przeglądu" wykryto u mnie Hashimoto i insulinoodporność. Tą akcją chciałabym zmienić myślenie kobiet, które mają wiele na głowie, muszą zadbać o siebie. Bo zdrowa mama, zdrowa żona to najlepsze, co możemy dać naszym bliskim.






Nie mając dzieci, miałam zupełnie inne podejście do wychowania. Gdy pojawił się Janek, miałam w głowie pewien zarys, jak chcę go wychować. Ależ się myliłam! Rzeczywistość szybko zweryfikowała moje postanowienia. Wychowanie dziecka to nieustanna nauka, każda sytuacja weryfikuje nasze podejście do rodzicielstwa. Nie biję, staram się nie krzyczeć. Dużo rozmawiam i tłumaczę. A Janek nie zawsze słucha. Czasem mam wrażenie, że mówię tylko do siebie,bo mój syn ma głęboko w d... co mam mu do powiedzenia. Oczywiście, że nie ma jednej słusznej recepty na wychowanie :) Można pokazywać różne modele wychowania, ale tak naprawdę dzieci same zweryfikują :) Fot. @lukaszpeksykpl ..... #mama #instamama #love #dziecko #polishgirl #instamatki #baby #jestembojestes #family #instadziecko #mojewszystko #rodzina #mom #poland #kocham #babygirl #momlife #matkapolka #happy #syn #instababy #mommy #polska #photooftheday #babyboy #mother
Post udostępniony przez Aleksandra Załęska (@mamanawypasie)


Gosia z bloga Antyterrorystka


Przyznaję się bez bicia, że na Gosię trafiłam dopiero pisząc ten tekst.  Ale jej stronę już dodałam do ulubionych, gadając z nią na Instagramie i zerkając jednym okiem na jej blog, uznałam, że będzie nam po drodze ;) Początkowo miałam ją "pociąć", bo się rozpisała, ale nie mogłam. Tak pięknie mi napisała <3
- Chcę wiedzieć, czy mój organizm nie potrzebuje naprawy. Wiadomo nie od dziś, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Lepiej zrobić cytologię, pobrać krew, czy udać się na przegląd zębów, niż później płakać, że się coś zaniedbało. Nie chciałabym się obudzić pewnego pięknego dnia i dowiedzieć się, że nie ma dla mnie ratunku. Jak mawia mój ginekolog warto sobie zrobić prezent urodzinowy i przyjść na badanie. W pełni się z nim zgadzam i co roku melduję się w gabinecie. Mam dla kogo żyć, mam też wiele marzeń i planów, nie chciałabym zostawić ludzi, których kocham i umierać z poczuciem, że nie zrobiłam wszystkiego, na co miałam ochotę. Życie jest zbyt piękne, żeby zaprzepaścić je, tylko dlatego, że boję się badania, nie mam kasy itp.  Jeżeli się chce, można wszystko. Ja chcę żyć pełnią życia, dlatego właśnie regularnie się badam. Moja córka jest jeszcze mała, ale już teraz chcę dawać jej przykład, że warto dbać o swoje zdrowie. Mam nadzieję, że w przyszłości to zaprocentuje i Młoda będzie mnie w tej kwestii naśladować ;)





Marta z bloga Matka Żywicielka


Jestem ważna, badam się. Tak napisałam na swojej kartce. Bo chyba nie jest ważne, czym się zajmuję, czy jestem fryzjerką, dziennikarką, premierem czy osobą bezrobotną. Znaczenie ma to, że mam dla kogo żyć, ja mam troje dzieci, fajnego męża, rodziców, przyjaciół. Może Ty też masz dzieci, a może masz psa lub rybki, nie ważne. Jestem przekonana, że, gdyby Cię zabrakło, wiele osób by płakało. Czemu więc im to robić? Czemu nie uczyć się na błędach innych, jak Kasia, Ania czy Ola? Czemu nie dać sobie czasu na spełnianie marzeń, jak Gosia? Jeśli nie dla siebie, badaj się dla swoich bliskich.
Pod koniec tygodnia odbiorę wynik cytologii, robię ją zawsze wiosną, żeby zacząć nowe ze świeżą głową. Zimą robię USG piersi i narządów rodnych. Morfologia, to mój prezent na urodziny. Wiele dziewczyn bada się kompleksowo z okazji urodzin czy dnia kobiet. A kiedy Ty robiłaś badania? Może warto umówić się na nie z przyjaciółką, albo siostrą?
Moja mama zawsze powtarza, że kiedyś marzyła, żeby dożyć naszej, mojej i mojego brata, dorosłości, potem chciała doczekać wnuków, dziś mówi, że czeka na ich wesela. Najważniejsze to mieć cel. Dziś niech Twoim celem będzie zdrowie. Zbadaj się. Śledź nas na Instagramie pod hashtagami #jestembadamsie i #przebadajsienawiosne inspiruj się, poznawaj fajnych ludzi i ślij konieczność badań w świat. Siła jest kobietą! Pokażmy to!


Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger