Chce zajrzeć do Twojego snu. Gra karciana

Chce zajrzeć do Twojego snu. Gra karciana

Lubimy gry karciane, jedną z nich chciałabym Wam dziś polecić. Znalazła się w paczce z zamówieniem z Naszej Księgarni, które zrobiliśmy już jakiś czas temu. Wyciągnęliśmy ją z pudełka w pewien deszczowy dzień, kiedy Zet był u babci, a Kazik spał. Teodor okropnie się nudził i pomyśleliśmy, że może dla odmiany nie będzie się złościł, kiedy przegra nie z bratem. 



Gra ,,Sen" miała spore szanse na powodzenie, bo na obrazkach są kotki, a Teodor lubi kotki. Czego chcieć więcej? Ale po kolei.

Opakowanie


Bajeczna rybka na pudełku a do tego fantazyjna czcionka zachęcają, żeby tę grę postawić na honorowym miejscu, tak, żeby goście mogli ją zobaczyć. W pudełku poza instrukcją znajdziecie 54 karty z różnych krain snów, a także notes i ołówek, żeby łatwiej było zliczać punkty. Karty są przepiękne, nawet te mroczne. Są piękne koteczki wylegujące się na pięciolinii, latające wyspy, przepiękne ryby, podwodne miasta, bajeczne zegary, to do czwórek, a potem robi się bardziej mrocznie, dziwnie porośnięte domostwa, chińskie smoki, wilki, suche lasy i wreszcie kruki. Każda z tych kart, to obraz... jak ze snu. A jak wiadomo, nie każdy sen jest piękny, są i takie mroczne i tak dokładnie jest na kartach tej gry. 

Rozgrywka


Każdy z graczy dostaje cztery karty, ale ich nie oglądamy. Kładziemy na stole przed sobą obrazkiem do dołu. pozostałe karty kładziemy w stosie również tak, aby były nie widoczne, odkrywamy jedną i kładziemy ją obok, jako początek stosu odkrytego. Teraz każdy z graczy może obejrzeć dwie ze swoich kart. Ale tylko zerknijcie i postarajcie się zapamiętać, co zobaczyliście, bo ta wiedza się przyda, tylko nie zdradzajcie swoją miną czy karta jest dobra czy zła, bo pozostali gracze mogą wykorzystać wasze sny przeciw wam! W czasie gry w kolejności od najmłodszego bierzecie kartę ze stosu zakrytego i oglądacie, jeśli Wam się opłaca wymieniacie swoją i odkładacie ją na stos odkryty, jeśli nie ląduje tam karta, którą wyciągnęliście ze stosu zakrytego. Kolejny gracz może zabrać odłożoną przez Was kartę albo wziąć kolejną. Dzięki kartom specjalnym można wykonywać inne ruchy, zamieniać karty, brać dwie, itd. Zasada jest taka, że wygrywa ten, kto ma najmniej punktów. Jeśli wiesz, że wymieniłeś wszystkie kruki na kotki krzyczysz ..pobudka". Wszyscy gracze odsłaniają swoje karty i liczycie punkty. Gramy, póki ktoś nie przekroczy 100 punktów.

Nasza opinia


Po pierwsze jesteśmy oczarowani szatą graficzną tej gry. Po drugie aktualnie to ulubiona gra Michała. Jest bardzo fajna i z pewnością długo nie odłożymy jej na półkę. Jak mam się czegoś czepiać, to karty są za duże, co utrudnia tasowanie, zwłaszcza dzieciom. W samej grze to nie przeszkadza, bo karty w końcu leżą na stole. Bardzo na plus, zdecydowanie polecam, grę kupicie TUTAJ.






Nie znam się, to się wypowiem

Nie znam się, to się wypowiem

 Będę trochę smęcić i politykować, więc ostrzegam. Cały weekend walczyłam ze sobą, czy ruszać ten temat, bo przecież g... się nie rusza, ale z drugiej strony, czy to, że piszę bloga lifestylowego zwalnia mnie z odpowiedzialności społecznej, myślenia i głośnego sprzeciwiania absurdom?


Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, dlaczego ten rok jest dziwny, ba, wyjątkowy. Wszyscy mamy oczy i uszy, a skoro to czytacie, to macie też dostęp do internetu, więc wiecie co się dzieje. Za dwa tygodnie stojąc przy desce do prasowania i szykując dzieciom koszule na rozpoczęcie roku szkolnego nadal będę się bić z myślami, czy posłać ich do placówek, ale to tylko jeden z dylematów, które toczą się w mojej głowie.


Szkolnictwo Dzieci

Kiedy w marcu dziennie notowano po kilkanaście zachorowań na covid 19 w skali kraju, Panowie dość spontanicznie zdecydowali o zamknięciu szkół. Bez żadnego przygotowania do tej sytuacji dzieci, nauczycieli i rodziców, którzy z dnia na dzień niezależnie od kwalifikacji i predyspozycji musieli stać się nauczycielami, często nadal pracując na etacie. Dziś kiedy liczby są bliższe tysiąca premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Łukasz Szumowski mówią, że luz, spoko, fajnie, pandemia w odwrocie, dzieci do szkół. Przepraszam, może ja czegoś nie załapałam, ale czy mógłby mi ktoś wytłumaczyć, w którą stronę się ten wirus odwrócił? Bo mam wrażenie, że uśmiechniętą szeroko mordką do nas. Rozumiem, że rodzice nie mogą siedzieć dwa lata w domu i zajmować się dziećmi, bo ktoś musi pracować, ale jakoś nie czuję tego odwrotu, więc po co to chrzanienie głupot? Pomyślicie, matko, jaka wariatka, o co jej chodzi, tak źle i tak nie dobrze! Bo trochę tak jest. Uważam, że szkoły nigdy nie powinny zostać zamknięte na pięć spustów, ani w marcu, ani pół roku później. Bo sami powiedzcie, czy nie byłoby rozsądniej, jakby umożliwić zdalną naukę dzieciom, które są w grupie ryzyka, albo ktoś z ich najbliższych jest? Czy nie można postawić kamerki w klasie, żeby ci dla których wirus stanowi największe zagrożenie oglądali lekcję, która odbywa się w klasie? Tak tylko pytam.


Szkolnictwo Nauczyciele

W poprzednim roku szkolnym mieliśmy strajk nauczycieli, który w pełni popierałam, pisałam wtedy, że jak młodzi nie dostaną pieniędzy, to pójdą sobie do pracy w dyskoncie, mniejsza odpowiedzialność, a najlepiej u zachodniego sąsiada, albo jeszcze dalej i zarobią pieniądze, które pozwolą im godnie żyć. Wtedy wylało się na mnie wiadro oburzenia. A dziś widzimy, że kolejne uczelnie likwidują wydziały pedagogiczne, wielu moich znajomych nauczycieli zmienia branże, a w szkołach zostają emeryci pracujący na pół etatu. Bo nie ma kto uczyć dzieci. Wyobraźcie sobie panią Halinkę, uczy 35 lat historii w tej samej szkole, od pięciu lat na emeryturze, ma chorobę wieńcową, jest po przeszczepie nerki. Myślicie, że przyjdzie pierwszego września? Nie sądzę. A takich pań Halinek w polskich szkołach pracuje wiele, ile nikt dokładnie nie wie, bo to dane drażliwe i nikt ich nie gromadzi, ale mówi się, że nawet 30% polskich nauczycieli przekroczyło wiek emerytalny. Albo Ewelina, Ewelina ma powiedzmy 40 lat, ale ma córkę z poważną wadą serca, za nimi dwie ciężkie operacje, jak myślicie, czy Ewelina przyjdzie powitać pierwszaki w przyszły wtorek? Ja bym nie poszła. Więc kto będzie uczył? 


Polski biznes Drobni Przedsiębiorcy

Kosmetyczka zamknięta, fryzjer, gabinet stomatologiczny, dietetyk, wszyscy musieli zamknąć biznesy na kilka miesięcy. Ci którzy nie zamknęli: szewcy, krawcowe, pan co dorabia klucze i tak nie mieli komu świadczyć usług, bo społeczeństwo nie wychodziło z domu. Przy niskim odsetku zachorowań w skali kraju zabrano wielu ludziom źródło dochodu, dla wielu z nich tarcza antykryzysowa była fikcją. W maju rozmawiałam ze znajomą, która w gastronomii zatrudnia kilkadziesiąt osób, pierwsza pomoc z państwa przyszła do nich pod koniec kwietnia, otrzymała ją jedna osoba, która współpracowała z nią jako jednoosobowa firma, reszta, cóż, dobrze, że gastronomia, to szefowa wyciągnęła jedzenie z zamrażarki i chociaż tak mogła im pomóc. Ci którzy przetrwali dziś nadal nie mają łatwo, bo obostrzenia ograniczają im ilość obsłużonych klientów, a koszta utrzymania lokalu, pracowników nie maleją. Wiele osób straciło pracę. Dużo, serio. Wiele osób ma obcięte (zgodnie z prawem) dochody i czas pracy. 


Enklawy bez wirusa

Słyszeliście przez ostatnie pół roku, żeby zamknęli jakiś dyskont albo market wielkopowierzchniowy? Żaby szukali klientów Auchan, bo kasjerka zakażona? Nic z tych rzeczy! Pracowali po 24 h na dobę, sfrustrowani klienci nie raz forsowali pleksi, ściągali maseczki, kasłali na pracowników sklepów i co? I nic! Wszyscy zdrowi. 3 tysiące Biedronek, 670 Lidlów, blisko 100 Auchan, 213 Kauflandów, 900 Carefour i nikt, żaden, ,,ani jedyn" pracownik nie zachorował. Czujecie to? Jak szukacie pracy, to polecam, tam dzieją się cuda! Ale osiedlowy fryzjer siał zarazę gdzie popadnie, malutkie sklepiki to siedlisko zła. Tak, te polskie biznesy...


Wisienka na torcie

Kraj w ruinie, wołają z mównicy, trzeba dzieci puścić do szkoły, bo rodzice muszą iść do pracy, zarabiać, płacić ZUS, podatki. Od piątku nie mam wątpliwości do czego te podatki są jeszcze bardziej potrzebne niż do tej pory. Widzieliście listę podwyżek parlamentarzystów i całej reszty? No mistrzostwo. Od kilkudziesięciu do ponad 100 proc. podwyżek. Można? Najwyraźniej tak. Ale wiecie co mnie wkurzyło najbardziej? To, że to głosowanie udowodniło, jak iluzoryczną mamy w tym kraju opozycję. Nie ma ich, wystarczy im pomachać odrobiną kasy pod nosem i już - ramię w ramię od prawa do lewa. Tylko 33 osoby w całym sejmie nie zagłosowały za podwyżkami pensji. Tylko 33 osoby ruszyło sumienie. Ręce mi opadły, tu ratujmy gospodarkę, a tu ratujmy własne tyłki. Ani jedna z tych osób, które poparły podwyżki nie powinna mieć prawa wystartować ponownie w wyborach. Powinni wstać, wyjść, przeprosić i oddać wszystko co dotąd na pracy polityków zarobili. Jedna z posłanek opozycji  napisała na swoim koncie na Facebooku, że te podwyżki im się należały i że są elementem walki z korupcją, bo jak poseł za mało zarabia, to można go kupić za 2 tysiące łapówki... Serio. Może powinni udostępnić oficjalny cennik ile komu za co trzeba dać, żeby zagłosował jak trzeba, coś wydeptał. Nosz ku...wa! Aż mi kokardka z wrażenia spadła. 


Tygodniowe obiady dla całej rodziny. Smaczne i szybkie

Tygodniowe obiady dla całej rodziny. Smaczne i szybkie

Kiedy pytają mnie, co gotuję na obiad, odpowiadam "co się nawinie". Ale nie do końca jest to prawda, zawsze planuję posiłki z wyprzedzeniem, listę zakupów trochę modyfikuję w sklepie, bo jeśli np zaplanowałam zupę kalafiorową, a kalafiora brak, to nie jeżdżę po całym mieście w poszukiwaniu, tylko biorę np. kalarepkę, jeśli jest ładna. Mięso kupuję takie jakie wpadnie mi w oko i z niego kombinuję co zrobić. Ponieważ robię regularny przegląd spiżarni to dokładnie wiem co mam, a co ewentualnie muszę dokupić.


Smutek wielki towarzyszy mi z zupami, bo Zet zje każdą, jaką dacie, ale pod warunkiem, że będzie zmiksowana. Ted i Michał w zasadzie nie jedzą zup, poza kilkoma wuyjątkami, więc nie ma że boli, dania muszą być dwa. Zwykle gotuję tak, żeby było na dwa dni, drugiego dnia dogotuję jakieś ziemniaki czy ryż i z głowy. Ponieważ pytania o nasze obiady powracają jak bumerang, zrobiłam zdjęcia z tygodnia, może coś Was zainspiruje, a jeśli jakimś cudem będziecie poszukiwać przepisów, to chętnie się z Wami podzielę, zresztą nie wykluczam, że coś z tych dań już jest na blogu. No to do dzieła


Poniedziałek

Po weekendzie u rodziców uzbrojona w botwinkę nie mogłam inaczej, na zdjęciu oczywiście jest moja i Michała porcja, stąd skwareczki ;)

Na drugie schab duszony w sosie pomidorowym ziemniaczki i klasyka gatunku fasolka z bułką.



Wtorek

Zupa ta sama, więc daruje sobie powtórkę zdjęcia, na drugie był makaron z sosem bolognese, mięso zawsze smażę oddzielnie i dodaję na końcu, dzięki  temu Zet ma swoją wege porcję z samym sosem. Do sosu walę ile wejdzie warzyw i blenduję, udaje mi się tak uniknąć hałasu, że nie chcą, że nie lubią...


Środa

Zupa z selera korzeniowego i borowików, ona po prostu daje radę, koniecznie musicie spróbować, podałam z natką i prażonymi nasionami konopi. Rewelacyjna <3


Na drugie na prędkości odmroziłam mięso, które kiedyś wyjęłam z rosołu, pokroiłam i dorzuciłam paczkę mrożonych warzyw chyba grecka mieszanka to była, do tego ziemniaki i gotowe.


Czwartek

Zet był kilka dni u babci, więc mogliśmy przeżyć bez zupy. Upiekłam żeberka, na które przepis wrzucałam na bloga w zeszłym tygodniu. Fajna rzecz. 


Piątek

W piątek była powtórka z poprzedniego dnia, Jakimś cudem zostało, ale te żeberka to jest wypas i jeśli nie próbowaliście to polecam spróbować.

Sobota

W sobotę oczarowały mnie te ziemniaki, pieczone po uprzednim obtoczeniu w mące z przyprawami, do tego mielone i tzatzyki, szybkie, mało roboty i bardzo smaczne.


Niedziela

Zupa z pieczonej papryki zawsze jest hitem, jest słodka, aromatyczna i moim zdaniem znacznie przyjemniejsza niż pomidorówka, choć przypomina ją z wyglądu. Na drugie gar kuchnia wydała tagliatelle z kurczakiem w sosie śmietanowym z pomidorkami. 



Mam nadzieję, że trochę Was zainspirowałam. Żadne z tych dań nie jest szczególnie skomplikowane, ale u nas nawet latem obiady je się na ciepło i raczej na słono, kompot to my możemy wypić, owoce zjeść na deser. W upały jestem zbyt leniwa, żeby tak po prostu stać przy garach, stąd wjeżdżają dania, które robi się szybko. 
Bon Turystyczny skąd go wziąć i jak pozyskać dodatkowe środki dla dziecka z orzeczeniem o niepełnosprawności

Bon Turystyczny skąd go wziąć i jak pozyskać dodatkowe środki dla dziecka z orzeczeniem o niepełnosprawności

 Bony turystyczne budzą u mnie skrajne emocje, bo oczywiście fajnie jest dostać coś za darmo, ale nie jestem przekonana tak do końca, czy to uczciwie wobec innych branż, że właśnie turystykę się ratuje. Przecież nie tylko ona dostała po tyłku. No ale w myśl powiedzenia ,,jak dają to bierz, jak biją to uciekaj" odebrałam nasze bony. Miało być banalne klik klik, było tak prawie ;) A tak poza tym to dla wielu dzieci ten bon to pierwsza szansa w życiu, żeby gdzieś wyjechać. Warto z niej skorzystać.



Tak czy inaczej uzyskanie swojego bonu jest w sumie łatwe, ale po wejściu w niego rodzicom dzieci z niepełnosprawnością może się zrobić słabo, bo mówili, że dadzą na te dzieci 1000 zł, a tu 500, ale spokojnie, tak ma być. Trzeba po prostu więcej poklikać. Co w sumie jest dziwne, bo ZUS powinien wiedzieć, że dziecko ma orzeczenie i z automatu przyznawać wyższą kwotę, no ale nie przyznaje.


Po pierwsze podpis

Nie byle jaki, bo elektroniczny, ale nie mieliśmy go wcale, więc któregoś pięknego dnia Michał złożył o niego elektroniczny wniosek, dostał SMS, że ma sobie jechać do starostwa i go potwierdzić, co uczynił, a po powrocie do domu odkrył, że bonów nie widzi, bo to ja składałam wnioski na 500+, do których bon jest przypisany. Usiadłam więc, zrobiłam to samo co Michał i... SMS nie przyszedł. Pojechałam do starostwa i tam miła pani powiedziała, że mojego wniosku nie widzi... Ale okazało się, że jest znacznie łatwiejszy sposób na zdobycie go, wystarczy zalogować się przez stronę banku, o ile macie konto w jednym z tych z obrazka. Wchodzicie na www.pue.zus.pl i tam znajdziecie zakładkę logowanie, zaloguj się przez bankowość elektroniczną, jest to o tyle wygodne, że wtedy niczego już nie musicie potwierdzać, bo bank ma wszystkie potrzebne dane.



Kiedy się zalogujecie Waszym oczom ukaże się wybór banków




Po zalogowaniu widać różne zakładki, bon znajdziecie po lewej stronie na dole.




Po kliknięciu w niego zobaczycie nazwiska dzieci z numerami PESEL oraz przyznany Wam bon podstawowy. Na górze strony jest informacja do kiedy bon jest ważny oraz jego numer i przycisk aktywuj. Możecie go aktywować od razu, nawet jeśli wybieracie się na wycieczkę za jakiś czas.



Do aktywacji bonu niezbędne jest podanie nr telefonu i adresu email. Jeśli tak ja my z tytułu niepełnosprawności dziecka macie prawo do wyższego bonu, po aktywacji klikacie kropeczkę przy nazwisku uprawnionego dziecka i poniżej ramki zobaczycie przycisk "Złóż wniosek o dodatkowe świadczenie". Na tym etapie przyda się Wam adres zamieszkania, informacja o stopniu niepełnosprawności (spektrum autyzmu to stopień lekki) i zdjęcie orzeczenia o niepełnosprawności. 




Po załączeniu plików klikacie wyślij i wybieracie sposób potwierdzenia tożsamości, w moim przypadku podpis elektroniczny i gotowe. Miła Pani na infolinii Bonu powiedziała, że w godzinach pracy urzędu środki przyznawane są nieomal od razu, ja swój wniosek wysłałam o 17:02, więc mam nadzieję, że jutro otrzymam potwierdzenie przyznania dodatkowych środków. 

Gdzie zapłacisz Bonem Turystycznym


W hotelu, ośrodku wczasowym, na kempingu, za kolonie dziecka, ale tylko tam, gdzie bony są honorowane, pełną listę obiektów znajdziecie TUTAJ, możecie wyszukać je po nazwie lub miejscowości. Generalnie płacimy bonem za nocleg, za wyżywienie tylko wtedy, jeśli jemy tam gdzie śpimy. Żeby skorzystać z bonu, może to dziwnie zabrzmi, ale trzeba mieć ze sobą dziecko, do którego jest przypisany. Jeśli obiekt oferuje nocleg dla małych dzieci za darmo, spokojnie można zapłacić nim za opiekuna. Czas na realizację bonu macie do 31 marca 2021 r. 

Skorzystaliście już bonu?
DIY niepowtarzalna dekoracja salonu duże lustro w opalanej ramie

DIY niepowtarzalna dekoracja salonu duże lustro w opalanej ramie

Lada dzień miną trzy lata, jak zamieszkaliśmy w naszym domu. W 70 letnim domu z nieznaną nam historią. Z racji na tak prozaiczną rzecz, jak fakt, że nie stać nas na gruntowny remont, dłubiemy sobie powolutku różne rzeczy. Jest to o  tyle ekscytujące zjawisko, że wbijasz w ścianę gwóźdź i nie wiesz co będzie. ;) A ostatni wbiłam gwóźdź za pomocą gołej ręki, choć wcale tego nie chciałam, bo gwóźdź miał tylko zostawić kropeczkę...



A wszytko zaczęło się od tego, że bardzo, ale to bardzo bolała nas bezpłciowość salonu, jakiś czas temu postanowiliśmy dodać mu nieco charakteru. Na dzień dziecka zawieźliśmy dzieci do dziadków i zrobiliśmy malowanie, nic wielkiego, większość na biało, jedna ściana ciemno zielona, Michał szukał czegoś w kolorze british racing green, po naszemu butelkowa zieleń, zdaniem Duluxa zieleń boho. Ale ta ściana od początku miała być tylko tłem, czymś na kształt płótna.

Zróbmy sobie lustro!


Dziś kupienie tafli lustra w zasadzie w dowolnym rozmiarze nie stanowi absolutnie żadnej trudności, specjalistyczne firmy dotną Wam co chcecie w dowolnym gabarycie, ale czy to nie byłoby pójście na łatwiznę?  Dawno temu, nie wiem z rok? Michał powiedział, że musi jechać do pobliskiego miasteczka, bo na jednej z facebookowych grup ktoś oddaje dwa duże lustra z szafy z frezem, który go urzekł. Lustra stały sobie i czekały na swoją kolej. W tak zwanym wolnym przelocie Michał odciął jedno z nich od płyty meblowej, do której było przytwierdzone i zaczęłiśmy się zastanawiać co z nim dalej. Sprawa była wielkiej wagi, bo tafla ma gabaryt 204 cm/48 cm.

Ustalmy, jaka rama


Oczywistym było dla nas, że lustro zawiśnie nad kanapą, na zielonej ścianie w poziomie. Musieliśmy dogadać się co do kształtu ramy. W grę wchodziło kilka opcji. Rozmawialiśmy np o pionowych deskach wychodzących spod lustra w rytmie bicia ludzkiego serca. Ostatecznie zdecydowaliśmy jednak, że byłoby to nieczytelne, prosta rama, schodząca się na rogach pod kątem 45 stopni została przez nas odrzucona, jako zbyt banalna. Zdecydowaliśmy się, że deski pionowe i poziome będą się krzyżować, nieco wykraczając poza obręb całości. Nie wiem, czy wiecie o co mi chodzi, na szczęście załączam zdjęcia, więc wszystko zobaczycie.

Kolor niezgody


Tu nie tyle zachodził konflikt między nami, co wewnętrzne konflikty, bo żadne z nas tak naprawdę nie było do końca pewne czego chce, zrobiliśmy więc kilka próbek, dzięki którym mogliśmy popatrzeć... W grę wchodziło szlifowanie, opalanie, szczotkowanie, a do tego jeszcze kolory złoty, niedziany, mahoń... kolorowy zawrót głowy. Przygotowanie próbek wysokiej jakości zajęło nam sporo czasu, bo np. złoto wymagało 4 warstw farby, ale warto było, bo dzięki temu uniknęliśmy wtopy, początkowo zakładaliśmy, że najlepsza będzie miedź, ale z próbek szybko wyleciała, jako nadmiernie nachalna. No i próbki zwróciły naszą uwagę na coś, o czym wcześniej nie pomyśleliśmy - deska musi mieć jak najwięcej słojów!



Jak to powiesić?


Tu mieliśmy kwestię sporną, bo Michał chciał przykleić lustro do ściany, ja nie jestem fanką takich ostatecznych rozwiązań, bo "a nuż nam się odwidzi?" Uparłam się, żeby lustro powiesić. Trafiliśmy nawet na taki odcinek "Dorota Was urządzi", kiedy wielkie lustro naklejano na płytę meblową i... nie pokazano na czym je zawiesili :D Ot taki drobiażdzek. Ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na powieszenie go na trzech takich pętelkach, których zdjęcia znalazłam w internecie, bo zapomniałam zrobić zdjęcie, to tego kołki do karton-gipsu.


Do roboty


Przygotowanie drewna


Kiedy podjęliśmy już te wszystkie decyzje pozostało tylko zabrać się do pracy. W sumie zużyliśmy około 8 m bieżących desek (kosztowały 20 zł). Kupiliśmy proste, sosnowe deski z tartaku, tak jak wspomniałam wcześniej szukaliśmy takich z ciekawym rysunkiem. Deski z tartaku byłu trochę za szerokie, żeby nadać nieco lekkości tej konstrukcji Michał obciął je piłą stołową na szerokość 10 cm. Za jej pomocą (i dłuta) Michał wyciął też miejsca na łączenie desek, chodziło o to, żeby jedna trochę wchodziła w drugą, tak aby na wierzchu tworzyły jedna płaszczyznę. Piła pomogła też wyciąć rowki w ramie, w których ukryło się lustro. Ramę złożyliśmy, ale nie skleiliśmy, bo klej jest łatwopalny, a teraz...

Przycinanie na wymiar, ze wszystkich stron musi wystawać tyle samo.


Zabawa z ogniem


Po pierwsze, to nie jest imprezka do bloku. Trzeba wybrać do tego miejsce bezpieczne, daleko od łatwopalnych materiałów, trocin, dzieci, zwierząt... U nas padło na kostkę brukową na podjeździe. Do opalania drewna istnieją specjalne palniki, które podłącza się do butli gazowej. Warto zawczasu przygotować też sobie wodę w zraszaczu, takim, jak do kwiatów, żeby nam deseczki nie zajęły się za bardzo, bo zamiast opalanej ramy możemy mieć urocze ognisko. Opalone deski wróciły do warsztatu, gdzie w okularach, słuchawkach i z dużą dozą cierpliwości Michał je wyszczotkował, czyli starł miękkie wypalone części szczotką drucianą założoną na wiertarkę. 

Opalanie drewna to zabawa, do której trzeba się porządnie przygotować.

Tak to wygląda z bliska, też ładnie, ale raczej nietrwałe, więc trzeba wyszczotkować.

Samo opalanie jest widowiskowe, ale generuje spory hałas.

A po szczotkowaniu drewno odsłania swoje piękne słoje.


Składanie ramy


Tak przygotowane deski zostały złożone w ranę i sklejone klejem do drewna. Unieruchomione ściskami stolarskimi elementy zostawiliśmy na noc, żeby klej dobrze związał. Kiedy to nastąpiło dokładnie oczyściliśmy deski z kurzu i pyłu i nałożyliśmy pierwszą warstwę bezbarwnego matowego lakieru. W sumie warstwy były trzy. Wyznaczyliśmy punkty, gdzie na ramie będą wieszaki, Michał wbił w nie dwustronne gwoździki, ustaliliśmy wysokość, na której zawiśnie lustro i miałam puknąć w ramę ręką, tak, żeby na ścianę został ślad, który wyznaczy miejsce na kołki. Jak tak leciutko puknęłam, to pierwszą dziurę w ścianie mieliśmy gotową :D Karton-gips vs. Marta 0:1. Dopiero do tak przygotowanej ramy włożyliśmy lustro (choć przymiarek miało więcej, niż ja szyjąc suknię ślubną). Michał wywiercił dziury w ścianie, włożył kiłki do płyt kartonowo-gipsowych, są specjalne, rozchodzą się za płytą, dzięki czemu nie wyjdą po obciążeniu. Do ramy przyczepiliśmy zawieszki. Wnieśliśmy lustro i tadam! 



Tak to teraz wygląda. I jeszcze raz zerknijmy sobie, jak było wcześniej i jak jest teraz. Wiem, że kanapa nie bardzo pasuje, ale niedługo zmieni barwy 😉









Drugie lustro w podobnej ramie jest na sprzedaż. 
Obrzydliwe ciekawostki. Książka dla bystrzaków

Obrzydliwe ciekawostki. Książka dla bystrzaków

Bycie mamą chłopców zabiera mnie często w nieznane dla mnie dotąd krainy. Jako dziecko czytywałam romantyczne historie o moich rówieśniczkach, im bardziej nieszczęśliwa na początku była bohaterka tym lepiej. Moi synowie wybierają zupełnie inne książki.




Wielką popularnością cieszą się te podające nieznane większości ludzi fakty. Wiecie, takie ile to żądełek tak naprawdę ma komar i dlaczego aż sześć, ile metrów miała najdłuższa rolka papieru toaletowego, itp. Ostatnio wpadła nam w ręce jedna taka książka, którą Zet przeczytał w jeden wieczór, bo nie mógł przestać.

101 obrzydliwych faktów


Zacznijmy od prostego ćwiczenia, stańcie przed lustrem i wyobraźcie sobie, że musicie wypić szklankę pełną smarków. Spójrzcie na swoją minę. Wszyscy ludzi na świecie obrzydzenie wyrażają tak samo, choć nie wszystkich brzydzi to samo. Obrzydzenie od pradawna ratuje nam życie. Kiedy jeszcze człowiek zamiast na zakupy do Biedronki chodził do lasu na polowanie i zbiory obrzydzeniem pokazywał innym w stadzie, że tego znaleziska lepiej nie jeść. Ta książka zabierze Was w świat pełen obrzydliwych faktów. 

Dowiecie się który król podejmował gości siedząc na toalecie, dlaczego ludzie jedzą śmierdzące jedzenie i czyje łazienki śmierdzą najbardziej. Poznacie fakty o bąkach zwanych też pierdami, odkryjecie, że jajko na miękko może być naprawdę obrzydliwe i dowiecie się wielu rzeczy, o których nie mieliście pojęcia. Bo nic co ludzkie nie jest nam obce, nawet jeśli śmierdzi tak, że obrzydza Was od samego czytania o tym. 

Książka zdecydowanie dla młodych ciekawskich, którzy lubią zawstydzać innych niepopularną wiedzą, a zapewniam Was drodzy rodzice, że sami chętnie sięgniecie po tę książkę, choć może niekoniecznie przy posiłku.




Jak zrobić idealne żeberka z piekarnika

Jak zrobić idealne żeberka z piekarnika

Wiecie, że lubię gotować, ale sa takie momenty, kiedy z przyjemnością testuje gotowe rozwiązania z dyskontu, bo trawnik trzeba skosić, coś załatwić w urzędzie, albo zająć się jeszcze innymi przyjemnymi rzeczami. W te wakacje zdecydowanie sobie odpuściłam kulinarne odkrycia. Jest to o tyle absurdalne, że przecież mamy wysyp pysznych i pachnących warzyw, a my w kółko botwinka i kotlety z piersi kurczaka, bo tak szybciej, bo na pewno zjedzą...



Ostatnio mnie tknęło, żeby jednak coś zamieszać, ale takim niewielkim wysiłkiem, bo mieliśmy zaplanowane DIY, które w końcu musiało dojść do brzegu. I tak powstały żeberka mniej więcej idealne, jeśli mogę się pochwalić. Więc pozwólcie, że zostawię Wam tutaj przepis, żebyśmy mogli się razem jarać tym smakiem.

Składniki


1,5 kg żeberek z kością
3 cebule
3 ząbki czosnku
1/2 czerwonej papryki
1/2 żółtej papryki
4 marchewki
1/2 cukini
sól
pieprz ziołowy
majeranek
słodka wędzona papryka w proszku
suszony lubczyk
tymianek
sos sojowy
5 listków laurowych
6 kuleczek ziela angielskiego
łyżka musztardy stołowej.

Wykonanie


Żeberka pokroiłam w kawałki na jedną kosteczkę. Oprószyłam solą,pieprzem ziołowym i słodką wędzoną papryką. Na patelni rozgrzałam odrobinę oleju. Mięso smażyłam na złoto ze wszystkich stron. W naczyniu żaroodpornym (koniecznie z przykrywką) ułożyłam na dnie plastry cebuli, plastry marchewki, pokrojoną w spore kostki paprykę i cukinię. Na warzywach ułożyłam podsmażone mięso. Na każdym kawałku żeberek położyłam cieniutkie plasterki czosnku. Do brytfanny dorzuciłam listki laurowe i ziele angielskie.

Do kubka wlałam 300 ml wody, 4 łyżki ciemnego sosu sojowego, dodałam musztardę i zioła oraz sporą szczyptę słodkiej wędzonej papryki, wymieszałam i wlałam na brytfannę. Szczelnie nakryłam i piekłam godzinę w 180 stopniach Celsjusza. 

Podałam z ziemniaczanym puree, ale równie fajna będzie np. kasza gryczana i np. buraczki na ciepło, albo zimno, a jak Wam się nie chce ścierać, to Provitus ma pyszne gotowe buraki. Mięso jest mięciutkie, ma wyraźny ziołowy smak i zadowoli nawet najbardziej wymagających smakoszy. Następnego dnia odgrzewamy w nakrytej brytfannie z całą zawartością, od zimnego piekarnika zajmie to około 20 minut. O ile coś zostanie oczywiście ;)






Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger