Kółko na głowie z lewej czy z prawej? Lateralizacja świeżym okiem

Kółko na głowie z lewej czy z prawej? Lateralizacja świeżym okiem

Dawno temu zauważyłam,że mój tata ma dwa kółka na głowie, takie wiecie, jak rosną włosy na czubku, wszyscy mieli jedno, on ma dwa. Większość znanych mi ludzi, takie kółko ma z prawej strony, nieliczni z lewej. Kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać, odkryłam, że ci z kółkiem z lewej są leworęczni.  Nie przypuszczałam nigdy, że istnieją jakieś badania na ten temat. BTW. tata jest oburęczny. 



Nie wiem czy zrozumieliście coś z mojego wywodu, ale zmierzam do tego,że w zasadzie już u maleńkich dzieci można by obstawiać, którą ręką będą się posługiwać, na podstawie tych nieszczęsnych włosów. Kiedyś leworęczność uznawana była za wadę i leczono ją przymuszając leworęczne dzieci do pisania prawą ręką. Dziś wiemy, że ludzie rodzą się z ustaloną lateralizacją i wynika ona z dominacji jednej z półkul. Zet jest leworęczny, jako jedyny w naszym domu (Kazik ma dwa kółka, jak dziadek). Kiedy zobaczyłam książkę "Jestem leworęczny... I co mi zrobisz?" musiałam ją mieć.

O czym to jest


O leworęczności, o tym dlaczego jedni posługują się lewą a inni prawą ręką. Ale dowiemy się też dlaczego niezbędna jest nam lateralizacja, a musicie wiedzieć, że ta dominacja jednej strony ratuje nam życie. Dowiemy się też dlaczego kiedyś (i jak długo) próbowano dzieci leworęczne nakłonić do używania prawej ręki. Poznacie znanych leworęcznych, dowiecie się do jakich zawodów mają predyspozycje i dlaczego my - praworęczni możemy im pozazdrościć! Choć przecież na co dzień mają trudniej, bo wszystko od nożyczek, przez nóż do tapet i szafki przystosowane jest dla praworęcznych, bo nas jest więcej. Jednak leworęczni dzięki swojemu "odwrotnemu myśleniu bardzo mocno wpływają (i to pozytywnie) na nasz świat.

Nie tylko wiedza


Ta książka, to skarbnica wiedzy i ciekawostek. Dzięki niej zastanowiłam się faktycznie, że uczciwy człowiek jest prawy, a lewe interesy są złe, można być czyjąś prawą ręką, albo wstać lewą nogą, ba! nawet "zła" strona ubrania jest lewa! No i powiedzcie, czy nie jest to szykanowanie? 

Dla kogo?


Książkę zamówiłam z myślą o Zygmuncie, żeby sprzedać mu kilka ciekawostek o jego wyjątkowości, ale sama z nieskrywaną przyjemnością przeczytałam, mało tego, będę się upierała, żeby każdy leworęczny, rodzic leworęcznego i każdy nauczyciel ją przeczytali. Świat leworęcznych choć zaakceptowany już w naszej kulturze, nadal nie jest wcale taki prosty. Zet świetnie czyta, lubi to i radzi sobie od dawna, choć czytanie od lewej do prawej jest dla niego działaniem na opak, ale fatalnie pisze. To go męczy, ale i wychodzi mu okropnie, nie pilnuje liniatury, litery są różnej wielkości, mało kształtne. Po lekturze uświadomiłam sobie, że najpewniej częściowo winę ponoszę za to ja. Ile razy mówiłam "połóż ten zeszyt prosto!". A to błąd! Bo okazuje się, że taka niby jestem mądra, a nie przyszło mi do głowy, że jak kładzie zeszyt lewym robiem do góry, to mniej sobie zasłania... 


Bardzo fajna książka, celowo recenzuję ją w pojedynkę, bo chciałabym, żeby rzuciła się Wam w oczy.   Kupicie ją TUTAJ: Jestem leworęczny... i co mi zrobisz, Wydawnictwo Nasza Księgarnia










Zagadki, labirynty i historyjki

Zagadki, labirynty i historyjki

Jesteśmy "wyjechani". Koczujemy u moich rodziców, bo pogoda słabo wpływa na nasz internet w domu, do tego stopnia, że Michał nie jest w stanie pracować. Dobrze, że było gdzie uciec. Czasem mieszkanie na prawdziwej wsi ma więcej minusów, niż plusów. Ale tylko czasem. Co prawda nie wiem, jak będzie we wrześniu, trochę się obawiam, jakim sposobem dwoje moich dzieci miałoby pobierać naukę przez internet w tym samym czasie na tym łączu. Szkoły się zbroją, żeby wszystkie lekcje były prowadzone "na kamerce", tylko ktoś zapomniał, że w polskich domach może ciutkę zabraknąć sprzętu i internetu na takie ekscesy...Ale dziś nie o tym. Choć poniekąd o pułapkach.



Ale nie tylko, chciałabym Wam króciutko, bo wiecie, na wyjeździe, to robić się nie chce ;) o trzech fajnych seriach, które dostaliśmy od Wydawnictwa HarperCollinsKids, czyli dawnego Egmonta. Tym razem wszystkie książki, które chcę Wam pokazać są dedykowane raczej młodszym dzieciom, takim powiedzmy do sześciu lat. Przynajmniej pozornie.

Czapu Czipu


Czapu Czipu to chłopiec z magiczną papierową czapką, z której wydobywają się różne odgłosy. Zadaniem dziecka jest odkrycie wspólnie z narratorem, co siedzi w czapce. No bo czy skrobie ptaszek? Nie, ptaszek robi "dziob, dziob"! Wyrazy dźwiękonaśladowcze i ciekawe rysunki zachęcają dziecko do wspólnej zabawy. Książeczki nie tylko rozwijają wyobraźnię i zachęcają do rozwiązania zagadki, ale też powtarzanie dźwięków stanowi fajne ćwiczenie logopedyczne, które dla malucha może być dobrym wstępem do wypowiadania pierwszych trudnych głosek, a dla dzieci z problemami z wymową jest fajną gimnastyką buzi i języka. Swoją drogą, czy pamiętacie taki program? Uwielbiałam i zastanawiam się czy jestem tu najstarsza? Czy ktoś też to pamięta?








Mapy i Labirynty


To właśnie pułapki, o których wspomniałam na początku tego tekstu. Rano obudził nas deszcz, średnia opcja w nie swoim domu, dobrze, że zabrałam te książki ze sobą. Labirynty ilustrowane postaciami z popularnych bajek zachęcają, żeby przeprowadzić ich do celu, uratować Dalmatyńczyki przed spotkaniem z Cruellą czy pomóc Marlinowi znaleźć Nemo. Zaskoczyło mnie, że te labirynty są naprawdę trudne! Wydane na grubych kartonowych stronach sugerowały mi, że to pozycja dla Kazika, jednak wczoraj Zet i Ted wspólnie próbowali przeprowadzać ulubieńców do celu i nie raz zdarzało się, że musieli zawracać. Poza labiryntem na każdej stronie dziecko musi znaleźć 10 szczegółów,co też jest całkiem wymagającym zadaniem. Na końcu książek mamy podane rozwiązania wszystkich pułapek, ale od razu uprzedzam, że nie jedyne słuszne. Można więc np. zrobić zawody, kto wyznaczy najkrótszą, najdłuższą, najwięcej dróg. Bardzo fajna zabawa dla każdego dziecka. W moich oczach również super ćwiczenie dla Teodora, który ma problem z czytaniem przez skokowe ruchy gałek ocznych, tu może ćwiczyć płynność. W serii ukazały się:







Moje bajeczki


Znów opowiem Wam o dwóch książeczkach, wybrałam je "na zasypianie" dla Kazika, chociaż chyba jeszcze przestrzeliłam;) Ale obrazki ogląda z przyjemnością. Z licencyjnymi książkami mam ten problem, że my od jakiegoś czasu nie mamy telewizora, więc sporo bajek mnie omija. Wybrałam więc po pierwsze, coś co kojarzę z czasów, jak Zet był mały, a po drugie coś z robotami, bo Kazik lubi. Niezły klucz, co?



Moje Bajeczki o wyścigach. Auta 3


Pięć historyjek o przygodach ulubieńca milionów dzieci- Zygzaka McQueena. Tym razem mistrz trochę odpuszcza, po nieprzyjemnej przygodzie na torze, zamiast wrócić na niego zaczyna szkolić godnego następcę, Cruz. Tak, tym razem to dziewczyna zostaje gwiazdą toru. Piękna opowieść o tym, że dążenie do perfekcji czasem potrafi nas zgubić i od czasu do czasu warto odpuścić, poza tym przyjaciele udają się na wycieczkę do Paryża i organizują disco na złomowisku ;) Przyjemne obrazki, niewielki format i sporo czytania sprawdzą się również na wakacyjnych wojażach.






Moje Bajeczki o Stalowym Patrolu.Robot Trains S2


Osiem historii, które zostały napisane na podstawie drugiego sezonu serialu. Tak jak wspomniała, nie mamy telewizora, serialu nie znamy, ale bajeczki czyta się bardzo przyjemnie, pokazują, że odwaga i chęć niesienia pomocy są ważne dla społeczności. Historyjki są zabawne i napisane bardzo przyjemnym językiem. Podobnie jak Auta świetnie sprawdzą się na niepogodę w czasie wakacji i nie tylko.Na dobranoc raczej dla dziecka 3+, bo wymagają od malucha odrobiny skupienia.






Ciąża, poród, połóg jak to NAPRAWDĘ wygląda cz 2 Poród

Ciąża, poród, połóg jak to NAPRAWDĘ wygląda cz 2 Poród

Jeśli tu wróciliście po poprzednim tekście, to powiem Wam jesteście hardcore'ami :) Jeśli nie czytaliście, to polecam zrobić KLIK i zacząć TUTAJ. Kiedy już pokonacie dziewięć miesięcy bez ściemy, urodzimy dzidziusia vel. bOMbelka, a już na deser, zajmiemy się połogiem. To co ruszamy?


fot. Pixabay
fot.pixabay


Każda prawidłowa ciąża musi się zakończyć porodem, niby to nie jest takie znowu zaskoczenie, ale jednak, kiedy przychodzi TEN moment towarzyszą nam różne myśli, jak wygląda poród bez ściemy? Każdy jest podobno inny, ale zebrałam tu całą gamę tego, czego sama doświadczyłam i tego, czego doświadczyły moje koleżanki, tak abyście miały jakiś obraz zaistniałej sytuacji.

Kiedy zaczyna się poród


Pierwsze dziecko 


Jak dziecko postanowi, że już pora. Skąd to wiadomo? Nie wiadomo, zwłaszcza za pierwszym razem.  W szkole rodzenia mówili "jak się zacznie, to nie pomylisz tego z niczym". Jednak ja odniosłam sukces i jak już wiedziałam, że to JUŻ, to w zasadzie było po wszystkim. Bo to nie jest jak na filmach, że biegasz niczym łania i nagle pyk! Zaczęło się. Przez ostatnie tygodnie ciąży cały czas Cię coś boli i strzyka, generalnie, jak budzisz się i nic Cię nie ciągnie, to zastanawiasz się czy jeszcze żyjesz. Pouczona przez lekarza czy położną bacznie obserwujesz swoje ciało, cały czas liczysz ruchy dziecka, sprawdzasz napięcie brzucha, itp. Wydaje Ci się, że nic nie przeoczysz. Czasem odnotowujesz jakiś skurcz przepowiadający i myślisz sobie, dam radę, poród nie jest taki zły. Przy pierwszym dziecku nawet kilka godzin przed porodem, nawet doświadczony lekarz uzbrojony w nowoczesny sprzęt nie przewidzi, że za 2 godziny 17 minut się zacznie. Opowiem Wam moją historię. 

Pięć dni po terminie porodu przyjęli mnie na oddział położniczy. W południe badał mnie lekarz, który ogłosił, że jego zdaniem urodzę nie wcześniej, niż za dwa tygodnie. O 20 na obchodzie powiedział mi, że jego zdaniem mój lekarz prowadzący źle wyliczył termin porodu, bo nic nie wskazuje, żebym miała rodzić, bo rozwarcia i skurczy brak. O 22:30 miałam pierwsze skurcze. 

Ale nie było jak w filmie, krótko mówiąc dostałam rozwolnienia, biegałam do łazienki i biegałam, aż czujna pielęgniarka stwierdziła, że biegam tak równo co pięć minut i czas żeby zobaczył mnie lekarz. Ten sam, który mnie przyjął do szpitala. 23:35 - 7 cm rozwarcia, decyzja - rodzimy. Wyśmiałam go, bo przecież ja wcale nie rodzę, po czym zaczęłam płakać i głosić, że ja nie jestem jeszcze gotowa psychicznie i on mi przecież obiecał, że to nie będzie dziś, a tu taka heca! Tak moje drogie, to wyrzut hormonów tak podziałał, nie byłam na to w żadnym razie gotowa, nikt o tym nie wspomniał. 

Kryzys siódmego centymetra


To właśnie tak zaczął się u mnie płaczem i błaganiem o odszczekanie słów, że to już. Ból to rzecz względna, nie będę o nim pisać, bo każdy odczuwa go inaczej, powiem tylko, że dwa razy rodziłam bez znieczulenia i raz ze znieczuleniem. Porody bez znieczulenia były szybsze i mniej bolesne. W każdym razie dziewczyny często mówią, że przy siódmym centymetrze jest najgorzej.

Kolejne dziecko


Tak zwane wieloródki z rozwarciem 1-4 cm chodzą czasem po dwa tygodnie,  nie ma ryzyka zgubienia dziecka, zwyczajnie nasze mięśnie już wiedzą co się kroi i pierwszą fazę porodu załatwiają mniej więcej poza naszą świadomością. Mam własną teorię, że mając w domu biegającego kilkulatka nie zauważamy tych skurczy, bo nie ma na to czasu. 

Po pierwszym szoku kupa śmiechu


To akurat zdarzało mi się przy każdym porodzie, jak już przejdziemy przez siódmy cm, ból się zmniejsza, a rodząca często zaczyna się czuć jak prawdziwy kozak. "Jak przeżyłam tamten ból, to ja nie dam rady?", Matka Natura kolejne dwa centymetry daje załatwić trochę lżej, żebyś mogła odpocząć, nabrać sił, przed tym, co Cię czeka, bo kiedy pojawią się bóle parte, wtedy na śmiech nie będziesz mieć ochoty. To są te takie długie bydlaki, kiedy położna każe przeć, albo broni, a Ty czujesz, że musisz. Z obrzydliwości, pragnę uświadomić, że przepona, to jest taki mięsień, którym czasem wypychamy dziecko, a codziennie używamy go w toalecie, więc zgadnij, co oprócz dziecka opuści Twoje ciało kiedy zaczniesz przeć? Tak. To. Ale nie przejmuj się, wszyscy tak mają. Nikogo na porodówce to nie dziwi i nie brzydzi. Tak to jest i już. 

Opcja z odejściem wód płodowych


Kilka moich koleżanek słyszało ciche klik i poczuły, jakby się posikały, wody sączyły się, zwykle nie ma spektakularnej kałuży. Mi wody nie odeszły same przy pierwszym, ani przy drugim porodzie. Przy pierwszym położna przebiła pęcherz i wody chlusnęły tak, że musiała się przebrać, było ich dużo. Przy drugim było ich mniej, ale też pielęgniarka musiała im pomóc, przy trzecim odeszły same, ale już na łóżku porodowym, przy pierwszym skurczu partym. 

Kiedy poród nie chce się zacząć


Zawsze słyszałam, że poród wywoływany oksytocyną jest cięższy. Ale długo nie znałam nikogo, kto taki przeszedł. Teraz znam kilka dziewczyn, które rodziły z oksytocyną jedno dziecko i drugie bez (kolejność dowolna) i 3/4 z nich mówi, że skurcze po kroplówce były mniej bolesne. Ale zastrzegam, nie są to badania naukowe. Z mojego doświadczenia wynika, że odklejenie pęcherza płodowego, jako środek indukujący poród to średni pomysł, mimo znieczulenie ten poród wspominam najgorzej. Ale są jeszcze inne opcje medyczne, jak balonik, czy "naturalne", jak bieganie po schodach, skakanie na piłce do fitnessu, seks... Wiadomo, nie zaszkodzi spróbować, tego ostatniego, bieganie po schodach odradzam, bo w dziewiątym miesiącu ciąży nikt nie wie, gdzie jest środek ciężkości i poruszasz się trochę, jak piłka-zmyłka", ale już spacer wydaje się być całkiem spoko opcją. Pod warunkiem, że nie masz hemoroidów oczywiście. Jeśli chcesz przyspieszyć poród, to zaparz sobie herbatę i obejrzyj serial, bo i tak poród się zacznie, kiedy zechce. Albo kiedy go wywołają.

Kiedy serio boli


Woda


Tu mamy całą gamę opcji, woda łagodzi ból. W moim przypadku znacznie lepsza opcja niż znieczulenie zewnątrzoponowe, o którym za chwilę. Można nawet rodzić w wannie, ja nie chciałam, dlaczego? Patrz fragment "kupa śmiechu". Ale cieplutki (nie gorący!) prysznic był zbawieniem (dwa razy, trzecim razem nie zdążyłam), ale nie taki lejący się na głowę, jak w reklamie Palmolive, tylko strumień kierowany na brzuch i krzyż, czyli tam, gdzie akurat boli. 

Gaz


Nie miałam tej przyjemności, ale podobno bombowa impreza, jak opowiadały mi koleżanki i tak boli, ale przynajmniej masz to gdzieś, bo wszystko Cię bawi. To chyba bardziej taka opcja, żeby nie drzeć się na męża. Ale generalnie z naukowego punktu widzenia gaz zmniejsza ból, niestety słabo z jego dostępnością.

Znieczulenie zewnątrzoponowe


Nie polubiliśmy się. Przyszła miła pani, zebrała wywiad, podała znieczulenie miejscowe i wbiła mi igłę w kręgosłup, co jak wnioskuję po minie, którą miał wtedy Michał, igła była długa, jak korek na Zakopiance w Sylwestra i musiało to dość strasznie wyglądać. Samo znieczulenie nie boli. Nie bolało mnie też nic poza tym, więc umęczona trzynastoma (!) godzinami regularnej akcji porodowej (od początku miała skurcze co 7 minut) poszłam spać. Co oczywiście lekarka i położna odradzały, ale szczerze mówiąc w życiu nie byłam tak zmęczona i uznałam,że opcje są dwie, albo zasnę, albo umrę. Więc ucięłam sobie drzemkę. Trochę pospałam, nie pamiętam już ile i nagle znieczulenie przestało działać. No niech to ch... Nie to, że lekko odpuściło, przestało działać i dostałam takim najdłuższym skurczem. Dlatego ten poród był słaby. Nie dość,że długi to ból zamiast powoli narastać i dać się do siebie przyzwyczaić zaatakował mnie nagle. Także, jak znieczulenie, to nie spanie. Serio...

Masaż


W szkołach rodzenia, również tych online pokazują jak masować i uciskać rodzącą, w pierwszym porodzie bardzo się to u mnie sprawdziło, więc polecam zaciągnąć osobistego Starego na kurs, niech się chłop wykaże. Matko, znów się rozpisałam, ale zaraz kończę, słowo.

Pozy i pozycje


Oj na tych porodówkach to się odczyniają tańce! Wieszamy się na drabinkach, skaczemy na piłkach, klękamy, chodzimy na czworaka, kręcimy bioderkami, normalnie Jane Fonda w najlepszych czasach VHSów z aerobikiem. Tylko mniej się uśmiechamy, ale pamiętajcie, choćbyście tylko zwieszone głową w dół z sufitu i owinięte skrzydłami nie cierpiały, to warto to zrobić. Ostatecznie swoje dzieci rodziłam na łóżku, raz na boku i dwa razy na plecach. Ale można też inaczej, grawitacja bywa tu przyjaciółką, jakiej dotąd nie miałaś.

No to przyj!


W końcu przychodzi ten moment, kiedy czujesz, że musisz. przeć, a położna mówi to przyj, to nie przyj... I trzeba jej słuchać, bo wie co mówi. ona tam to dziecko asekuruje i poprawia, żeby nie zrobiło sobie krzywdy, jak jej nie słuchasz, to jej przeszkadzasz, a to źle. I wtedy pada magiczne: "Jest główka, brawo! chcesz dotknąć?" Matko, nie! Czy ktoś serio chce dotykać? Ja chcę dziecko w całości, nie samą główkę! W każdym razie chwilę przed główka położna może użyć wazeliny, żeby zwiększyć poślizg i to jest taki dotyk chłodnego szczęścia, tam gdzie piecze, bo jak się rozciąga, to piecze, może wykonać nacięcie, to nie boli nie bój się. W zasadzie tego nie czuć w obliczu zagłady. Jeszcze jedno dwa pchnięcia i proszę państwa, mamy to! Pierwszy krzyk, najbardziej pokrzepiający wrzask, jaki w życiu usłyszysz. Młode drze się bo mu zimno i za widno, a Ty się cieszysz, trochę dziwne wiem, ale tu jest miejsce na łzy szczęścia i śmiech.

Co z tym dzieckiem


Opisuję historie, które są w pełni prawidłowe.Położą na brzuchu, delikatnie poniżej piersi, obłożą pieluchami, trochę potrą, a ten mały niezdarny skubaniec znajdzie pierś i uda się na pierwszy posiłek. Niech Ci się nie wydaje, że coś zaniedbali, że nie zważyli, nie zmierzyli, nie ubrali w garnitur. Ten kontakt skóra do skóry, kiedy nadal wiąże Was pępowina, a już przytulasz bOMbelka, to jest magia, która ma pierwszeństwo, a położna ocenia kolor skóry, odruch ssania i inne takie. Kazik wrzasnął po wyjściu raz, położony na moim brzuchu zamilkł i patrzył mi w oczy, aż położna sprawdzała, co on taki cichy, ale to taki typ. Położna trzyma też w ręce pępowinę, póki ta tętni, nic się nie robi, jak przestanie przecina się ją, ale tego zasadniczo nie czujesz, jeszcze dwa znacznie lżejsze skurcze i rodzisz łożysko. Je skrupulatnie personel ogląda, żeby sprawdzić, czy wygląda zdrowo, na tej podstawie diagnozuje się czy dziecku niczego nie brakowało, sprawdza się też, czy wyszło całe. Pora na ewentualne szycie, cięcie szyje lekarz, pęknięcia - położna. Po dwóch godzinach dziecko jest mierzone i ważone oraz ubierane. Usłyszysz ile punktów w skali Apgar otrzymało. Życzę Wam samych dziesiątek! 

I tu zaczyna się połóg... Gotowi? Spodziewajcie się go koło środy ;)
Zabawa, to nie tylko czytanie

Zabawa, to nie tylko czytanie

Zet wszedł w fazę komiksową, coraz więcej takich książek pojawia się w naszym domu, dziwi mnie to trochę, bo sama nigdy nie przepadałam za tą formą, ale z drugiej strony, nigdy nie byłam też dziesięcioletnim chłopcem. Więc zamiast się dziwić, zamawiam grzecznie co wybierze z zaproponowanej przeze mnie listy i znów leci przez te historie jak burza. Sterta zapasu się mniejsza, ja ciągle coś zamawiam, a potem rozdaję, bo kolejnych biblioteczek nie ma już gdzie wstawiać. 



Żeby nie przeciążać Was treścią, spośród książek, które chłopcy pożerają robię stosiki i powoli, konsekwentnie piszę recenzje, coraz częściej na podstawie tego, co mi opowiedzą, bo rzadko już chcą czytać razem ze mną, staruchy :P mają swój świat i bawią ich te same rzeczy, więc fragmenty, które ich najbardziej rozśmieszają czytają po kilkanaście razy i znają na pamięć. 

Niefortunne przypadki młodej kaczki


Kaczora Donalda znają wszyscy, ale tą historią Kaczor się nie chwalił. Jak był młodą wygadaną kaczką, wychowywała go babcia, wiedli sobie spokojne życie na farmie aż do czasu, kiedy ich posiadłość zajął bank. Tymczasowo zamieszkali więc u przyjaciółki Donalda, Dolly, a ta, postanowiła Kaczorowi pomóc w odzyskaniu domu. Zaczyna się niewinnie od listu polecającego do pewnej prestiżowej szkoły, ale Dolly, choć piękna i sympatyczna, nie bardzo sobie radzi z pisaniem, zwłaszcza, że automatyczny słownik w komputerze zdaje się robić sobie z niej żarty. W wyniku kilku pomyłek i małego przekupstwa, Donadl dostaje się na prestiżową uczelnię, a jak sobie w niej radzi? Cóż nie bez powodu nie dostał się tam po zdanych egzaminach. Książka jest połączeniem komiksu i klasycznej ilustrowanej powieści. Fabuła wiedzie Czytelnika od jednej zabawnej historii do kolejnej i tak aż do zaskakującego finału. 

Zabawna, pięknie ilustrowana książka z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom w każdym wieku. Wszak kto z nas nie kocha Donalda?








Śledztwa Enoli Holmes. Sprawa Lady Alistar


To już klasyczny komiks, a ściślej jego druga część o czym była pierwsza przeczytacie TUTAJ. Enola kontynuuje poszukiwania mamy, ukrywając się jednocześnie przed słynnym bratem. Dziewczyna jest jednak sprytniejsza niż się wszystkim wydaje. Ponieważ jako młoda panienka w dziewiętnastowiecznej Anglii nie może tak po prostu zostać detektywem, tworzy własnego! Wymyśla postać doktora Ragostina i zmieniając tożsamość za pomocą odpowiedniej charakteryzacji podaje się to za jego asystentkę, to za dobrze urodzoną żonę. Wśród zleconych nieistniejącemu detektywowi spraw znajduje się zaginięcie lady Celity Alistair. Enola poszukując damy zapuszcza się w niebezpieczne okolice w przebraniu zakonnicy, to wcielenie Enoli jest nieme. Jednak w wyniku nieszczęśliwego splotu wydarzeń Enola potrzebuje pomocy słynnego brata, któremu przecież nie chce pozwolić się odnaleźć, tylko jak przechytrzyć mistrza? W końcu mama sama się nie odnajdzie. 

Wciągająca, pięknie ilustrowana książka w twardej oprawie okazała się bardzo przyjemną ucztą czytelniczą. Zygmunt z wypiekami na twarzy czeka na trzecią część!







I owieczka


Choć ja myślałam, że to świnka, ale mówią mi tu, że jednak owieczka, mięciutka, pachnąca gumą turbo i... kwadratowa. Squishme z Minecraft to seria 6 antystresowych figurek, które znajdziecie w saszetkach kolekcjonerskich, zabawa polega na tym, że nie sposób wyczuć, co jest w środku. Tym razem Teodor wybrał sobie taką saszetkę zamiast książek, taka fantazja a co! Ale obiecałam mu, że pokażę Wam owieczkę i napiszę że jest super i ma na imię Meme. 






Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger