Miałam wrócić z czymś miłym - wracam z wojną

Miałam wrócić z czymś miłym - wracam z wojną

Miałam wrócić tu przyjemnym parentingowym bełkotem. Miałam napisać coś lekkiego, co się dobrze przeczyta. Ale przejrzałam wiadomości i jest we mnie strach, o którym nie umiem i nie chcę milczeć. Boję się, bo przed nami trudna noc, nie jedna zresztą. Na granicy z Białorusią dzieje się piekło. A właściwie kilka kręgów piekła.

Fot. Pixabay


Krąg pierwszy: migranci

Moje dzieci ze świeżo umytymi włosami, pełnymi brzuchami i w pachnących czystością piżamach, leżą w swoich łóżkach. Pod ciepłą kołdrą, w ciepłym bezpiecznym domu. Patrzę na nagrania z granicy i widzę to, czego żadne dziecko nie powinno doświadczać. Brudne, zmarznięte dzieci, daleko od domu. Bez żadnego domu. Głodne, patrzące na mężczyzn z bronią, którzy otoczyli je z dwóch stron.

Te dzieci nie mają łóżek, śpią w lesie przy ognisku. Od ponad dwóch miesięcy nie wiedzą co dalej, wokół umierają ludzie. A one słyszą dziwne języki, są przeganiane z miejsca na miejsce, jak bydło. Kaszlą, są chore. To takie same dzieci, jak moje, tylko miały mniej szczęścia, kiedy się rodziły w złym miejscu na ziemi.

Rodzice tych dzieci wsiedli z nimi do samolotu w dobrej wierze. Chcieli dla swoich dzieci lepszego życia. Innego pięknego świata, o którym ktoś im opowiedział. A oni uwierzyli. Przecież nie przyszli pieszo z Iranu, Afganistanu i Syrii. Ktoś zapłacił za ich podróż. I przysłał ich tu na tę przeklętą granicę, aby stali się bronią polityczną.

Patrzymy na zapłakane buzie na zdjęciach i chcemy, żeby to się skończyło, żeby te dzieci zasnęły w czystych ciepłych łóżkach. Ale są drut kolczasty, zasieki i "nasi z bronią" i "tamci z bronią. Te dzieci nie mogą powiedzieć: ja się tak nie bawię, wracam do domu.

Razem z tymi dziećmi są ich matki, kobiety, które uciekły, aby nikt nie sprzedał ich kilkuletnich córek na żony. Uciekły przed talibami. Chciały dobrze i znalazły się w potrzasku. Bo ktoś im obiecał. Bo stały się ofiarami wojny psychologicznej, która toczy się na granicy Unii Europejskiej. 

Oczywiście, są wśród tych ludzi na granicy i tacy, którzy dali się skusić obietnicą niemieckiego socjalu, liczyli na łatwe życie. Ale czy ktokolwiek z nich zasługuje na to, aby w listopadzie spać w lesie i nie móc się ruszyć w jedną, ani drugą stronę? Nie odpowiadajcie. 

Ci ludzie są zdesperowani. W tej chwili zrobią wszystko, aby przedostać się przez granicę. Ze swoich domów, tam daleko, nie przywieźli sekatorów, którymi rozcinają druty na granicy. Dostali je po drodze, od tych, dla których stali się narzędziem i pociskami. I zrobią, co będą czuli, że muszą, aby przejść przez tę granicę.

Krąg drugi: służby

Straż graniczna, policjanci, wojsko. Myślicie, że oni chcą tam być, chcą pryskać gazem łzawiącym dzieci? Ich praca, to służba, w której nie można odmówić wykonania obowiązku. A ich obowiązkiem, rozkazem, który dostali, jest ochrona granicy państwa. 

Oni też mają rodziny, domy, od których są daleko. Są na pierwszej linii, jeśli coś się stanie, a umówmy się, towarzyszy wszystkim przekonanie, że nie "czy", ale "kiedy" jest właściwym pytaniem, to oni oberwą najbardziej.

Miesiąc temu byliśmy w Janowie Podlaskim. Ciężarówki wojskowe jeździły po ulicach, podobnie jak policyjne auta z głośnikami. Wszędzie komunikaty, że znajdowaliśmy się w strefie stanu wyjątkowego. Mniej więcej co 800-1000 m kontrola. Sprawdzano nam dowody, pytano o cel podróży. 




Policjanci z Wrocławia, Gdańska, Warszawy wysłani na rozkaz, młodzi ludzie, którzy powinni być zupełnie gdzie indziej. Jeden z nich w czasie rozmowy z nami powiedział o broni, którą miał w ręce "Nie daj Boże odbezpieczyć, nie daj Boże użyć". Dziś oni wszyscy powtarzają te słowa. 

Dziś nie zasną. W ciemnym lesie, w akompaniamencie płaczu dzieci i łopat helikopterów nad głowami. Adrenalina osiąga taki poziom, że widzą, jak w dzień, słyszą każdy szelest. Modlą się - jeśli potrafią - żeby to piekło się skończyło.

Krąg trzeci: mieszkańcy terenów przygranicznych

Dziś wielu z nich odebrało dzieci wcześniej ze szkoły. Nie wiedzą, czy jutro będą lekcje, nawet jeśli będą, wielu z nich będzie już w drodze w głąb kraju. Porzucą dorobek życia i jeśli mają gdzie, pojadą do rodziny, albo przyjaciół. Część zostanie.

Dziś pomyślałam, że mieszkamy na uboczu, gdyby to "ubocze" było bliżej granicy, zastanawiałabym się, czy muszę uciekać, czy mogę zostać w domu. Oni, kilkaset metrów od granicy wiedzą, że jeśli ta fala ruszy, to nie ma bezpiecznego ubocza.

Ludzie, którzy od dwóch miesięcy śpią w lesie, jeśli przekroczą granicę, zapragną się umyć, zjeść normalny posiłek i wyspać się w łóżku. Za wszelką cenę. Jeśli przyjdą pod dom, to znaczy, że już przebyli krąg drugi - pomoc do trzeciego kręgu nie przyjdzie szybko. 

Te rodziny też dziś nie zasną, będą nerwowo wyglądać przez okno, śledzić wiadomości. Nie pozwolą im zasnąć hałasy wojskowych pojazdów, które za oknem będą jechać na granicę. Nie zasną przez strach.

Krąg czwarty: tacy jak ja

Dziś nie tylko ja patrzę na portale informacyjne nieco bardziej nerwowo. Butla gazu do domowej kuchenki w półtora miesiąca zdrożała z 52 zł do 70. Tankowanie auta, w ciągu roku zdrożało  o ponad 30 zł. Chleb, masło, warzywa. Jeszcze nie tak dawno za 200 zł mieliśmy sporo jedzenia, dziś ten sam koszyk kosztuje znacznie więcej. 

Zdrożał kredyt na dom i ubrania, moja wypłata od marca, choć kwota na konto wpływa ta sama, znaczy wyraźnie mniej. Boję się o bezpieczeństwo dzieci i nasze, zastanawiam się, czy mój mieszkający na Wschodzie brat jest bezpieczny. Czuję w powietrzu, że znów stajemy się świadkami historii. Niechlubnej historii. 

Moje pokolenie widziało już dużo: upadek komuny, pierwsze wybory, śmierć papieża Polaka, Lady Di, atak na WTC i wszystko, co było potem. Jeszcze nie wyszliśmy z pandemii, która wstrząsnęła światem, walczymy z RSV, ospą, ZUM i plagą depresji u młodzieży. Wszystko większe, niż mogliśmy sobie wyobrazić, a na granicy zaczyna się kolejny dramat. 

Powtórzę, choć nie lubię przeklinać na piśmie: to, że jebnie, jest pewne, pytanie kiedy. 

Krąg piąty - najgorszy: polityka

Bardzo się będę pilnować, żeby nie przeklinać. Nawet nie słowem nie wspomnę o Łukaszence, bo to jest tak na wskroś zły człowiek, że jestem przekonana, że Kaja Godek ma jego portret w domu. Bo to on zaczął to piekło dla nas wszystkich. Nie wspomnę o Putinie, który jest w swoim prywatnym niebie i zapewne osobiście dogląda czy czołgi są zatankowane.

Powiem za to o naszych nieporadnych politykach, którzy głośno nie powiedzieli dotąd w UE, ani w NATO, że potrzebujemy pomocy, a powinni. Nie zrobię wycieczek personalnych, choć mnie kusi, bo to dziś nie ma sensu. Dziś ubolewam nad czymś zupełnie innym.

Patrzę na nasz Sejm, Boję się dziś. Boję się tej nocy, po której przeczytacie ten tekst. A nasz sejm, posiedzenie kryzysowe zarządził na jutro na 16. Powiedzcie, że to jest odpowiedzialne. Nazwę was kłamcami. 36 godzin po tym, jak po raz pierwszy przeczytałam, że tej nocy odbędzie się szturm na naszą granicę. 

Patrzę na nieporadną opozycję. Robią sobie selfie z kartonami pełnymi dziecięcych czapek, mówią, że są na granicy. I zbiera i się na wymioty. Pokazują się wzajemnie palcami i mówią: to wasza wina. 

A ja wam powiem: wszyscy już smażymy się w piekle. Obyśmy rano, kiedy ten tekst się opublikuje, wszyscy obudzili się w lepszym świecie. Obyśmy się obudzili.

Bycie matką to najbardziej frustrujące zajęcie. Nikt mi nie powiedział, że czasem można odpuścić

Bycie matką to najbardziej frustrujące zajęcie. Nikt mi nie powiedział, że czasem można odpuścić

 Nikt ci nie powiedział, że matka czasem ma dość? Pozwól, że ja to zrobię. 
Fot. Unsplash

"Kiedy dacie nam wnuka?" pytają od progu rodzice, teściowa pokazuje malutkie skarpetki, które tak ją urzekły, że nie mogła się powstrzymać. Kupiła je dla wnuka, choć jeszcze nie jesteś w ciąży. Wszyscy dookoła opowiadają, jakie macierzyństwo jest piękne, jak wnosi twoje życie na nowy, nieznany dotąd poziom. Ale nie wszystko powiedzą ci od razu.


Śpij na zapas

Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę, moja mama żartowała, żebym spała na zapas, bo przy noworodku się nie wyśpię. Na to byłam przygotowana, wiedziałam, że kilka pierwszych miesięcy, moje życie będzie kręciło się wokół dziecka. Ale nie spodziewałam się, że tak będzie na wszystkich płaszczyznach, przez następne kilkanaście lat. Nie da się wyspać na zapas.


Kiedy urodził się Pierworodny, remontowaliśmy mieszkanie, więc kątem mieszkaliśmy moich rodziców. Mama pomagała, jak mogła, gotowała, prała, sprzątała, te pierwsze cztery miesiące były trochę jak wakacje. Młody w nocy spał jak niemowlę z reklamy, ale w dzień w zasadzie nie dawał się odłożyć. Wędrował od piersi do piersi, a jak nie ssał to i tak leżał spokojnie, póki mnie widział, kiedy znikałam mu z oczu, było gorzej.


Tego mi mama nie powiedziała, że przez najbliższe miesiące będę się kąpać w akompaniamencie niemowlęcego płaczu. Tego w książkach nie było, tak jak tego, że karmienie piersią na początku jest tak przyjemne, jak cięcie ciała żyletkami od środka, że po porodzie trzeba ostrożnie siadać. Tego nikt nie mówi, a czasem bywa tak ciężko, że masz ochotę płakać ze zmęczenia, z bezsilności, z tęsknoty za swobodną wizytą w toalecie.


Dwójka wychowuje się lepiej


Po pierwszym szoku zdecydowaliśmy się na drugie, a nawet na trzecie dziecko, więc może nie było tak źle. Ale w tamtym czasie, kiedy pojawił się w naszym życiu Średni, faktycznie przyszło mi rzucić spanie. Bo to dziecko było przez trzy miesiące wrzeszczącą definicją kolek. Ciągle na rękach albo w chuście, wrzeszczący wniebogłosy niemowlak i zbuntowany trzylatek do kompletu.


Niewiele mam wspomnień z tamtego okresu, chyba wyparłam je ze zmęczenia, w przychodni bywaliśmy dwa czasem trzy razy w tygodniu, bo ciągle ktoś był chory. To nie był łatwy czas. Tego nikt nie mówił, że dzieci jak zaczynają chorować, to urządzają sobie sztafetę, która nie ma końca. Tu żadne magiczne środki na odporność nie pomogą.


Dziś już jest lepiej


Ale nagle dociera do mnie, ile razy mama powtarzała frazę "zobaczysz, jak będziesz matką". Nie rozumiałam, nie brałam tego za przestrogę, ani dobre życzenie. Myślałam, że to puste słowa, a jednak nie. Teraz wiem, co miała wtedy na myśli. Nie wiedziałam wtedy ile strachu i niepokoju chowa się w tych słowach.


Nikt nie powiedział mi nigdy, jakie to uczucie, kiedy twoje nastoletnie dziecko nie wraca do domu o umówionej wcześniej porze, jak nie odbiera telefonu, a u żadnego z kolegów nie był. Nikt nie zająknął się, że jeżdżąc po okolicy i szukając go, dostaniesz zawału za zawałem, kiedy nie ma go za kolejnym zakrętem.


Z żadnego z przekazów nie dowiedziałaś się, że będą takie dni, kiedy największym marzeniem będzie wsiąść do pociągu byle jakiego, byle po cichu i odjechać, żeby nie słuchać sprzeczek. Nie musieć przypominać o lekcjach i nie tłumaczyć, że to, że każesz napisać wypracowanie do szkoły, albo posprzątać pokój w żaden sposób nie podlega pod znęcanie ani niszczenie życia.


Znoszenie frustracji dzieci, kiedy coś im nie wyjdzie, tłumaczenie, że wcale świat nie jest taki zły, kiedy ktoś ich zawiedzie i jednoczesne toczenie walki, aby nie przegryźć tętnicy temu, kto jest odpowiedzialny za łzy spływające po buzi twojego dziecka. To nie są łatwe momenty, to nie są rzeczy, o których opowiedzą ci koleżanki, ani nawet własna mama. Ona czasem chcąc cię pocieszyć, powie żartem "zobacz, jak to dobrze, jak ty tak robiłaś".


Tylko są takie dni, kiedy wcale nie jest ci do śmiechu, bo wstałaś wcześnie, żeby zrobić obiad i wstawić pranie, a po całym dniu w pracy i tysiącu starań i kompromisów dowiadujesz się, że i tak zamówiłaś nie taką czapkę, jak on chciał, a i ochoty na pomidorówkę dziś też nie ma.


To nie jest bajka


Macierzyństwo nie wygląda jak w bajce. Nie licz na to, że czytając wszystkie "prawdziwe historie" przygotujesz się na wszystko, co cię czeka. Nie spodziewaj się, że ktoś ci powie, jak będzie wyglądało twoje życie z dziećmi. Tego po pierwsze nikt nie przewidzi, a po drugie nikt nie wejdzie do twojej głowy.


To, z jaką frustracją na co dzień się mierzymy, jak próbujemy sprostać własnemu wyobrażeniu idealnego domu, jest nie do opisania. Czasem staję na środku i zastanawiam się, jak to jest możliwe, że żyjemy w takim rozgardiaszu, przecież dopiero sprzątałam. I kiedy mam gorszy dzień, chciałabym włączyć im film dać chipsy i zarządzić "dzień świnki".


Ale dobiega do mnie ten wewnętrzny krytyk, który liczy ten tłuszcz palmowy, próbuje ocenić, jakie szanse, na wypalenie dziury w mózgu ma kolejny seans z "Kapitanem majtasem" i co, jeśli któryś ma kleszcza, a ja tylko w kąpieli mogę ich dokładnie obejrzeć.


Zdarza się, że jestem wdzięczna za deszczową sobotę, kiedy mogę nie udawać, że mam ochotę na spacer, czy plac zabaw. Kiedy niby po ciężkich negocjacjach, zamiast marchewki na parze zgadzam się na pizzę na obiad i przezornie zamawiam jej więcej, żeby starczyło też na kolację. To nie robi ze mnie złej matki.


Nikt nie powiedział, że możesz mieć dość


Kiedy zostajesz rodzicem, świat patrzy na ciebie inaczej, już cały czas musisz być odpowiedzialny, nie możesz zapominać o wywiadówkach, musisz gotować zdrowe posiłki i wybierać odpowiednie lektury. Nie możesz beztrosko przetańczyć nocy, ani zwyczajnie napić się zimnego piwa po skoszeniu trawnika, bo masz dzieci pod opieką.


Rodzic zawsze musi panować nad sytuacją, traktować wszystkie dzieci równo, mieć oczy dookoła głowy. A co z ludzkim obliczem? Przecież rodzic idealny nie istnieje.


Przeczytanie wszystkich poradników świata nie uchroni cię przed popełnianiem błędów, przed potyczkami. Nawet jeśli zrobisz wszystko "jak trzeba", to pamiętaj, że po drugiej stronie tej relacji jest dziecko, które też ma prawo do swoich nastrojów, do tego, żeby mieć gorszy dzień i akurat nie mieć ochoty ci niczego ułatwiać.


Pudrowany obraz rodziny z internetu nie istnieje. Jedyne co możesz zrobić to się starać, a dla własnego zdrowia psychicznego, warto też nauczyć się odpuszczać sobie. Bo czasem ta pizza nie jest zabójcza, ani bajka, ani czekolada. Warto czasem poluzować gumkę, żeby nie oszaleć.


Nauczyć się odpuszczać sobie i "brać wolne", mimo że mamy nie miewają urlopów, to mają prawo być ludźmi. Wyjść z koleżanką na kawę, przetańczyć całą noc, nawet jeśli niania kosztuje fortunę. Tego ci nikt nie powiedział, więc słuchaj uważnie: nadal, przede wszystkim jesteś sobą i jeśli to zgubisz, nie będziesz matką, którą jesteś w stanie polubić.


Może cię też zainteresować: 

Z PAMIĘTNIKA NIE CAŁKIEM MŁODEJ MATKI. PANIKA PRZED NOWYM


Matka w podróży, gdzie wybrać się na weekend w Polsce (nie tylko bez dzieci)

Matka w podróży, gdzie wybrać się na weekend w Polsce (nie tylko bez dzieci)

Już za chwilę połowa lipca, nie wiadomo, kiedy mija nam to lato. Ciągle ktoś gdzieś jeździ, dopiero rozpaczałam, że dzieci wyjeżdżają na kolonie, a w środę już wrócą, a przecież, zanim oni zaczęli myśleć o wyjeździe, to ja też byłam "wyjechana".


Nieoczywiste kierunki

Wiele razy powtarzała, że obierając kierunek na weekend, zdecydowanie staram się stawać na miejsca nieoczywiste. Z racji na to, że od poniedziałku do piątku jestem niejako przyczepiona do biurka przez większość czasu, to póki co moje wojaże są mocno ograniczone od tego, czy miejsce docelowe jest dobrze skomunikowanie.

Tym razem po dłuższym przemyśleniu doszłam do wniosku, że w sumie wiele dobrego słyszałam o Katowicach, a nigdy tam nie byłam. A że nadarzyła się okazja i terminarze mój i Anety dało się spiąć, wsiadłyśmy do pociągu, ale nie byle jakiego, bo upolowałam bilety na Pendolino w wyjątkowo ludzkiej cenie, to wybrałyśmy to miasto.

Oczywiście lubimy mieć wygodnie i blisko do wszystkich fajnych miejsc, więc sprawdzona już wcześniej w Krakowie Vienna House była oczywistym wyborem. Tu podobnie jak w Krakowie do hotelu jest blisko z dworca PKP, a skoro jest blisko do pociągu, to wszędzie jest blisko. 



Pierwsze wrażenie

Do hotelu dotarłyśmy około 21:30, więc było już ciemno i nie miałyśmy okazji skupić się na okolicy, ale eskapada z walizkami na kółkach zajęła nam około 10 minut, więc jak najbardziej do ludzi. Hotel ma własny parking, więc gdybyśmy zdecydowały się na podróż samochodem, też nie byłoby problemu. 

Charakterystyczne dla wszystkich obiektów z portfela Vienny obszerne, przeszklone i pełne zieleni lobby zaprasza gości  Z jednej strony, niczym ciocia Jadzia na imieninach, rozkłada ramiona szeroko i mówi "chodź, chodź, zmieścisz się", a z drugiej jest tym miłym wujkiem, który wskazuje ci pokój, gdzie nie ma wszystkich kuzynów pytających, czy masz jakiegoś chłopaka. 

Bo stojąc przy recepcji, głową kręcisz niczym gołąb i patrzysz na wszystkie dyskretne zakątki, które chowają się za wielkimi kwiatami doniczkowymi. Z one zapraszają cię miękkimi fotelami i dyskretnym śmiechem kelnera, który lepiej niż ty sam wie, czy potrzebujesz drinka po ciężkim dni, czy raczej espresso. 

Nie będę was oszukiwać, robi to lobby wrażenie. Znów pojawia się w nim kwiatek, który możesz zabrać do pokoju, żeby było ci weselej. Katowice jednak odwiedzamy po szczycie lockdownu, tu już i restauracja i bary są otwarte, więc Katowicki hotel żyje. Słychać śmiechy, odgłosy kibicowania, bo to początek Euro, ale i czuć zapachy z kuchni. Po takim preludium uzbrojone w karty i instrukcję ruszyłyśmy do pokoju.





Baza wypadowa

Kiedy ustalałyśmy termin wyjazdu, poinformowano nas, że hotel jest zdecydowanie bazą wypadową, jednak faktycznie w porównaniu z krakowskim apartamentem, pokój okazał się bardzo mały. Spokojnie się zmieściłyśmy, ale gdyby pogoda nas zawiodła, większość czasu spędziłybyśmy na dole. Może taki właśnie był zamysł, bo hotele Vienny mają zapraszać do wspólnego spędzania czasu, a nie izolacji.

Nienaganna czystość, obsługa działająca natychmiast i prasowalnia na piętrze, dopieściły nas na tyle, że mogę przeżyć ten niewielki gabaryt pokoju. Ponieważ z hotelu jest blisko do większości Katowickich atrakcji,  w tym do Spodka, to i tak przy kolejnej wizycie w tym mieście będzie to dla mnie obiekt pierwszego wyboru.






Jedzenie w hotelu

Przyjemną niespodzianką było śniadanie, gdzie szczególną uwagę przykuwała sekcja z produktami lokalnymi. Czy taki "drobiazg, jak wolnoobrotowa wyciskarka do soków. Takie drobne przyjemne akcenty. Wiecie, że ja lubię jeść i szczególną uwagę zwracam na bufet śniadaniowy, bo często obiekty na tym oszczędzają, tutaj nie ma tego problemu, szeroki wybór i świeże donoszone co chwila produkty w zupełności zaspokoiły moje potrzeby.

Kolacja a'la carte jak często dla mnie skończyła się na krewetkach i tu znowu czuć jakość, a ja lubię, jak się mnie rozpieszcza spożywczo, więc obyło się bez zawodu, do tego idealnie dobrane wino i jestem cała szczęśliwa.

Ale bar w lobby, który pełni również funkcję restauracji słynie ze śląskiej kuchni i steaków. Można tam zjeść również, nie będąc hotelowym gościem. Wart więc odwiedzić to miejsce będąc w okolicy.






Ogólna opinia

Podobał mi się ten hotel. Dól, lobby, restauracja, jazz klub, są zachwycające. Pokój nie w moim klimacie, ale łóżka wygodne, łazienka czysta, więc nie będę się czepiać. Do tego wielki plus za obsługę, ich elastyczność, zrozumienie, że potrzebuję kawy o 6 rano i nagrzanej sauny o 7. 

Myjąc włosy, zauważyłam dziurę w ręczniku, po zgłoszeniu jej pani w ciągu dwóch minut była z kompletem ręczników dla dwóch osób "tak na wszelki wypadek", żeby uniknąć dalszych wpadek.  Do tego w hotelu znajdziecie też kącik z pamiątkami w niewygórowanych cenach, tak abyście mogli bez szukania czegoś na mieście obdarować bliską osobę drobiazgiem. 










A warto jeszcze dodać, że w sieć Vienna zachęcając do powrotu do podróżowania, aż do końca roku ma fajną ofertę z rabatami we wszystkich swoich obiektach, szczegóły znajdziecie TUTAJ, ale warto w tm miejscu wspomnieć, że:
Trwa jeszcze promocja na pobyty weekendowe (podróż do końca roku) – 20% od standardowej ceny. Hotel oferuje bardzo elastyczne warunki rezerwacji:
Bezpłatne anulowanie do 18:00 3 dni przed przyjazdem
Aktualnie weekendowa cena za 2 os. ze śniadaniem i WiFi to 303 PLN za pokój za noc.
Dzieci do 13 roku życia nocują bezpłatnie w łóżkach rodziców.
Parking płatny dodatkowo 50 PLN za dobę. 
Można ładować samochody elektryczne.



Najlepsza miejscówka na  Warmii. Tego lata wybierz się nad jeziora!

Najlepsza miejscówka na Warmii. Tego lata wybierz się nad jeziora!

Od czego by tu zacząć? Może od tego, że jak na skrajnie nieodpowiedzialnych rodziców przystało, postanowiliśmy, że w tygodniu, kiedy  końcu wszystkie nasze dzieci mogłyby pójść do placówek, zrobiliśmy im wagary? Albo od tego, że w marcu zaplanowaliśmy, że na dzień dziecka, choćby się waliło i paliło, zabierzemy ich w jakieś fajne miejsce?



Za dużo rzeczy

Od dłuższego czasu staramy się unikać zakupu prezentów materialnych dla naszych dzieci. Przytłoczeni milionami zabawek, którymi nikt się nie bawi, uzbrojeni w przeróżną elektroniką poczuliśmy rzeczozmęczenie. Zaczęliśmy szukać alternatywy dla kolejnych zakupów, które tak naprawdę wcale nie są potrzebne.

Oczywiście, jeśli zapytacie nasze dzieci, to zdecydowanie wolałyby dostać kolejny traktor, nową grę na komputer, ewentualnie Tresure-X. Ale staramy się być konsekwentni i pokazywać im, że wspólny czas może być fajniejszy, niż wszystko inne. Zabraliśmy więc dzieci i moich rodziców i pojechaliśmy na Warmię. Przeżywać razem.

Gdzie szukać fajnych miejsc

W tej chwili najlepszym, moim zdaniem, portalem do wyszukiwania pięknych miejsc na wyjazdy duże i małe jest SlowHop. Tam opisy mają duszę i już po samej redakcji ogłoszenia wiem, czy chcę jechać do tych ludzi, czy nie. Na bookingu, na którym szukam noclegu, kiedy jadę gdzieś, np. służbowo, są "dane techniczne", na SlowHop te ogłoszenia czyta się, jak anonse od kogoś, kto ma zostać twoim przyjacielem.

Od razu wiem, czy właściciele obiektu kolegują się z kimś, kto robi w okolicy fajne jedzenie, czy sami coś gotują, czy segregują śmieci, jakiej energii używają do zasilania obiektu, itd. Są ich zdjęcia, więc dzwoniąc, mam już pewne wyobrażenie o nich. Wiem, że dla niektórych może to być dziwne, ale dla mnie człowiek po drugiej stronie jest bardzo ważny i te opisy sprawiają, że łatwiej mi wybrać miejsce i nie rozczarować się po przyjeździe.

Rentynówka jak z obrazka

Co wam będę mówić, to miejsce oczarowało mnie od pierwszego wejrzenia, po przejechaniu bramy, byłam w szczerym szoku, na zdjęciach nie było widać, że jedziemy do raju. Tam co najwyżej znalazłam ładne miejsce, a to, co zastało nas na miejscu, było zachwycające. Ale po kolei. 

W tym budynku znajdują się trzy apartamenty, zajęliśmy jeden z nich.

Do każdego apartamentu wchodzi się za pomocą kodu dostępu, który otrzymuje się w dniu przyjazdu SMS'em, drugi kod otwiera bramę wjazdową.

Do każdego apartamentu przynależy przestronny taras.

Wieś Rentyny położona jest na Warmii, 4 km od Gietrzwałdu, około 15 przed Olsztynem, jadąc od strony Warszawy. Do Rentynówki jedzie się od strony Gietrzwałdu, w górę od sanktuarium, kręta droga, wśród pagórków wiedzie przez las, kiedy asfalt się kończy, przed Wami już tylko około 1,5 km do celu.

Tuż za bramą widzimy budynek, a w nim trzy przestronne, dwupoziomowe apartamenty, dla nas wybrałam Brzozowy, z widokiem na pac zabaw. Dwa pozostałe mają taras z widok na około 1ha staw. 

Apartamenty mają powierzchnię ok. 85 m2. Składają się z trzech sypialni i salonu z kuchnią. Do tego jest też składzik i trzy łazienki z prysznicami. W apartamencie bardzo komfortowo może spędzać czas nawet 8 osób. Nas było 7, licząc z dziećmi, za dobę wyszło nam 600 zł (cena różni się zależnie od sezonu), więc jak na takie warunki, to wypas. Co istotne, w cenę wliczone jest sprzątanie po pobycie, bo coraz częściej widzę, że w ogłoszeniach pojawia się ono jako dodatkowa usługa.

Dodatkowo bardzo ważną dla nas kwestią jest fakt, że obiekt zasilany jest energią słoneczną, korzysta z pompy ciepła, a na każdym kroku znajdziecie przypomnienia o segregacji śmieci.

Nocleg to nie tylko łóżko

Kiedy wyjeżdżamy z dziećmi, zawsze staram się wybierać miejsca,  których mogę swobodnie przygotować posiłek, bo wiadomo, nas jest dużo i każdy lubi co innego. W kuchni znalazłam garnki, patelnie, wszelkie naczynia do serwowania posiłków i napoi, dwupalnikową płytę indukcyjną, zmywarkę 45 cm, wraz z tabletkami, czajnik, dzbanek filtrujący, kawę i herbatę (zdecydowanie nie najtańsze), sól, pieprz, zioła i kilka innych przypraw. Generalnie wszystko, czego potrzeba.

Miłe powitanie, lokalne piwo Kormoran, domowe ciasteczka i miły liścik. 

W kuchni wszystko, czego potrzeba, by poczuć się jak w domu.

Do tego stół z krzesłami dla 6 osób, ale spokojnie można przynieść taborety i usiąść w osiem osób, wygodną rozkładaną kanapę, telewizor, stolik kawowy. Wszystko gustowne, przemyślane... Boskie. Jako słynny świr porządkowy namiętnie szukałam choćby pyłku kurzu, zacieku na szybie, nadaremnie. Czyściutko, pachnąco, idealnie.


W ofercie obiektu znajdziecie też domki, w tej chwili działa jeden, ale myślę, że jeszcze w tym sezonie zostaną otwarte dwa pozostałe, które kiedy my byliśmy w Rentynówce, właśnie się meblowały. W każdym może mieszkać nawet 10 osób, tam są czteropalnikowe płyty indukcyjne i piekarniki, a do tego kominki. Nie są to więc lokalizacje na wypad we dwoje, raczej w dwie rodziny, ale jest pięknie.

Cała posesja jest bardzo duża i pięknie zagospodarowana, co parę kroków znajdziecie ławkę, huśtawkę czy hamak, żeby można było usiąść i odsapnąć. A kiedy znudzi się wam to sapanie wsiądziecie na rower - tradycyjny lub wodny, ewentualnie do łódki i popływacie po stawie, który znajduje się na posesji. 

To najmniejsza z sypialni, znajduje się na dole.





Możecie też w każdej chwili zrobić grilla, bo przy każdym tarasie stoi jeden, wystarczy zabrać własny węgiel i co na ruszt. Warto pomyśleć o tym wcześniej, bo najbliższa Biedronka jest już w Olsztynie, więc 12 km od Rentyn. Bliżej jest, chociażby sklep w Worytach, około 2 km można przejść się na spacer, ale jak to w małym sklepie, znajdziecie tam podstawowe produkty.

Po co tam jechać

Przede wszystkim dla ciszy i spokoju i tego dzięcioła, który stuka w brzozach i jelenia, który wieczorami pięknie śpiewa. Ale jakbyście się zastanawiali co tam jeszcze robić, to można się wybrać na kilka fajnych wycieczek. O zwiedzaniu Olsztyna nie będę tu teraz pisać, bo choć Żywiciel pochodzi z niego, to nigdy nie zrobiłam zdjęć turystycznych :) może doczeka się tego lata.

Największa z sypialni ma około 30 metrów i ma prywatną łazienkę.

Druga z sypialni na górze jest nieco mniejsza, ale nadal bardzo przestronna, tu również łazienka przylega do pokoju.



Warto za to wybrać się do Warmińskiego Zwierzyńca, którego zwiedzanie zajmuje około dwóch godzin, bo chodzi się tam wyłącznie zorganizowaną grupą. (też będzie oddzielny wpis).

Leśne Arboretum Warmii i Mazur zachwyca i zachęca do relaksu w nim, ale uwaga tutaj, komary mają się świetnie, więc koniecznie zaopatrzcie się w dobry odstraszacz na nie. Znajdziecie tam mnóstwo zakątków i roślin z różnych stron świata (za bilety dla 7 osób zapłaciłam 30 zł). 





TUTAJ macie stronę Rentynówki, system rezerwacji na stronie działa bez zarzutu, więc spokojnie możecie z niego skorzystać. Natomiast pani Iza to skarbnica wiedzy gdzie zjeść i u kogo z lokalnych producentów zamówić, np. domowy chleb, ale to wszystko Rentynówka napisze Wam przed przyjazdem w mailu.




Czy wiecie, że już można podróżować? Wspomnienie z Krakowa w oczekiwaniu na kolejne wyprawy

Czy wiecie, że już można podróżować? Wspomnienie z Krakowa w oczekiwaniu na kolejne wyprawy

Przeglądałam ostatnio zdjęcia w telefonie, żeby zrobić na nim troszkę miejsca i co? Oczywiście okazało się, że nie pokazałam Wam jeszcze wszystkiego z Krakowa. Więc na fali euforii wynikającej z planowania kolejnych wojaży, zobaczmy, jak wyglądał Kraków zimą, kiedy wszystkie knajpki były zamknięte, a my z Anetą uparłyśmy się wyjechać razem.


Wcale nie było nudno

Muszę powiedzieć, że do tej podróży podchodziłam bardzo sceptycznie, bo co tu robić w lutym w Krakowie, kiedy wszytko jest zamknięte, ale okazało się, że te lęki nie były do końca uzasadnione, bo my świetnie się bawimy, nawet jak świat nie zarzuca nas brokatem. 

Z Anetą przeszłyśmy jednego dnia około 15 kilometrów i spokojnie mogę powiedzieć, że do tej pory bolą mnie nogi, chociaż w Krakowie byłyśmy w lutym ;) Na szczęście hotele znów otwarte, więc powoli planujemy kolejne eskapady. Ekscytacja sięga zenitu, mimo napiętego grafiku.

Kraków w obrazkach

Bazę wypadową zrobiłyśmy sobie w Hotelu  Vienna House Andel's Cracow, o którym obszerny wpis znajdziecie TUTAJ KLIK KLIK

Hotel był nie tylko naszą bazą wypadową, ale też miejscem, w którym się stołowałyśmy, bo restauracje były zamknięte. To niesamowite miejsce zachwyciło nas swoim wyglądem, komfortem i nowoczesną smakowitą kuchnią, ale o tym pisałam już wcześniej, więc nie będę się powtarzać.

Swoją podróż zaczęłyśmy od pomyłki PKP, ponieważ sprzedano nam bilety do przeładowanego przedziału, zostałyśmy przesadzone do pierwszej klasy, za co nas przeproszono. To niedogodność, którą dało się znieść ;)


Choć na Mazowszu padał śnieg, do Krakowa zdążyła już dotrzeć odwilż. Plus był taki, że w połączeniu z pandemią trafiłyśmy na bardzo przyjemnie puste miasto, którym mogłyśmy się nacieszyć. Pierwszy raz zobaczyłam, jak piękny jest Rynek, bo zwykle, przez tłum nic nie było widać. 


Selfie w hotelowej windzie to w zasadzie obowiązek ;)


Wybrałyśmy się na przejażdżkę kołem widokowym, z którego można zobaczyć panoramę miasta, a ta szczególnie po zmroku, pięknie oświetlona robi ogromne wrażenie.


Na krakowskim Kazimierzu panuje niesamowity klimat w zestawieniu z nowoczesnymi wnętrzami, ta historyczna dzielnica, daje poczuć dawną atmosferę miasta. Nawet przy zamkniętych restauracjach. 


W Krakowie blisko Smoka Wawelskiego znajdziecie też Aleję gwiazd, a tam wiele legendarnych postaci i zespołów, oczywiście nie zabrakło mojego ukochanego Maanamu.



Wśród wielu mniej lub bardziej szarych kamienic da się wypatrzeć takie kwiatki, jak ta ściana, od razu przyciągają wzrok. Genialne! 


Wybaczcie, "człowiek kręgiel", to moje silne alter ego, z każdego wyjazdu muszę mieć zdjęcie w podskoku, zwłaszcza w takim miejscu, bo głęboko wierzę, że jeszcze będzie przepięknie i to niedługo.


Oczywiście kluczowe dla całego wyjazdu było przywiezienie dzieciom zdjęcia Smoka Wawelskiego, który zieje ogniem całą dobę co kilka minut. Ale udało mi się zapodziać gdzieś zdjęcie z ogniem, więc tym razem dwie smoczyce, bez ognia :)


Sukiennice, to jednak jest majstersztyk, tam życie zwolniło, ale się nie zatrzymało.



Żal było wracać, ale każda podróż, kiedyś się kończy, żeby dać nam czas na zorganizowanie kolejnej wyprawy. 

Dzięki, że przeczytałeś/-łaś tekst do końca, żeby być na bieżąco z naszymi podróżnymi planami, koniecznie zajrzyj na profil NA WEEKEND i obserwuj nas <3



Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger