List otwarty do Premiera.

List otwarty do Premiera.

 Panie Mateuszu,

Nie lubię pisać takich listów. Ale wierzę też, że Pan nie lubi wykonywać niektórych poleceń swojego prezesa. Każdy z nas jednak czasem musi. Dlatego proszę mi wybaczyć, ale ja dziś muszę, bo tak mi każe mój wewnętrzny głos. Pan, człowiek wykształcony, wychowany w światłym domu musi mieć przecież swoje poglądy. Pan, jako ojciec, lepiej zrozumie moje słowa, niż prezes, który dba tylko o swojego kota. Staram się zwykle nie poruszać tutaj kwestii politycznych, choć nie mogę powiedzieć, że są mi one obojętne. Jako świadomy obywatel śledzę bieżące wydarzenia i mam swoje poglądy. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby innych do nich przekonywać, bo każdy z nas ma własną moralność. 




Rządzenie Państwem nie jest proste, nie da się każdemu dogodzić. Panu rola szefa rządu przypadła w bardzo ciężkich czasach. Pana poprzedniczka z lubością powtarzała, że kolejne lata, kiedy Wy będziecie u władzy będą dla Polek i Polaków łatwiejsze, niż te za rządów PO. Z ciekawością obserwuję te zmiany. Niestety ostatnio tej ciekawości towarzyszy też przerażenie. Nie chodzi tu o to, co się dzieje w związku z pandemią. Nie podważam jej istnienia. Znajomi lekarze i pielęgniarki są dla mnie większym autorytetem, jeśli chodzi o przekaz informacji na ten temat niż media, czy liczby podawane przez Ministerstwo Zdrowia. Ale nie mogę pozbyć się przeświadczenia, że wydźwięk Pańskich wystąpień w tym temacie ma na celu odwrócenie uwagi od spraw, które nie tylko są ważne tu i teraz, ale stanowią też o naszej przyszłości, jako narodu. 


Pewnie domyśla się Pan, że będę mówić o wczorajszej decyzji Trybunału Konstytucyjnego. Mam trzech synów, na szczęście zdrowych, żadna z ciąż nie zagrażała mojemu życiu. Mam dużo szczęścia. Ale tego nie może powiedzieć wiele kobiet. Tych matek, które w przyszłości będą nosić pod sercem dziecko bez szansy na przeżycie choćby minuty po porodzie. Kobiet, które umrą w czasie porodu, do czego będą musiały się przez 9 miesięcy przygotować psychicznie. Kobiet, które zostały uprzedmiotowione i zniewolone przez tych smutnych ludzi, którzy sami nie mają rodzin i nie kwapili się nigdy by przygarnąć i wychować choć jedno dziecko z ciężką niepełnosprawnością. Kobieta, która urodzi dwoje, troje, pięcioro dzieci upośledzonych w stopniu ciężkim, bo tak zadecyduje genetyka i ludzie w togach, dostanie jedno 2000 złoty na przeżycie, leczenie rehabilitację na wszystkie te dzieci. Często te kobiety zostają same, bo niektórzy ojcowie nie wytrzymują ,,nowego życia". Nie mówię, że wszyscy, bo wielu ojców dzielnie trwa przy rodzinie. Ale są tacy, którzy uciekną. A kobieta w tej sytuacji nie może pójść do pracy, bo ciągle musi masować, drenować, podłączać, karmić, zmieniać pieluchy. Nie przez półtora roku, ale do końca swoich dni. A kiedy ten koniec nastąpi, co stanie się z tymi ludźmi? Stworzycie obozy?


Jestem załamana i przerażona. Boję się o przyszłość moich dzieci i o przyszłość ich koleżanek i kolegów, bo nie do takiej rzeczywistości my rodzice chcieliśmy ich sprowadzać. Wszelkie ruchy Pro Life, które dziś klaszczą, mylą aborcję na życzenie z prawem do decyzji, kiedy nie ma nadziei. Aborcja to nie jest zabawa. Dziś (póki co) możemy skutecznie zabezpieczać się przed niechcianą ciążą, kiedy w nią zachodzimy, modlimy się, aby dziecko było zdrowe. Nie zawsze jest jednak tak różowo. Nie mam wcale na myśli dzieci, które rodzą się z zespołem Downa. Mam na myśli te ciąże, kiedy matka dowiaduje się, że dziecko owszem, rozwija się, ale płód nie ma mózgu. Czy Pan zastanawiał się kiedyś jak kobieta czuje ciążę? Dziecko rusza się, czuć nawet jak ma czkawkę. Każda z nas ma nadzieję urodzić różowiutkiego bobasa, który po porodzie przytuli się do jej piersi. Ale nie zawsze tak jest, bywa, że dziecko przez wady genetyczne rodzi się, by od razu umrzeć. Jak kobieta ma sobie z tym poradzić, jak przeżyć połóg, z huśtawką hormonów, ba jak znieść ciążę, kiedy wszyscy chcą głaskać ją po brzuchu i pytają, czy już kupiła wózek, a ona wie, że nie wózek, a trumnę musi wybrać? Dajcie tym kobietom inny wybór, wcale nie łatwy... Każda z nich, przed Bogiem, na którego się powołujecie sama odpowie za swoje decyzje. Nie Wy za to będziecie sądzeni.


My dziś przekazujemy naszym dzieciom wiedzę zgodną z tym, co przekazują nam naukowcy i badacze. A Wy próbujecie nam udowodnić, że ta wiedza zdobywana przez człowieka przez tysiąclecia nic nie znaczy.  Mówi Pan na konferencjach ,,chrońmy ludzi starszych", a zapominacie o pokoleniu 20, 30 i 40 latków. Nas może nie zdziesiątkuje koronawirus, ale zabije nas Wasza zuchwałość, Wasze przekonanie, że wiecie wszystko najlepiej. Wykończycie branże usługowe, nie chodzi tylko o właścicieli restauracji czy siłowni, bo przynajmniej część z nich ma oszczędności, ale zatrudniani przez nich ludzie, kelnerzy, szatniarze, pracujący na śmieciówkach i żyjący od pierwszego do pierwszego nie mają oszczędności. Z czego będą żyć? Ale Wy o tym nie mówicie. Robicie szum wokół siebie. Powołał Pan na Ministra Edukacji Pana Czarnka, który zamiast szukać dziś sposobu, żeby dzieci mogły się faktycznie uczyć z domu, żeby zapewnić im dostęp do internetu, urządzeń, które pozwolą brać udział w lekcjach online, chce cenzurować podręczniki, żeby ,,usunąć z nich lewackie i liberalne treści", czy mogę Pana prosić, żeby Pan przeczytał to na głos i spróbował zachować powagę? Czy to oznacza, że Pan Czarnek weźmie korektor i wymaże Jaruzelskiego z podręczników do historii? Czy wyrwie kartki z wierszami Byrona i Norwida z podręczników języka polskiego, bo byli homoseksualistami?


Straszne jest to, jak depczecie prawa człowieka, prawo dzieci do edukacji, równouprawnienie, jak stawiacie z przodu błaznów i krzykaczy, żeby odwrócić uwagę od tego, jak nocami Polskę, za której wolność nasi przodkowie przelewali krew, zmieniacie w swój folwark. Panie Mateuszu, nie będę ukrywała, że mimo wszystko liczyłam, że Pan jest nieco bardziej współczesny i nie ma Pan zapędów do cofania nas w czasie. Nigdy nie myślałam, że stanie Pan ramię w ramię z posłanką Krystyną, czy Panem Zbigniewem, który jest kpiną z urzędu, który sprawuje. Panie Premierze powstrzymajcie tę lawine, bo historia Wam tego nie wybaczy.

Co zrobić z serem halloumi. Sałatka na lunch

Co zrobić z serem halloumi. Sałatka na lunch

 Obiecałam? Obiecałam, więc musi być. Przepis na pyszny, szybki i bezmięsny lunch, który w dodatku zaryzykowałabym stwierdzenie jest zdrowy i nieziemski. Ja - mięsożerca, mówię Wam, da się go uniknąć. A czasem nawet warto, bo masowa produkcja mięsa to nic dobrego. Ale nie będę was moralizować, w każdym razie ciągle próbuję tego mięsa jeść mniej. 





Halloumi - dobro narodowe Cypryjczyków (tych greckich), przeciętny mieszkaniec tej wyspy zjada średnio 8 kg halloumi rocznie. To zdecydowanie więcej niż my oscypków. Świat porównuje skarb Cypryjczyków do włoskiej mozzarelli, jest twardy, biały produkowany z mleka owczego, czasem mieszanki mlek owiec, krów i kóz. Jest słony, można go jeść na surowo, ale grillowany czy smażony rozwala system! A żeby się z nim porządnie zaprzyjaźnić trzeba mu pozwolić zostać gwiazdą dania, bo wtedy rozkwita...


Składniki:

1 kostka sera halloumi użyłam tego od OSM Krasnystaw

opakowanie rukoli

12 pomidorków cherry

1/2 czerwonej cebuli

spora garść bazylii (u mnie cięta Baziółka)

pół czerwonej cebuli

garść oliwek

4 orzechy włoskie

2 łyżki oliwy, 

łyżeczka miodu

pieprz

sól 

sok z 1/4 cytryny



Przygotowanie

Składniki są na cztery porcje, które przygotowałam na czterech talerzach, lubię tak zamiast zgadywać czy wszyscy dostali wszystko ;) Halloumi kroimy w półcentymetrowe plasterki i układamy na rozgrzanej patelni grillowej i opiekamy z obydwu stron. Na talerzu układamy rukolę rozkładamy oliwki,  pokrojone w plasterki pomidorki, półplasterki cebuli ćwiartki orzechów, dodajemy sporo posiekanej bazylii. Układamy jeszcze ciepły ser. Całość polewamy sosem z oliwy, soku z cytryny, miodu z odrobiną soli i pieprzu. Można podać z grzankami.




Warsztaty z gwiazdą, czyli ostatni event przed lock downem

Warsztaty z gwiazdą, czyli ostatni event przed lock downem

 Jest kilka takich eventów, na które czekam niecierpliwie. Jak wiecie, w tym roku wiele rzeczy jest utrudnionych, m.in. wszelkiego rodzaju spotkania. Dlatego z wielką ulgą przyjęłam to, że XIX Warsztaty Kulinarne z Gwiazdą, organizowane przez All About Life jednak się odbędą. Sytuacja jest wyjątkowa i dziewczyny bardzo się zatroszczyły o bezpieczeństwo uczestników. Zwykle na takich warsztatach jest mnóstwo ludzi, tym razem, choć przestrzeń w Culinary ON pozwalała wysłanie blisko dwustu zaproszeń, Patrycja i Elwira w trosce o nasze bezpieczeństwo zaprosiły niespełna 60 osób. Pozwólcie, że opowiem Wam, jak było.




Gwiazdy tym razem były dwie Karolina Malinowska i Kamila Szczawińska. Łączy je wiele, razem podbijały świat modelingu, a teraz przyjaźnią się już bez zawodowych zobowiązań, razem się relaksują, gotują a często spędzają wolny czas w dwie rodziny. Ale warsztaty to nie tylko gwiazdy.


Okazja do spróbowania

Na warsztatach kulinarnych zawsze jest okazja, żeby spróbować czegoś nowego, bo tam wystawiają swoje produkty najlepsi, pozwólcie więc, że zabiorę Was w obrazkową podróż z mapą, czego warto poszukać w sklepach. Większość zdjęć zawartych w tym poście jest autorstwa Adama Jankowskiego i stanowią materiały prasowe od www.allaboutlife.pl



Zaczęło się od Oryginalnych soków, które szturmem podbiły rynek. Tym razem towarzyszyły nam również przetwory z Oryginalnej Spiżarni i musy dla dzieci, każdy z tych produktów ma najkrótszy z możliwych składów i bezsprzecznie oryginalny smak. Kiedyś pisałam o nich już TUTAJ.


Philipiak Milano, tej marki chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, garnki, w których po prostu aż chce się gotować.


Może nie kulinarnie, ale każdy, kto choć raz spędził cały dzień przed ekranem komputera i tak doceni ten produkt. Krople i maść nawilżające oczy, które nie tylko podniosą komfort Waszych oczu, ale pomogą też przy wirusowym zapaleniu spojówek. A do tego dozowanie kropli - idealna jedna kropelka dzięki aplikatorowi. Brawo Hylo! TUTAJ macie wszystkie ich produkty.


Baziółka, świeże aromatyczne zioła zarówno w doniczkach, jak i cięte. Z upraw bez pestycydów, wszak zioła to zdrowie! Zna je chyba każdy miłośnik gotowania, a jeśli nie, to koniecznie musicie nadrobić!


Od dobrych dwóch lat używam dzbanka Aquaphor. Wcześniej mieliśmy inne, popularnych marek, jednak dopiero ta firma miała w ofercie rozmiar dla dużej rodziny, 4,2 l! Ich filtry poza węglem mają w sobie również specjalne włókna, które jeszcze lepiej filtrują wodę i są znacznie bardziej wydajne. Tym razem Aquaphor zjawił się ze swoją nową gwiazdą dzbankiem tak dobrym, że uzdatnia wodę, której normalnie nikt nie chciałby się napić. Tutaj Wam wklejam dowód.

 






O liposomalnej witaminie C Ascolip od Liposhell mówiłam nie raz na IG. Zawsze, jak coś mnie zaczyna pobierać piję ją trzy dni i mija. Ale nigdy też nie ukrywałam, że wypicie tego cudu wymaga sporo odwagi, bo smaczne to nie było wcale. Na szczęście są nowe smaki, wiśnia i porzeczka zupełnie pozbawiają produkt jego mrocznej natury. ;)





A z tym halloumi wrzuce Wam jutro fajny przepis ;) OSM Krasnystaw znów zaskakuje <3


Siedlisko rozpusty, czyli coś dla miłośników kakao w każdej postaci, a matcha latte, w sam raz na deserek ;) Krüger.


Pan Pomidor znany mi jest głównie przez wzgląd na uwaga, może Was zaskoczę najlepszą gotową pomidorówkę na rynku, jak mi się naprawdę nie chce gotować, biorę bez żenady dwa pojemniki i dzieci nawet nie pytają co to. Smakuje jak domowy krem z pomidora. Ale ich oferta jest znacznie szersza. Zupy i dania tej marki znajdziecie choćby w Lidlu.


Kanu, może to nie kulinarne, ale pachną tak, że można się pomylić, uwaga na ich masła do ciała, ciężko się powstrzymać przed jedzeniem ;) Kosmetyki, którymi warto się zainteresować, jestem w fazie testowania, za jakiś czas dam znać, jak się u mnie sprawdziły.


Nowiutki Instax już na rynku, fajny gadżet.


Zdrowe przekąski zawsze od Moreso, zdradzę Wam, że pestki dyni w czekoladzie i bob barbecue to jest mistrzostwo. Moreso, to w końcu ,,więcej"


I jeszcze rzut oka na stoisko Oryginalna spiżarnia, te produkty smakują, jakby zrobiła je dla Was babcia. 


Sprawczynie całego zamieszania - Patrycja i Elwira z All About Life, pomysłodawczynie plebiscytu Influencer's Top.


Oraz gwiazdy Karolina Malinowska i Kamila Szczawińska. A poniżej już kilka rzutów oka na potrawy, które powstały na Warsztatach.













Kilka dni w mediach. Subiektywny przegląd newsów

Kilka dni w mediach. Subiektywny przegląd newsów

Otaczająca nas rzeczywistość jest niesamowicie pasjonująca, uważam, że jeden tekst w miesiącu o aktualnych wydarzeniach to stanowczo za mało, zwłaszcza, że ktoś, nie będę mówiła kto, ostatnie podsumowanie stworzył chyba za lipiec... W każdym razie, jego interesuje co innego i mnie interesuje co innego, więc zapraszam dla odmiany na mój subiektywny przegląd wydarzeń z ostatnich dni.


Zanim przejdziecie do lektury pamiętajcie, że tu nie wszystko jest na poważnie ;)

Podobno z Top Model odpadła córka słynnego Kalibabki. Uczestnicy odetchnęli z ulgą, bo nikt w środku nocy nie chce, żeby na niego patrzeć i mówić w niezrozumiałym języku. Były też jakieś wywalone korki i samozapalające się światła. Nie jestem ekspertem od czarnej magii, ale cała ta opowieść brzmi, jak życie z moimi dziećmi, gadają przez sen, nikt nie zostawił zapalonego światła w przedpokoju, mimo że ono się pali, a korki wyskakują raz po raz. Czyżbyśmy musieli wezwać egzorcystę?

Gdzieś błysnęła mi w czeluściach internetu tabliczka mówiąca o tym, że jedna z polskich parafii zbiera datki na budowę krzyża antykowidowego. Może powinniśmy wszyscy takie machnąć, wszak zdaniem pana Sasina na lekarzy nie bardzo można liczyć. Medycy mówią, że nie pójdą leczyć respiratorami, bo nie umieją i mogą zrobić pacjentom krzywdę, a za to pójść do więzienia. Przecież ministerstwo zadbało o ich kilkugodzinne szkolenia przy obsłudze sprzętu, więc nie wiem skąd ten strach. Zresztą, czym tu się przejmować, niektóre szpitale już znalazły sposób na odsunięcie ryzyka, mówią, że nie mają już wolnych łóżek dla zakażonych słynnym wirusem. A przecież mogliby wywalić ludzi z porodówek czy onkologii. Znów widzę złą wolę. 

Ale skoro już jesteśmy przy ministrze Sasinie. Miał zrobić podobno zakupy dla premiera, który przebywa w kwarantannie, ale w radiu mówili, że kasę wydał, bułek nie przyniósł. Pan Szumowski drugim razem zachorował na covid tak skutecznie, że karmią go w szpitalu (dobrze, że jeszcze mieli łóżko), szkoda, że tak późno się zorientował, że jest chory, bo wcześniej zawiózł do szpitala tatę i tak posłał kilka osób na kwarantannę. 

Młodzież do szkoły chodzi jakaś markotna, miejscami nawet ubierają się na czarno, podobno chcą żeby zamknąć szkoły, twierdzą, że chętnie by do nich chodzili, ale boją się o swoje bezpieczeństwo (leniuszki)i co ciekawe również o bezpieczeństwo nauczycieli. Na szczęście tych coraz mniej do szkoły przychodzi, bo padają jak muchy. Mogli się zaszczepić od grypy... A nie, nie mogli, bo szczepionek nie ma, podobno w Berlinie więcej tych polskich niż u nas. Ale ja tam nie wiem.

Od czwartku mamy znów godziny dla seniorów w sklepach. Ale seniorzy chodzą kiedy chcą, wszak kraj wolny, a sprzedawcy od 10-12 mogą się spokojnie zdrzemnąć, bo tłumów nie ma. Mogą też w tym czasie np. szyć maseczki, bo znów nosimy je na ulicach, nawet tam, gdzie żywej duszy nie ma, ale nigdy nie wiesz, czy gdzieś nie czai się dzielnicowy, który wlepi Ci mandat, kiedy np. ściągniesz maseczkę, żeby się napić czy wydmuchnąć nos. Na ulicy nie wolno, koniec kropka. Jak musisz, to idź do kościoła, tam możesz zdjąć maseczkę, żeby przyjąć komunię świętą, to chyba i wysmarkać się wolno?

Nigdzie natomiast nie pójdzie Roman Giertych, bo tak go poruszyło zatrzymanie przez CBA, że stracił przytomność na chwilę odzyskał ją w szpitalu, żeby powiedzieć Rzeczniczce Praw Obywatelskich, że ,,On (funkcjonariusz CBA) coś zrobił i obudziłem się w szpitalu". Ale podobno był znów nieprzytomny, jak przedstawiano mu zarzuty. Władze twierdzą, że Giertych udaje, rodzina drży o jego życie. A ja zastanawiam się, co właściwie to zatrzymanie ma zasłonić, bo już przyzwyczailiśmy się, że głośne afery są po to, żeby odwrócić uwagę od cichych głosowań. 

W całym kraju natomiast robią szum właściciele klubów fitness i innych siłowni, bo władza uznała, że to siedliska zarazy i trzeba zamknąć, a oni twierdzą, że sport to zdrowie i wspomaga odporność. Zawsze można jednak urządzić codzienne turnieje open w squasha, bez publiczności oczywiście, albo założyć związek wyznaniowy miłośników kultury fizyczne, wszak kościoły otwarte. 

Nie wiadomo co z finałem ,,Tańca z gwiazdami", bo gwiazdy o i rusz na kwarantannie i w efekcie zapowiada się, że zwycięzcą będzie ten, komu uda się na finał dotrzeć do studia. 

I jeszcze edit w poniedziałkowy poranek:

Łóżka w szpitalach nie rozmnożyły się magicznie, w związku z czym chwilowo zbędny obiekt sportowy, jakim jest Stadion Narodowy zostanie przekształcony w szpital polowy. Nie wiadomo jeszcze skąd wezmą na szybko lekarzy, ale przynajmniej karetki będą miały gdzie jechać, bo z tym nadal słabiutko.

Władze kraju mówią, że ludzie mają zajmować tylko połowę miejsc w komunikacji, a władze miast mówią, że nie mogą zmusić ludzi, żeby biegli pieszo przez całe miasto do pracy. Nadal nie wymyślono, jak na home office mają pracować fryzjerzy, sprzedawcy czy lekarze.

Słowacy postanowili nie czekać na objawy i przetestować wszystkich obywateli. Zajmie się tym wojsko, a badania zostaną przeprowadzone w lokalach, w których normalnie nasi sąsiedzi głosują w wyborach. Dwutygodniowa akcja, ma dać obraz temu, co dzieje się w kraju. Kiedy Europa bije rekordy zachorowań, obostrzenia luzują w Australii, mieszkańcy Melbourne mogą już odjeżdżać do 25 km od domu, a jeszcze niedawno było to 5 km. Przy ich odległościach, to w końcu mogą odwiedzić sąsiada.

A na koniec piękni i zakochani Martyna Wojciechowska i Przemysław Kossakowski wzięli cichy ślub w podwarszawskich Markach. Miłości i szczęścia w tej podróży!
Dlaczego warto wyjechać we dwoje i wcale tego nie planować

Dlaczego warto wyjechać we dwoje i wcale tego nie planować


Kiedy Zet miał rok, pojechaliśmy z Michałem sami na wakacje do Bułgarii. To było straszne. W życiu tak nie tęskniłam, zarzekałam się, że nigdy więcej tego nie zrobimy. 9 lat i dwoje dzieci później mój mózg działał już na takim standby, że nie marzyłam o niczym innym, niż tylko spędzić choćby dwóch dni z dala od potomstwa. Straszne? Może i tak, ale wiecie, że nie mam zwyczaju owijać w bawełnę. Dzięki moim rodzicom, którzy zgodzili się zostać z chłopcami na weekend udało nam się przejść z marzeń do działania.




Wybraliśmy termin i i nic poza tym. Chyba jeszcze w środę nie wiedzieliśmy co właściwie będziemy robić. Braliśmy pod uwagę zostanie po prostu sami w domu, nocowanie w hotelu w Warszawie, żeby spokojnie pójść na jakąś romantyczną kolację, albo jakiś wyjazd. Niestety góry wszelkiej maści odrzuciliśmy od razu, bo za daleko, Trójmiasto jakoś nas nie kręciło, podobnie zresztą, jak agroturystyka nad Bugiem, mieszkamy na co dzień na wsi, więc raczej chcieliśmy coś zrobić inaczej.


Bez planu

Ostatecznie ustaliliśmy, że po podrzuceniu dzieci do dziadków wsiądziemy w auto i pojedziemy gdzieś na północ, kres podróży wyznaczy to, jak znudzi nam się jechanie. Oczywiście generowało to pewną trudność w zarezerwowaniu noclegu. Postanowiliśmy więc... zabrać go ze sobą. Nie mamy campera, więc przerobiliśmy na niego nasze rodzinne auto. Michał wymontował tylne fotele z naszego wiekowego minivana i włożył na ich miejsce materac z łóżka jednego z dzieci, do tego poduszki, kołdra, kilka koców lampki choinkowe na baterie i zrobiło się jakby luksusowo. :) Jakoś po minięciu zjazdu na Gdańsk stanęliśmy na stacji benzynowej i zdecydowaliśmy, że tą noc spędzimy w Dębkach. 






Poranek na plaży

Pewnie większość z Was była w Dębkach i zupełnie nie zaskoczy Was co teraz napiszę, ale dla nas to była pierwsza wizyta w tym miasteczku. Dla mnie także pierwszy raz nad Bałtykiem poza sezonem. Noc w samochodzie była zaskakująco przyjemna, nie zmarzliśmy, było wygodnie, generalnie, gdyby nie to, że trochę padało i chcieliśmy się wysuszyć drugą nos spędzilibyśmy tak samo. Rano poszliśmy zobaczyć morze o wschodzie słońca. Muszę przyznać, że wpadająca do morza Piaśnica zrobiła na mnie niesamowite wrażenia, tak piękne zderzenie soczystej zieleni terenów przyrzecznych z białym jak śnieg piaskiem na morskiej plaży, to było dokładnie to, czego potrzebowały moje skołatane nerwy. 







Dzień na Helu

Tam też nie mieliśmy okazji być wcześniej. W poszukiwaniu kawy wybraliśmy się na Hel, po drodze padało i padało i już zaczynaliśmy tracić nadzieję na udany weekend, jednak na miejscu zastało nas słońce i przepiękne widoki, obeszliśmy cały cypel. Z wielką przyjemnością trwaliśmy w ciszy, żartowaliśmy, a nasze mózgi mogąc skupić się na tu i teraz bardzo odpoczywały od odpowiedzialności za innych ludzi. Bardzo nam to było potrzebne. Z Helu zadzwoniliśmy pod spisany wcześniej w Dębkach numer telefonu. Pani zapytana o warunki w pokoju, trochę od niechcenia odparła, że to w zasadzie dwupokojowy apartament przy samym deptaku i za 120 zł możemy spokojnie tam zanocować, bo w tej chwili nie ma innych gości. 







Niesamowity nocleg

Lokalizacja faktycznie okazała się świetna, bo apartament miał wjazd dosłownie od głównego deptaka. Gospodarze, przemiłe małżeństwo zaprowadzili nas do świeżo wyremontowanego apartamentu na piętrze.Szczerze mówiąc byłam pod wrażeniem. Salon z aneksem kuchennym, w nim kanapa, telewizor, duży stów, płyta indukcyjna, lodówka, czajnik, wszelkie możliwe naczynia, łącznie z rondlami różnej wielkości, kieliszkami do wina, szampana... Wszystko, czego potrzeba, żeby przygotować posiłek. Wszystkie sprzęty pachnące nowością. Drugi pokój z małżeńskim łożem i pojedynczym łóżkiem, w nim dwie przestronne szafy i wejście do łazienki. Nowiutkie sprzęty. Cały apartament idealnie czysty i pachnący. Gospodarze wręczyli nam klucze i oświadczyli, że wyjeżdżają, wrócą następnego dnia po południu, więc jak będziemy wyjeżdżać, mamy zatrzasnąć drzwi i niczym się nie przejmować. Piszę o tym miejscu, bo nie znajdziecie go w internecie, a ja mam numer, więc służę gdyby ktoś szukał świetnego noclegu w tej okolicy, bo szczerze polecam. Gdybyśmy wcześniej szukali noclegu w Dębkach, nie trafilibyśmy na to miejsce, więc brak planu, bardzo się tu sprawdził ;)







Odpoczęliśmy.


W zasadzie to słowo oddaje wszystko, czym był dla nas ten weekend we dwoje. Zrezygnowaliśmy z wielkich baletów, z kolacji w restauracjach i noclegów w luksusowych hotelach. Nasyciliśmy się widokami, ciszą przeszliśmy wiele kilometrów po plaży, nawdychaliśmy się jodu. Cieszę się, że wybraliśmy morze poza sezonem. Ten wyjazd pomógł mi je odczarować, bo ja jestem #teamgory, ale teraz wiem, że morze bez tłumu turystów jest piękne, spokojne, czarujące. Że ta przestrzeń, szum i nieograniczony niczym widok potrafi wyciągnąć ze mnie nagromadzony stres i co najważniejsze: warto czasem uciec od życia. Od dzieci, obowiązków, zostawić za sobą zamknięte drzwi, po to, żeby otworzyć je z przyjemnością i mieć siłę na nowe zadania. 













Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger