Przycieraki - danie dla miłośników ziemniaków

Przycieraki - danie dla miłośników ziemniaków

Są takie dania, które smakują dzieciństwem. Każdy, kto wychował się na mazowieckiej wsi zna takie dania jak przycieraki, kartoflak czy psiocha (przynajmniej mam taką nadzieję), kiedy mam gorszy dzień lubię sobie zamiast pożerania czekolady odpalić taki obiad, jak gotowała mi babcia, jak gotuje mama "na specjalne życzenie", kiedy się do niej wybieram.


Takie dania, znane z dzieciństwa, przyrządzone według przekazywanych z pokolenia na pokolenie przepisów dają poczucie bezpieczeństwa, budą najpiękniejsze wspomnienia. Kiedy myślę "przycieraki", widzę oczami wyobraźni moją babcię ścierającą ziemniaki na tarce, jej ciepły uśmiech wyciąga mnie z dołów do dziś.

Zapraszam Was więc do kuchni. Ugotujemy razem właśnie przycieraki, to tak zwane "bieda żarcie", czyli najlepsze przepisy na świecie. Myślicie, że jak powstało gazpacho, albo chilli con carne? To jedzenie plebsu, my też mamy parę takich swoich potraw. Dzisiaj zaglądamy do lodówki, a tam trochę twarożku, smutny kartofelek i jajko, co zrobimy na obiad? Przycieraki!

W niektórych regionach mówi się kluski szare, albo kluski ziemniaczane, u nas na Mazowszu robi się właśnie przycieraki.



Potrzebne będą:

1 kg ziemniaków
około szklanki mąki pszennej
2 łyżki mąki/skrobi ziemniaczanej
sól

Do okraszenia:

skwareczki z boczku lub słoniny (to nie jest danie dietetyczne;))
cebulka

Biały ser (opcja)

Ziemniaki obieramy, ścieramy na drobnej tarce, ewentualnie w malakserze, odciskamy nadmiar płynu. Najłatwiej jest zostawić starte ziemniaki na 10 minut woda zbierze się na wierzchu i wtedy ją odlejesz. Do ziemniaków dodajemy jajka, mąkę, mąkę ziemniaczaną i łyżeczkę soli, mieszamy. Masa powinna być zwarta, znacznie gęściejsza niż na placki.

W dużym garnku zagotowujemy wodę, dosalamy, jak do makaronu. Moja mama przekłada ciasto partiami na deskę i wrzuca maleńkie, eleganckie kluseczki na gotującą się wodę, spychając partie ciasta łyżką. Ja nie bawię się w deskę, wrzucam prosto z miski.

Kluski powinny się gotować 10 - 12 minut. Odcedzamy, przelewamy zimną wodą (jest dużo krochmalu, jeśli tego nie zrobisz, uzyskasz bryłę nie do rozdzielenia.

Kluseczki podajemy okraszone i posypane pokruszonym białym serem, z wierzchu dajemy trochę pieprzu. Oczywiście jak wszystkie dania z ziemniaków przycieraki lubią być podsmażane i popijane mlekiem :)


Może nie jest to najbardziej eleganckie danie na świecie, ale z pewnością jedno ze smaczniejszych ;)

Ciekawostka: w rodzinnym mieście mojego taty - Włocławku, przycieraki podaje się zamiast makaronu do czerniny.

Weźcie zróbcie sobie przycieraki, są boskie, świetnie nadają się do mrożenia i odsmażania. Jedliście je kiedyś, czy to będzie Wasz pierwszy raz?


10 strasznych rzeczy, które robią dzieci

10 strasznych rzeczy, które robią dzieci

Słodkie buźki, rozbrajające uśmiechy, wielkie niebieskie ślepia i słodziutki głosik. Tak się kamuflują. Udają niewiniątka, nigdy nie płaczą przy obcych, w miejscach publicznych zawsze mówią "proszę" i "dziękuję", ale w domu... Moje dzieci (i wszystkie inne na świecie) pastwią się nad rodzicami. Używają do tego wymyślnych metod. Torturują nas każdego dnia, powolutku grillując, a my, jak te młode pelikany łykamy te uśmieszki, buziaczki i wybaczamy...


fot. pixabay/ahgomaaz

1. Zgrzytanie zębami


To jest nowa umiejętność Kazika, ale starsi bracia też to robili. Matko, jaki to jest straszny dźwięk! Najgorszy na świecie, Jak paznokieć na tablicy, albo skrzypienie styropianu. Bolą od niego uszy, oczy i serce, a ta szumowina straszna, okrutna na nasze skrzywione miny i stanowcze "NIE" reaguje śmiechem i robi to dalej.

2. Rozrzucanie klocków


Wdepnięcie na klocek Lego zostało umieszczone przez amerykańskich naukowców w top 10 najgorszych doświadczeń bólowych znanych człowiekowi. Dobra, to bzdura, nie wiem nawet, czy istnieje taki ranking, ale każdy, kto pędząc w nocy do płaczącego dziecka, albo idąc po cichu do toalety spotkał się bosą stopą z tym ustrojstwem wie, jaki to ból. U nas takie pułapki zastawia przede wszystkim pierworodny, ale reszta peletonu depcze mu po piętach. Robią to specjalnie w ciągach komunikacyjnych i w długowłosych dywanach.

3. Proszenie grzeczne i kulturalne


O picie, keczup, jeszcze jednego kotlecika... Wszystko jedno, ważne, że czekają aż w końcu usiądziesz, weźmiesz widelec do ręki, a oni wtedy bach! Proszą o to do czego sami nie sięgają, tak, żebyś to Ty musiał szanowny rodzicu wstać, a nawet jeśli sięgają, to i tak siedzą tak, że musisz ich przepuścić, więc "pif -paf, trafiony!" znów udało im się wybić Cię z rytmu, odsunąć od Ciebie perspektywę zjedzenia ciepłego obiadu, albo popsuć Ci inne plany. Tortura nieomal, jak w średniowieczu.

4. Unikanie wody


Wyobraź sobie pięknie sprzątniętą łazienkę, pachnącą mieszaniną chloru i odświeżacza powietrza, wszystko błyszczy, wracasz za pięć minut i już wiesz, że ktoś tam był. Nowy "zapach" sprawia, że czujesz, jak wypala Ci oczy, masz ochotę uciec, ale nie możesz, bo to tylko pogorszy sytuację musisz wejść i wcisnąć guzik, tylko on może ulżyć Twojemu cierpieniu. Tylko tak możesz się pozbyć zapachu piekła - spuszczając wodę. Oprawca tego nie zrobił, bo zastawił na Ciebie pułapkę.

5. YouTube


W tym serwisie jest tyle filmów, że zabrakłoby życia, żeby to wszystko obejrzeć, ale nie - oni wybiorą ten odcinek "Pingwinów z Madagaskaru", który widzieli już 700 razy, wiadomo, najbardziej podobają nam się te piosenki, które już kiedyś słyszeliśmy, ale 700?! Na cały regulator? Czy to nie brzmi jak pastwienie się? Albo taki jutuber, co cały czas gra w MineCraft krzycząc denerwującym głosikiem "Ej, gościu, gościu, ała, ała!" wrrrrr, myślę, że gdyby FBI puszczało go przesłuchiwanym szpiegom jego twórczość, osadzeni wyznawaliby prawdę w 10 minut. Oczywiście, każda z tych strasznych rzeczy zostanie zasubscrybowana i dzwoneczek zostanie wciśnięty, żeby Twój telefon przypominał Ci o kolejnych propozycjach z tego kanału.

6. Przewróciło się, niech leży


Rysują, spada kredka, nawet nie spojrzą w jej kierunku, nie ma, to nie ma, co z oczu, to z serca. Tak samo "reagują" na zabawkę, która spadnie z łóżka, piżamę zgubioną w przedpokoju w drodze do łazienki... A moja wewnętrzna Perfekcyjna Pani Domu krwawi i płacze krwawymi łzami, serce jej pęka, a oni zacierają te małe cwane rączki oprawców.

7. Jestem księciem, a Ty niewolnikiem


Siedzi przy stole, wypił wodę z kubka, Ty stoisz przy zlewie, obierasz ziemniaki, albo robisz operację na otwartym mózgu, nie ważne - Mamoooo, odstawisz? i wyciągnięta w Twoją stronę ręka z pustym kubkiem. No masz ochotę ją odgryźć, ale nie możesz. Tłumaczysz więc po raz pierdylionowy, że można kubek postawić na stole. Nawet nie chcę sobie przypominać w jakich sprawach bywam wzywana, kiedy książątka leżą z katarem. Sadyści.

8. Nieś mnie


Jeśli jedziesz z trójką dzieci samochodem, to prawdopodobieństwo, że ktoś zaśnie wynosi jakieś 250 procent. Niesiesz więc takiego, taszczysz, nogi się pod Tobą uginają, bo waży ten tobołek niewiele mniej niż Ty i co? Budzi się. Od razu po przekroczeniu progu oczy, jak pięciozłotówki gotowość do zabawy, jedzenia, wszystkiego poza spaniem. A przecież w samochodzie próbowałeś drogi rodzicu budzić, ale nie dało się, dziecko było nieprzytomne. Aha! Znów dałeś się nabrać, to była zaplanowana akcja niszczenia kręgosłupa!

9. Ekspansja terytorialna


Wchodzisz do sypialni, oni już tam są, wchodzisz do salonu - teren oznakowany zabawkami i książkami, otwierasz lodówkę, a tam chłodzi się resorak, wchodzisz do łazienki, już się czają, żeby coś od Ciebie chcieć. Z miesiąca na miesiąc Twoje buciki znikają z korytarza, półeczka na kosmetyki się kurczy, a minimalistyczna przestrzeń jest zapełniana kolorowymi gratami. Nim się spostrzeżesz staniesz się kolonią wrogiego państwa. Nie masz nic swojego, wszystko jest teraz wspólne.

10. Czego by tu dziś nie zjeść


- Dzień dobry kochani, na śniadanie poproszę tosta z serem, zrobiliście? To ja jednak nie chcę, wolę jajecznicę, jak nie dasz, to powiem, że się pomyliłem, a poza tym jajecznica jest zdrowsza, więc proszę mamusiuuuu. - No i weź mu odmów. A takie akcje są normalne. A potem mamusia na drugie śniadanie zjada jednego paluszka rybnego, pół tosta z dżemem, troszkę jajecznicy i popija kakao. Nawet więźniów karmią lepiej.

Pozwól dziecku! Czyli, jak nauczyć potomnych samodzielności

Pozwól dziecku! Czyli, jak nauczyć potomnych samodzielności

W niedzielę wybraliśmy się z chłopakami do babci na obiad. Żywiciel pracował, więc zapakowałam dzieci i ruszyliśmy zaraz po śniadaniu. Babcia tradycyjnie chciała, żeby wszystko było świeżutkie, więc nie gotowała wcześniej. Ruszyliśmy z Zetem z pomocą.


Matka Żywicielka
Zet zobaczywszy wielki nóż chwycił pora i zaczął go szatkować, poprosił o złożenie robota, starł rzepę na surówkę, pokroił paprykę, generalnie bawił się świetnie i realnie pomógł. Pamiętajcie, że mówimy o dziecku, które ma problemy z jedzeniem i jeszcze niedawno nawet nie wszedłby do tej kuchni z powodu zapachów, które się w niej unosiły. Myślę, że doczekam też dnia, w którym nie tylko spróbuje zrobić jedzenie, ale nawet zje je ze smakiem. Tak się już stało np z sernikiem. Kiedyś nie chciał nawet na niego patrzeć, dziś wystraszy wyjąć mu składniki, przepis na kartce i cierpliwie oczekiwać na efekt.

Dzieci i noże


Ku przerażeniu mojej mamy, Zet całkiem sprawnie radzi sobie z dużym nożem, zapatrzony jak w obrazek w Jamiego Olivera i Karola Okrasę próbuje siekać z coraz lepszym skutkiem. Ted jeszcze aż tak nie wymachuje ostrym nożem, ale daje radę pokroić nim pieczarki czy boczek na pizzę. Pomagają chętnie i umieją sporo z czego jestem bardzo dumna. Takie angażowanie dzieci ma wiele plusów. Zamiast przeganiać człowieka, bo gotujesz i nie masz dla niego czasu siadacie sobie razem i kroicie produkty radośnie przy tym gadając. Dziecko uczy się nie tylko rodzinnych przepisów, ale też rozwija motorykę obsługując nóż, tarkę, blender, itd. Oczywiście roczniakowi nie dałabym takiej kosy, ale półtoraroczne dziecko spokojnie może dostać pieczarkę czy jajko na twardo i plastikowy nóż, niech podgląda, uczestniczy i uczy się.

Nie będę mówiła Wam, że dziecko będzie chętniej jadło, bo na naszym przykładzie możecie podziwiać, że nie zawsze to działa. Ted owszem, jak kroi to próbuje, Zet - nigdy. Myślę, że również poniekąd dzięki takiemu zaangażowaniu w codzienne czynności Teodor bardzo szybko przestał bałaganić przy jedzeniu, mając rok świetnie sobie radził ze zjedzeniem makaronu z sosem, bez rozwalania dookoła, półtoraroczny Teodor zjadał samodzielnie zupę i ani przebieranie go ani malowanie pokoju nie było potem  potrzebne.

Shopping time!


Podczas gdy wiele moich koleżanek przedstawia zakupy z dziećmi jako największą rzeźnię na świecie, bo dzieci biegają po sklepie każde w swoją stronę i żądają zakupu słodyczy i zabawek, ja lubię zakupy z moim stadem. To znaczy nie cierpię sklepów jako takich, kolejek, tego, że wiecznie coś przekładają, ale ponieważ muszę do sklepu czasem iść wolę to robić z chłopakami. Tak jest szybciej. - Zet przynieś majonez, Ted spakuj pięć pomidorów i dwie cytryny, Zet skocz po masło, itd. Są tak zajęci powierzonymi im obowiązkami,  że nie mają czasu na bezmyślne bieganie.

Zwykle takie zakupy trafiają na jakiś miły komentarz typu, jejku, jacy pomocni, zaradni, itd, zwłaszcza, że Ted nie dosięgając do jakiegoś produktu prosi innych klientów o pomoc. Radzą sobie z topografią naszych ulubionych sklepów, nie mają problemu z proszeniem o pomoc i... wiedzą, że zakupy to nasz wspólny obowiązek. Chodząc po sklepie często pytają, mamo, a mamy jeszcze miód? Wziąć masło?

Z praniem bywa różnie


Tu zdecydowanie lepszy jest Żywiciel. Ja mam syndrom wyręczania ich przy składaniu i roznoszeniu ubrań do szaf. Mam w tym swój ukryty cel, ale o tym innym razem. W każdym razie Michał zdejmując rzeczy z suszarki totalnie nie ma pojęcia do kogo należą, składa koszulki woła robale i każe im zabrać swoje rzeczy, Chłopaki składają też bieliznę i roznoszą ją do właściwych szuflad. Kiedy wyjeżdżamy na weekend mówię dzieciom ile sztuk czego mają wziąć i ogarniają to sami. Przyjemnie słucha się, jak ludzie zachwycają się ich samodzielnością. Spróbujcie ze swoimi dziećmi to się uda!


Jasne dzieci zrobią wiele rzeczy wolniej niż Ty, pewnie zrobią większy bałagan, ba może nawet ta zupa nie będzie przyprawiona jak lubisz, a majonez zamiast winiary będziesz jeść kielecki, bo miał ładniejsze opakowanie. Ale powiedz, co z tego? Czy naprawdę nie dasz rady zjeść trochę przesolonej zupy? Czy nie możesz wstać 10 minut wcześniej, żeby on sam założył te buty? Czyż nie żyje się łatwiej, kiedy nie musisz wszystkiego za wszystkich robić? Poza tym znasz kogoś, kto urodził się i wszystko już umiał? Bez ćwiczenia, próbowania, upadania i podnoszenia się? Nie da się. "Misiu, pozwól dziecku" jak mawia Masza. Poza tym zobaczcie, jak przyjemnie patrzy się, jak obiad robi się sam :)








Co powinno niepokoić rodziców trzylatka. Tekst gościnny psychologa

Co powinno niepokoić rodziców trzylatka. Tekst gościnny psychologa

Jesteś dumnym rodzicem trzylatka? Na co zwrócić uwagę oceniając rozwój dziecka? Pamiętaj, występowanie jednego czy nawet kilku opisanych zachowań nie musi jeszcze świadczyć o niczym złym. Jeśli jednak po przeczytaniu tego tekstu poczujesz niepokój umów się z psychologiem. Lepiej skonsultować się o raz za dużo, niż nie zrobić tego wcale. A więc do rzeczy :) 

fot. pixabay/5712492

Ten tekst powstał przy współpracy z mgr Magdaleną Kietlińską psycholog pracującą na co dzień z dziećmi. Właścicielką gabinetu LOGOS Dziecięca Terapia Rozwojowa oraz Terapeutycznego punktu przedszkolnego.

Od pierwszych dni życia


Mały człowiek rośnie i rozwija się we wszystkich sferach płynnie. Skokowe rozwijanie umiejętności powinno być dla Ciebie sygnałem alarmowym. Przypomnij sobie, jak uczyłaś/uczyłeś się jeździć na rowerze. Trzeba kilka razy upaść, a co najważniejsze wstać i spróbować znowu. Jeśli Twoje dziecko nie próbuje siadać, stawać, pełzać, tylko budzi się pewnego dnia i od razu umie, warto wnikliwie mu się przyjrzeć.

Rozwój mowy


Trzy świeczki na torcie już zdmuchnięte, a dziecko nadal nie mówi? A może mówi tylko pojedyncze słowa? Nie dajmy sobie wmówić, że ma ciężką mowę. Przyszły przedszkolak powinien umieć kontaktować się ze światem werbalnie, czyli za pomocą słów. Jeśli tego nie robi, warto skonsultować się choćby z logopedą. A może przeciwnie, mówi bardzo pięknie, niczym mały profesor, tyle że nawet pełne pasji kwestie wygłasza monotonnie lub jego ekspresja jest nadmierna? Z tym również warto wybrać się do specjalisty.

Zabawa


Jedynak, więc wymaga ciągłej uwagi, rozpieszczony, najmłodszy, zazdrosny o młodsze rodzeństwo... Zawsze znajdzie się jakaś wymówka. Jednak prawda jest taka, że dziecko w wieku przedszkolnym powinno umieć bawić się samodzielnie. Choć przez chwilę zająć się samo sobą. Kiedy już to robi zwróć uwagę, czy nie bawi się schematycznie, nie ustawia resoraków w idealnie prostej linii, nie usadza laleczek w rzędzie dopasowując je wielkością, czy odcieniami sukienek. Bawicie się na niby, czy maluch potrafi udawać, że drewniany klocek to mąka w jego sklepie, którą kupisz płacąc pieniążkami z wafelka? Zabawa „na niby” to naturalny proces poznawania świata.

Rytuały


Pora spać. Czy Twoje dziecko zwraca uwagę na to w jakiej kolejności zakładacie piżamkę, czy prosi ciągle o tą samą bajkę na dobranoc, a może nie zaśnie jeśli przełożysz pluszaki na półce? Zwróć na to uwagę.

Zabawa w grupie


Mówi się, że przyszły przedszkolak nie musi umieć bawić się z rówieśnikami, ale powinien umieć bawić się obok nich. Prawidłowo rozwijające się dziecko nie wchodzi agresywnie w grupę, nie odbiera zabawek. Podchodzi do dzieci, interesuje się tym co robią bawi się obok, czasem włącza się do zabawy.

Sposób na uspokojenie


Dziecko przewróciło się, a może jest mu po prostu smutno. Bierzesz je na ręce, przytulasz, całujesz bolące kolano. Dziecko powinno się uspokoić. Jeśli się nakręca, warto przyjrzeć się jego reakcjom.

Jak daje znać o potrzebach


Czy Twoje dziecko (jeśli nie umie mówić) potrafi sygnalizować swoje potrzeby? Malec, który chce dostać coś, czego nie dosięga powinien zaprowadzić opiekuna do tego przedmiotu i wskazać go. Zawsze własnym palcem. Jeśli dziecko używa Twojej dłoni jak wskaźnika, powinna zapalić Ci się lampka ostrzegawcza.

Kontakt wzrokowy


To bardzo trudne do zaobserwowania dla rodziców. Często określają oni wzrok dziecka jako „nieobecny”, czasem mają poczucie, że dziecko patrzy nie na nich ale „przez nich”. Najłatwiej to jednak wyłapać obserwując dziecko w kontaktach z obcymi. Dziecko czasem zdaje się nie zauważać rówieśników, na dorosłych patrzy, ale nie w oczy, przysuwa twarz, jednak jego wzrok błądzi. Jeśli zauważysz takie zachowanie u swojego dziecka warto skontaktować się z psychologiem.

Rozmowa


Dziecko jest bystre i elokwentne. Zwróć uwagę, czy da mu się przerwać monolog? Trzylatek powinien zauważyć, że temat się zmienił, albo rozmówca traci zainteresowanie.

Polecenia


Dziecko świetnie wykonuje polecenia? Sformułuj je inaczej zamiast: „Zjemy kotlecika” spróbuj powiedzieć, np. „Teraz dam Ci kotlecika do zjedzenia”. Sprawdzisz, czy dziecko rozumie co do niego mówisz, czy tylko nauczyło się komendy.

Reakcja na zachowanie rodzica


„O, patrz, samolot leci”, czy maluch patrzy za Twoim palcem? Prawidłowo rozwijający się malec powinien reagować na takie ciekawostki.

Za tydzień zerkniemy sobie na przedszkolaka pod kątem zaburzeń integracji sensorycznej.
OKIEM OJCA Nocne (i nie tylko) z synami rozmowy

OKIEM OJCA Nocne (i nie tylko) z synami rozmowy

Zygmunt i Teodor mowią (Hurra!!), mówią bardzo dużo (Hmm no cóż...), mówią bardzo ładnie (Super!!!) i głośno (e no ten tego...). Tak to już z nimi jest, a jak ja mówię do nich? Jeśli prawdą jest, że dzieci najwięcej się uczą poprzez obserwację rodziców to w takim razie mówię dużo i głośno. Pewnie tak trochę jest, ale przede wszystkim mówię do nich tak jak chciałbym żeby mówiono do mnie.


Matka Żywicielka

Na początek: nie zdrabniam, nie zmiękczam i w ogóle, odpuściłem ten cały bobasowy bełkot. Bez przesady ale ja tu wychowuje przyszłych zdobywców kosmosu i intergalaktycznych superbohaterów (możliwe,że któryś okaże się złolem, ale oby nie). Jak już mają się uczyć mówić to niech się uczą od razu poprawnie.

Złolem? Co to za słowo?! No właśnie, skoro już mówią całkiem nieźle, to czemu nie pozwolić im się troszkę pobawić tym językiem, więc witajcie neologizmy, makaronizmy i różne inne izmy. Tym sposobem w naszym domu zagościły różne dziwne określenia na przykład: złol - przeciwnik dobrej postaci w filmie/grze, tepne się tam - skrót od teleportuje czyli szybko pobiegnę, kapacica - kocica gepardzica, wieczfilm - wieczór filmowy z popcornem, dzień świnki - dzień bez kąpieli.

Jedną z zasad jakie przyjęliśmy z Martą jest to,że odpowiadamy dzieciom na wszystkie ich pytania i to najlepiej jak umiemy. Co wymaga czasem pewnej gimnastyki mózgu. Przypomina mi się taka sytuacja w supermarkecie: kasa, kolejka, stado znudzonych ludzi w upalny dzień,a gdzieś pośrodku My i Zygmunt,który z ciekawością pyta "Co to?" trzymając w dłoni pudełko prezerwatyw. Kątem oka widziałem te wszystkie wyciągające się szyję i spojrzenia wyczekujące odrobiny rozrywki moim kosztem. "To środki antykoncepcyjne" odpowiedziałem - "Aha" odpowiedział dalej pogodny Zet i już oglądał coś innego. Zepsuliśmy ludziom zabawę.

Jak czegoś nie wiem, to mówię,że nie wiem i jeśli chcą to mogę poszukać odpowiedzi w internecie lub książce. Po pierwsze niech wiedzą,że Ojciec nie jest nieomylny ,a po drugie niech nauczą się jak zdobywać informacje. Jak Zet nie wiedział gdzie leżą Hawaje to dostał telefon i pytał google tak długo aż znalazł. Pamiętam jak któregoś razu Zygmunt spędzał czas ze starszym kolegą, a jak kolega pojechał do domu to Zet  zapytał czy może pooglądać maszyny budowlane na YouTube odpowiedziałem,że może i wyciągnąłem rękę po tablet żeby mu wpisać odpowiednią frazę w wyszukiwarkę, Zet z błyskiem w oku przysunął tablet do swojej twarzy, dotknął ikonki mikrofonu i wyrecytował: "maszyny budowlane", YouTube elegancko uzupełnił pole wyszukiwania ,a Zet wcisnął lupkę i poszło. Właśnie dlatego nie mam zamiaru zgrywać przed nimi omnibusa, a bardziej robię co mogę, żeby za nimi nadążyć.

Jeśli coś tłumaczę, to staram się to robić prosto ale nie prostacko, podobno Albert Einstein powiedział kiedyś, że jeśli nie umiesz czegoś prosto wytłumaczyć to sam dostatecznie dobrze tego nie zrozumiałeś. Pamiętam jak tłumaczyłem Zygmuntowi jak wyciągnąć siekierę wbitą w pieniek,że skoro grawitacja działa w dół to lepiej trzonek nacisnąć na końcu i wykorzystać długość trzonka jako dźwignię, a grawitację jako dodatkowy mięsień. Jak za jakiś czas widziałem, że pokrywkę puszki podważa śrubokrętem żeby ja otworzyć to wiedziałem, że zrozumiał. 

Oczywiście nie o wszystkim trzeba mówić, ale przez to, że bez kombinowania przyznaję się naszym dzieciom, że czegoś nie wiem albo nie rozumiem, to jeśli pytali o to kto to jest pedofil to mogłem im po prostu powiedzieć, że to ktoś kto robi krzywdę dzieciom i na chwilę obecną nie muszą wiedzieć więcej. Obiecałem, że jeśli będą więksi i dalej znowu zapytają to im powiem więcej, na razie muszą pamiętać, żeby z nikim obcym nigdzie nie chodzić bez wiedzy rodziców.

Czy takie podejście jest dobre? Nie wiem ale jest najlepszym jakie udało Nam się wymyślić. Kiedyś spotkaliśmy się z opinią jednej z pań psycholożek, że przeintelektualizujemy nasze dzieci. Dowodem na ten haniebny proceder miało być to, że gdy Zet zapytał, co jest napisane na tabliczce w szatni (Szatnia nie odpowiada za rzeczy pozostawione w kurtkach) żona przeczytała mu napis zamiast odpowiedzieć - tu cytat: "Zie nie wolnio zostawiać niciego w kujtećkach". Nosz dupa blada, nie po prostu NIE!

Dupa? Czy przeklinamy przy dzieciach? Nie, mocno się staramy nie. No ale kto nigdy ten niech pierwszy rzuci kamień.  Żona w tym nie przeklinaniu jest lepsza, jednak mamy tu jedną anegdotę. Listopad, popołudnie Marta zgarnęła dzieci z przedszkola. Padał deszcz, paskudna szarówka, Matka dzieciom wytęża wzrok za kierownicą. Na przejściu widzi kobietę z wózkiem, zatrzymuje się, żeby ją przepuścić, na zewnątrz pada deszcz, w aucie nie, można poczekać. Z naprzeciwka jedzie dostawczak, pan kurier zajęty rozmową telefoniczną śmiga pieszej przed wózkiem, kobieta odskakuje. - O ty ch...ju głupi! - wyrywa się ślubnej. Na co z tyłu cichy głosik Zeta mówi - Przekleła, nieładnie, ale w słusznej sprawie, to nic nie będę jej mówił.
Jak Ted poszedł się bić

Jak Ted poszedł się bić

Uczenie dziecka, jak zachować się w sytuacjach konfliktowych łatwe nie jest. Nasz najstarszy syn, to pacyfista, ćwiczy boks i jujitsu, na treningach ciągle dostaje informacje, że nie może się bić poza treningami, żeby nie zrobić komuś krzywdy. Tedy chodzi na te same zajęcia, ale dla niego granice są, hmm... nieco bardziej płynne.


Matka Żywicielka
Pewnego dnia Zet przeszedł ze szkoły i oświadczył, że w czasie apelu w szkole jeden z kolegów cały czas go szturchał. Imię owego szturchacza już wcześniej przewijało się w opowieściach Zeta. Raczej w kontekście łobuzowania. Zet skarżył się, że to szturchanie jest coraz bardziej dotkliwe i bywa bolesne. Umówmy się, że nie każdy na świecie radzi sobie z takimi żarcikami i może ich sobie nie życzyć. 

W czasie rozmowy o tym, jak sobie radzić w takich sytuacjach przerobiliśmy różne scenariusze, łącznie z takim, że kiedy ktoś Cię uderzy masz prawo oddać. Zet bardzo nie chciał się zgodzić na taką sytuację, przekonaliśmy go jednak, że za samoobronę zostanie nagrodzony. Całej rozmowie przysłuchiwał się Teodor. Następnego dnia Żywiciel miał wolne i pojechaliśmy razem po chłopców. Wsiadamy do auta:

- A ja dzisiaj uderzyłem M. - powiedział dumny z siebie Ted, a nas zatkało.
- Tesiu ale dlaczego? - zapytałam.
- Znaczy oddałem mu - odparł szybko, za szybko - oddałem... - powtórzył niczym echo, a my uznaliśmy, że chyba coś ściemnia.
- Kto zaczął? - dopytywał Żywiciel.
- No on, on... - odparł bez przekonania Teodor. Zawsze, kiedy kłamie powtarza ostatnie słowo w zdaniu. Zaczęliśmy go maglować, dopytywać o szczegóły okoliczności, a nasz drugorodny kręcił się coraz bardziej w zeznaniach. Czując, że sprawa śmierdzi na kilometr postawiliśmy sobie za punkt honoru dotarcie do prawdy.

Ostatecznie udało nam się ustalić, że M. się nazbierało. W poprzednim roku szkolnym nie raz zalazł Teodorowi za skórę bijąc różne dzieci. Naszego akurat nie, bo Ted szybko pokazał, że w kaszę nie da sobie dmuchać, ale dokuczał dziewczynkom, bił mniejszych od siebie chłopców, więc Ted skuszony wizją nagrody, postanowił wymierzyć mu sprawiedliwość. Tego dnia M. uderzył jedną z koleżanek Teda, a on podszedł i znienacka zasunął mu sztukę. Jak to określił "raczej kontrolnie, niż dotkliwie".

- Ale nagrodę dostanę - zapytał dumny z siebie, że wyznał prawdę, która mu ewidentnie ciążyła. No i bądź tu mądrym rodzicem. Co zrobić? Bronił koleżankę, nie sponiewierał napastnika, dał mu kuksańca. Dostał nagrodę i... reprymendę. Słabszych trzeba bronić. Kłamać nie wolno. Czy wyciągnął z tego jakąś lekcję? Czas pokaże, nam dał lekcję, że czasem nasze słowa mogą trafić na inny grunt, niż byśmy sobie tego życzyli.
Moja kolekcja przesądów dla ciężarnych. Z przymrożeniem oka

Moja kolekcja przesądów dla ciężarnych. Z przymrożeniem oka

Kiedy Twój ciążowy brzuch zaczyna być widoczny, Twoje ciało nagle staje się dobrem narodowym. Każdy kogo spotkasz na swojej drodze może poczuć się, jak ciocia dobra rada i powiedzieć Ci jak żyć, ubierać się oraz z największą radością: czego robić Ci nie wolno. Ludzie wymyślili nawet całkiem fajne porady dla ciężarnych.

fot. pixsabay/redgular

Płeć wypisana na twarzy i talerzu


Jeśli w ciąży wyglądasz ładnie będziesz mieć syna, córka odbiera urodę.
Jak sobie przypomnę, jak wyglądałam w ciąży z Zetem, to zastanawiam się, gdzie jest moja córka?! Zresztą dwa kolejne razy też wiele lepiej nie było. Może dlatego mam takich ładnych synów, ale jednak synów. Sprawdzałam ;)

Masz apetyt na słodkie - będzie dziewczynka, smaczek na ostre - chłopak!
W pierwszej ciąży nabiał non stop, w drugiej mięso w trzeciej owoce, warzywa i słodycze. Trzech chłopców, ale fakt faktem, że moje przystojniaki najchętniej jedzą to, co pociągało mnie z nimi w ciąży.  Więc jedz to co zdrowe, niech dziecko zaprzyjaźnia się ze smakami, może potem będzie łatwiej. Ale płci tak nie wywróżysz ;) Możesz jeszcze spróbować ocenić po kształcie brzucha, wg "znawców" dziewczynki wolą mieszkać w okrągłych, chłopcy w spiczastych. Pępek mamy? wiadomo, że chłopiec go wypchnie, dziewczynka ponoć nie ma czym.

Ciężarna może przynieść pecha!


Nie dziw się, że ludzie Cię unikają. Według niektórych przesądów, jako chrzestna przynosisz pecha podawanemu niemowlęciu, ściągasz niepłodność na parę młodą, na której weselu się zjawisz, nie zbliżaj się też do innych ciężarnych, tu jest kwestia rywalizacji, tylko jedna z Was będzie się cieszyć zdrowym maleństwem. Nie pytaj mnie co masz robić w poczekalni do lekarza, lepiej tam nie chodzić tam same ciężarne. A i na pogrzeb też się nie wybieraj, przyniesiesz pecha własnemu dziecku. Najlepiej zamknij się w domu i połóż skrzyżowane nogi w górze przynajmniej urodzisz w terminie.

Siedzenie w domu ma jeszcze jedną zaletę


Nie zapatrzysz się na nikogo brzydkiego, rudego, garbatego, niemiłego, itd, bo gdyby tak było to bądź pewna, że dokładnie takie będzie Twoje dziecko! "Rudości" możesz też uniknąć jeśli zrezygnujesz z farbowania włosów. Brzmi strasznie? Tylko nie łap się za brzuch, bo jeśli zrobisz to w strachu, to zafundujesz dziecku nieestetyczne znamię. A! Fryzjera sobie daruj zupełnie, obcinając włosy skrócisz dziecku rozum, a kto by chciał mieć głupie dziecko? Zastanawiasz się kiedy skompletować wyprawkę? Niech ktoś to ogarnie za Ciebie po porodzie, zbyt szybkie zakupy przynoszą pecha. Kupiłaś jednak wózek? Nie bujaj nim, bo dziecko będzie miało "krzyczka"!

Gdyby ktoś chciał Cię odwiedzić, jak tak siedzisz w tym domu, to nie sprawdzaj przez wizjer, ani dziurkę od klucza, kto stoi przy drzwiach, bo maleństwo będzie zezowate.

Pępowina tylko czeka...


Daruj sobie zbieranie ogórków, noszenie naszyjników i chodzenie pod sznurkami z praniem, kiedy zrobisz którąś z tych rzeczy sprytna pępowina okręci się wokół szyi dziecka. Jest oczywiście szansa, że unikniesz prowokowania losu siedząc w domu, ale co w tym domu robić? Niebezpieczne może być zmywanie, bo jak ochlapiesz brzuch urodzisz małego alkoholika, seks też odpada, od tego dzieciom ropieją oczy. Chcesz usiąść i zapłakać gorzko nad swoim losem? Proszę bardzo, byle nie po turecku, bo biedne dziecko będzie mieć krzywe nogi!

Moi osobiści faworyci


Spodziewasz się syna? Koniec z makijażem, chyba, że chcesz żeby był transwestytą. Myślisz, że czekając na córkę możesz się malować? Nic z tych rzeczy! No chyba, że lubisz ladacznice. Ale w ramach upiększania możesz spać w kożuchu, on gwarantuje, że dziecko będzie miało loczki jak pierścionki. Zgaga? Spoko, dziecku rosną włoski, to normalne. Tylko nie przytulaj psa, bo biedne dziecko nie tylko urodzi się z czupryną, ale nawet uszy będzie mieć włochate!

Macie jeszcze jakieś kwiatki?
Chodź do kuchni! 5 niezawodnych zup-kremów na chłodne dni. Moje przepisy

Chodź do kuchni! 5 niezawodnych zup-kremów na chłodne dni. Moje przepisy

Jeśli jesteś z nami dłużej, to wiesz, że jedzenie to u nas temat rzeka. Jeśli jeszcze tego nie wiedziałeś, to już wiesz. Dzieje się tak głównie za sprawą Zeta, który o ile lubi smak większości warzyw, to z ich konsystencją ma duży problem. Dlatego hitem są u nas zupy krem. Dziś zapraszam Was na pięć z nich. Te przepisy to absolutne pewniaki, u nas jedzą je wszyscy.


Słowem wstępu, Zet odmawia jedzenia mięsa. Powołuje się na pobudki ideologiczne, nie będę z nimi dyskutować. Mięso zawsze można dołożyć do pozostałych porcji, ewentualnie zjeść na drugie danie. Zupy gotuję na maśle, oleju, albo oliwie. Pakuję do nich tyle zdrowych dodatków ile się tylko zmieści w garnku. Patrzcie, co dla Was mam :)

Krem z selera korzeniowego i białych warzyw


Długo broniłam się przed ugotowaniem tej zupy, sama myśl o bulwie selera wywołuje u mnie mieszane emocje, wcześniej gotowałam krem z selera naciowego. Ale po pierwszym podejściu, kiedy moi krytycy orzekli, że jest to absolutnie najlepsza zupa ever, gotuję ją przynajmniej raz w tygodniu.

Seler na początku hodowany był jako lekarstwo, dopiero potem zagościł w kuchni. Seler oczyszcza organizm z toksyn. Jest źródłem wszystkich witamin z grupy B, które są miłe dla naszego układu nerwowego, zawiera sporo witaminy PP zwanej też K, to ta, która odpowiada za krzepliwość krwi, oprócz tego zawiera witaminę E (zwana witaminą młodości). Jednak największą sławę seler zawdzięcza minerałom: zawiera najwięcej selenu ze wszystkich warzyw, dostarcza też wapnia, fosforu... "A to feler, westchnął seler."


1 bulwa selera
1 pietruszka
biała część jednego pora
1 cebula
2 ząbki czosnku
4 białe ziemniaki
olej 
śmietana kremówka
sól
biały pieprz
lubczyk ogrodowy
kilka plasterków boczku i oliwa extra virgin opcjonalnie 

W garnku podgrzewam dwie łyżki oleju słonecznikowego, podsmażam na nim posiekaną drobno cebulkę, po 3 minutach dodaję pokrojony w półplasterki por, mają się zeszklić ale pozostać białe. Pod koniec przeciskam czosnek i podlewam kilkoma łyżkami wody.

Ziemniaki, pietruszkę i selera obieram i kroję w kostkę, dorzucam do garnka i zalewam wodą, tak, aby zakryła warzywa. Doprowadzam do wrzenia, przyprawiam łyżeczką soli i odrobiną białego pieprzu. Nakrywam pokrywką i gotuję, aż warzywa będą miękkie. Wyłączam palnik i wlewam małą kremówkę (200 ml). Miksuję na gładki krem.

Boczek kroję na cienkie paseczki i podsmażam na suchej patelni, odsączam z tłuszczu na ręczniku papierowym i posypuję skwareczkami zupę (Zetowi nie daję skwarek, niech żałuje;)) i skraplam oliwą.

Zupa krem z pieczonych buraków


Bardzo lubię czerwony barszcz, moje dzieci też, ale te uparte robale nie chcą zjeść buraków. Gotuję więc z nich krem, żeby to co najlepsze nie lądowało w śmieciach.

"Mój buraku, mój czerwony, czy byś nie chciał takiej żony?"

Pan burak ma doskonały wpływ na nasze serce, obniża ciśnienie krwi. Zawiera witaminę B1, kwas foliowy, witaminy C i A, znajdziemy w nim też m.in. magnez, potas, cynk oraz rzadko występujące rubid i cez.


3 niewielkie buraki
2 marchewki
3 ziemniaki
1 cebula
2 ząbki czosnku
1 jabłko
2 łyżki octu jabłkowego (można zasąpić sokiem z cytryny)
sól
pieprz czarny
majeranek
olej słonecznikowy
Opcjonalnie:
serek twarożkowy typu almette
pestki słonecznika

Buraki zawijam (każdy osobno) w folię aluminiową i piekę przez godzinę w piekarniku nagrzanym do 180 st. Odwijam i pozwalam im przestygnąć. Drobno siekam cebulę i czosnek. W garnku rozgrzewam olej, podsmażam na nim cebulę, pozwalam jej lekko się przypiec, ale nie może się spalić, pod koniec smażenia dodaję czosnek. zalewam odrobiną wody. 

Obieram i kroję w kostkę marchew ziemniaki, jabłko i upieczone buraki, wrzucam do zupy i zalewam wodą, tak, żeby zakryć warzywa. Doprowadzam do wrzenia i przyprawiam. Kiedy ziemniaki będą miękkie dolewam ocet. Gotuję jeszcze minutę i miksuję na gładki krem. Podaję z kleksem z serka (może być też ricotta, albo pokruszona feta) i pestkami słonecznika.

Zupa "masełkowa" czyli krem z pora


Kiedyś napisałam na Instagramie, że gotuję zupę masełkową i nikt nie wiedział co to jest. Nie dziwię się, tą nazwę wymyślił dawno temu Zygmunt, bo zupa pachnie masłem, jest słodkawa i jest hitem w naszym domu.

Por zawiera więcej żelaza niż buraki, do tego znajdziemy w nim mnóstwo wapnia, witaminy A, C, te z grupy B oraz wiele innych.


3 pory (jasne części)
cebula
2 ząbki czosnku
30 g kaszy jaglanej
2 łyżki masła
łyżka oleju
2 marchewki
1 pietruszka
3 ziemniaki
odrobina soku z cytryny
serek topiony
kurkuma
gałka muszkatołowa
gruszki ptysiowe lub grzanki do podania

W garnku podgrzewam olej i roztapiam masło, szklę posiekaną cebulę, dodaję półtalatki pora i podsmażam chwilę pilnując, żeby się nie zbrązowiły, bo zupa będzie gorzka. Wsypuję kaszę jaglaną i energicznie mieszam, zalewam wodą, dodaję pokrojone ziemniaki, marchewkę i pietruszkę oraz przeciśnięty przez praskę czosnek. Po zagotowaniu doprawiam solą, gałką i kurkumą. 

Kiedy warzywa zmiękną dodaję serek i gotuję chwilę, aż się roztopi. Miksuję na krem. Kiedy przestygnie wlewam ok. 1 łyżki soku z cytryny (wit. C ułatwia przyswajanie żelaza). Podaję z groszkiem ptysiowym, ewentualnie skropione oliwą.

Rozgrzewający krem z marchewki z imbirem i pomarańczową nutą


Podstawową zaletą tej zupy jest kolor, Zet uwielbia pomarańczowy, więc z tego powodu marchewkowa i dyniowa są zwycięzcami. 

Marchewka zawiera przede wszystkim beta-karoten, ale znajdziemy w niej też żelazo, sód, potas, witaminy A, C, B, E... i wiele innego dobra.


8 marchewek
3 ziemniaki
kawałek białej części pora
3 cm kawałek imbiru
pół pomarańczy
2 ząbki czosnku
sól
pieprz
gałka muszkatołowa
rozmaryn
cynamon
kurkuma
2 łyżki oleju

Tradycyjnie rozgrzewam olej, szklę na nim pokrojony por, dodaje przeciśnięty przez praskę czosnek, dolewam wodę. Marchewkę i ziemniaki kroję i dodaję do zupy. Kiedy zupa się zagotuje doprawiam solą, pieprzem, szczyptą gałki, kurkumy i cynamonu, dodaję rozmaryn i starty na drobnej tarce imbir.

Gotuję do miękkości warzyw, miksuję odrobię studzę i dodaję sok z połowy pomarańczy. Zupę podaję z kleksem z kwaśnej śmietany i pestkami dyni. W smaku jest orzeźwiająca i lekko cytrusowa, ale fantastycznie rozgrzewa!

Krem z bobu - mój prywatny faworyt w tym zestawieniu


Bób, mimo że jest bliskim kuzynem fasoli, za którą nie przepadam, jest jednym z moich ulubieńców jeśli chodzi o warzywa. Najbardziej lubię zapiekany, ale taka zupa,mmmm... niczego jej nie brakuje.

Te niepozorne zielone ziarenka zawierają mnóstwo białka i błonnika. Dodatkowo odkwaszają organizm, a większość z nas ma z tym problem, warto więc sięgać po bób.



400 g mrożonego bobu
3 ząbki czosnku
2 marchewki 
3 ziemniaki
garść czerwonej soczewicy
garść ryżu
sól
kurkuma
estragon
olej
plasterek boczku wędzonego (opcjonalnie)

Bób gotujemy w osolonym wrządku około 12 minut. Żeby cały dom nie śmierdział bób wrzucamy na wrzącą osoloną wodę ze szczyptą cukru i gotujemy pod przykryciem. Studzimy i obieramy z błonek.

W garnku rozgrzewamy olej wrzucamy posiekany czosnek i zalewamy wodą, dodajemy pokrojone ziemniaki i marchewki ryż i soczewicę, po zagotowaniu doprawiamy łyżeczką soli. Kiedy warzywa zmiękną wrzucamy bób i szczyptę estragonu. Gotujemy jeszcze kilka minut i miksujemy. Podajemy z chipsami z boczku.

Jeśli macie jakieś spawdzone przepisy na fajne zupy kremy, koniecznie podeślijcie!
Czy Karta Dużej Rodziny się opłaca?

Czy Karta Dużej Rodziny się opłaca?

Z racji posiadania trójki dzieci, według prawa jesteśmy Rodziną Wielodzietną. Przysługuje nam więc uroczy plasticzek zwany Kartą Dużej Rodziny. Dokument ten jest przyznawany rodzicom dożywotnio i dzieciom do czasu osiągnięcia przez nie pełnoletności. Ale co KDR właściwie daje?

www.rodzina.gov.pl


Na stronie PROGRAMU KDR znajdziecie szczegóły, jak dostać swoją kartę i listę partnerów programu, w to nie będę się zagłębiać, napiszę Wam  tylko jakie to są realnie oszczędności. W tym celu zatrzymałam sobie paragony z ostatnich 30 dni z miejsc, gdzie pokazujemy kartę i policzyłam ile kasy zostało w naszym portfelu. Żałuję, że nie wrzucałam tych wszystkich drobniaczków do słoika, bo one lepiej podziałałyby na Waszą wyobraźnię. Mam jednakowoż taki plan, żeby począwszy od grudnia to robić, w ten sposób powinniśmy odłożyć na jakiś ekstraśny wydatek.

Jedzenie


Najczęściej robimy zakupy spożywcze w Lidlu, jest tam dużo produktów, które lubimy, świeże warzywa, chleb typu włoskiego, który ratuje nam skórę kiedy nie upieczemy własnego, sensowny nabiał, oliwki w małych paczuszkach... Duże zakupy spożywcze robię raz w tygodniu, drugi raz wpadam uzupełnić to co szybko się psuje, czyli warzywa i owoce. W tym miesiącu na zakupach spożywczych byłam 9 razy ze wszystkich paragonów naliczyłam 32,74 zł oszczędności. 

Paliwo


Mamy dwa samochody, obydwa jeżdżą na LPG, wcześniej tankowaliśmy na różnych stacjach, teraz z KDR najczęściej wybieramy Orlen, -8 gr na litrze paliwa. W tym miesiącu w sumie tankowaliśmy 8 razy, ja pięć, Michał trzy, dwa razy piliśmy też razem kawę na stacji. Każde tankowanie gazu to oszczędność około 3 zł na baku, do tego, każde z nas raz tankowało benzynę po 10 litrów.  Na paliwie zaoszczędziliśmy 25,96 zł, na kawie 5,92 zł.

Bilet


Żywiciel samochodem dojeżdża tylko do stacji PKP, tam przesiada się w pociąg Kolei Mazowieckich, który dowozi go do pracy. Regularna cena biletu miesięcznego jest pomniejszona o 131.02 zł dzięki KDR.

Karta uprawnia też do wielu innych zniżek, w mniejszych sklepach, w jednym z marketów, w wielu pensjonatach, ale w tym miesiącu nie korzystaliśmy z nich, więc nie będziemy zgadywać ile by tego było. Policzymy to, co mamy "na stole".

W sumie...


W tym miesiącu zaoszczędziliśmy w sumie 195,64 zł.W cieplejszych miesiącach pewnie jeszcze więcej, bo znacznie więcej jeździmy, ale jak już pisałam, bazujemy na tym co leży przed moim nosem.  Dużo czy nie, rzecz perspektywy, dla mnie to jedne zakupy spożywcze w miesiącu gratis, a jak pomnożyć to przez 12 miesięcy, to na koniec roku dostaniemy pokaźną sumkę 2347,68 zł. Wypłata, wcale nie najmniejsza tylko za pokazanie karty. A partnerów przybywa, a z nimi możliwości oszczędzania, więc jeśli masz troje lub więcej dzieci i jeszcze nie masz swojej karty, koniecznie złóż wniosek.


Poród okiem Ojca Rozdział 2: Teodor

Poród okiem Ojca Rozdział 2: Teodor

Drugi poród odbył się już w innym, nowszym szpitalu, większym mieście, byliśmy przynajmniej teoretycznie bardziej ogarnięci i wiedzieliśmy co i jak. Więc zapowiadał się spacer po parku i łatwizna. Przynajmniej bardzo chcieliśmy w to wierzyć. Niestety.

fot. Matka Żywicielka

Zaczęło się niewinnie, mieliśmy torbę zapakowaną jak trzeba, kanapki, woda, bodajże termos z herbatą, sala była duża, miała dobrze wyposażoną łazienkę, materace, piłki, drabinki - gdyby nie łóżko do porodów można by się poczuć jak na zgromadzeniu kadry piłkarskiej. Siedzieliśmy rozmawialiśmy i czekaliśmy, od czasu do czasu, łazienka, woda, jakaś piosenka w radio.

To nie tak miało być


Było miło ale po kilku godzinach ewidentnego czekania cierpliwość zaczyna się, kończyć, zmęczenie daje o sobie znać, a przecież byłem w bardziej komfortowej sytuacji niż Marta. Potem, jeśli dobrze rozumiem sytuację, czekaliśmy dość długo na znieczulenie, przez co ono zaczęło działać za późno, co z kolei spowolniło całą późniejszą akcje. Ogólnie pomimo ładnej otoczki nie szło to dobrze, a my czuliśmy niepokój. Trochę mi ulżyło jak już się zaczęła akcja właściwa, ulga trwała do momentu, kiedy zamiast nacięcia było pęknięcie, a potem zobaczyłem główkę na szyi Mojego Syna była ciasno owinięta fioletowa i gruba jak lina do holowania pępowina i te palce położnej, próbujące się wcisnąć miedzy nią, a szyję Teodora to było już słabo. Widać było zdenerwowanie i pośpiech położnej i pomocy, powoli na salę zaczynała się wkradać panika.

Całe szczęście udało się wyswobodzić Teda i po chwili nabrał trochę mniej atramentowych odcieni. Saturacja na poziomie 80% nie była zadowalająca ale lepsze to niż zero. Poza tym lekarka stwierdziła, że może potrzebuje paru minut żeby się uspokoić i wtedy sytuacja powinna się poprawić. W między czasie było szycie, które wykonywała ucząca się osoba i znowu miotało mną od: "Zaraz je obie wyrzucę za drzwi i niech się dzieje co chce" do "Niech one skończą i w końcu dadzą Jej spokój". To było jedno z trudniejszych 40 minut w moim życiu i nawet nie chcę wiedzieć co przeżywała Marta.

Czyj to błąd


Ted przez kolejne godziny miał cały czas saturację na cztery piąte, a my mieliśmy w głowach mrok. Jak pojechałem do Zeta, który został z Teściową to chociaż tam nie było problemów. Po kilku godzinach rozmawiałem z Martą i okazało się, że najprawdopodobniej Młody nie został dobrze oklepany zaraz po wydobyciu i dopiero kiedy zmieniła się osoba na sali gdzie leżał to świeży umysł zadziałał i krzepka Pani oklepała go jak dywan na trzepaku, wyleciało trochę zielonego i saturacja, jak za dotknięciem magicznej różdżki (pieści?) przebiła 95% procent.

Niestety te kilka godzin skończyło się infekcją, antybiotykiem i prawie tygodniem w szpitalu zamiast radosnego powrotu do domu, na szwy Marta narzekała jeszcze przez kilka miesięcy, a My dalej nie wiemy, czy to właśnie tej infekcji Teodor nie zawdzięcza astmy.

Jest siłaczem


Ja wiem, że z tej potyczki z życiem wyszliśmy zaledwie z otarciami i mogło się to wszystko potoczyć dużo gorzej, że w sumie to mieliśmy dużo szczęścia. Ale jak pomyślę o tym, że mój syn przyjął już ponad 1500 dawek sterydów, które na pewno dołożyły cegiełkę do jego otyłości i słyszę jak kaszle kiedy trochę się zmęczy i pomyśle, że być może jest to spowodowane tym,że dostał o jedno klepnięcie za mało to czuję gorzki smak w ustach. Całe szczęście Teodor zdaje się mieć to wszystko w dupie i za każdym razem jak ten mały diabeł mi pyskuje i robi rzeczy po swojemu, to gdzieś w tyle głowy towarzyszy mi myśl, że po prostu jest wojownikiem i walczył od samego początku.

SŁOWO MATKI


Teodor miał się urodzić w piątek 13-go. Tego dnia stawiłam się na KTG w szpitalu, młoda lekarka stwierdziła, że dziecko jest duże i gotowe. W czasie badania odkleiła dolny biegun pęcherza. W nocy z piątku na sobotę miałam silne i regularne skurcze, obudziłam Michała, niezbyt skutecznie, kazał mi iść spać. Poszłam do wanny, skurcze ustały, wróciły w sobotę o 14:00, były regularne, ale rzadkie. o 22 pojawiały się już co 7 minut, pojechaliśmy do szpitala. O północy dostałam znieczulenie i... poszłam spać. Leki przestały działać około trzeciej. Wtedy ogarnęła mnie panika.

Nagle poczułam, że coś jest nie tak. Błagałam położną, żeby przebiła pęcherz, nie chciała. Zlitowała się praktykantka, kiedy zaczęłam płakać. W 2 minuty od przebicia pęcherza urodziła się główka. Nie miałam tego komfortu, żeby zobaczyć, co tam się dzieje, ale widziałam przerażenie na twarzy Michała i słyszałam podniesione głosy położnych. Chciałam zobaczyć moje dziecko, mój organizm walczył ze zmęczeniem, a wszyscy mówili tylko: "uspokój się, przestań przeć."

Kiedy go zobaczyłam był siny. Mimo to położna oceniła go na 10  pkt. Po dwóch godzinach zjawiła się lekarka, ona nie była już taką optymistką. Zabrali go na neonatologię. Kolejne dni to temat na oddzielny wpis. Trudny czas dla nas wszystkich. Wypiłam chyba cały zapas syropu na uspokojenie, jaki na położnictwie przewidziano na rok. Gdyby nie ludzie, których tam spotkałam, odwieźliby mnie do czubków. Tu muszę podziękować Michałowi, dwóm położnym na po porodowym i Dorocie, która towarzyszyła mi na sali. Bez Was nie przetrwałabym tego.

Dziś Ted ma pięć lat i jest najbardziej empatycznym, zabawnym, czułym i awanturniczym małym człowiekiem na świecie. Nauczył nas wiele o naszej cierpliwości, odporności na stres, o nas samych.

fot. Matka Żywicielka

fot. Matka Żywicielka
fot. Matka Żywicielka


fot. Matka Żywicielka


fot. Matka Żywicielka

Kulisy szołbiznesu. Dama Polskiego Kina

Kulisy szołbiznesu. Dama Polskiego Kina

Sobota, sobota, tralalala... My dziś się chillujemy, mimo trochę napiętego grafiku najpiękniejsze w weekendzie jest to, że w końcu jesteśmy w komplecie, jest głośno i radośnie. Ale zanim popędzimy do Świata Karinki i na zakupy do sklepu ze sprzętem sportowym, zaproszę Was do Świata Gwiazd. 

fot. pixabay/pexels

Żeby nie było, że wszystkie gwiazdy są rozkapryszone, dziś dla odmiany napiszę Wam o przecudownej osobie, którą wielokrotnie spotykałam na swojej drodze. Dziś Garść anegdot o Damie Polskiego Kina. Osoba ta grywała najpiękniejsze kobiety w polskiej kinematografii, oceniała w pewnym show i po dziś dzień roztacza wokół siebie atmosferę wyjątkowości. Wielkim zaszczytem było ją poznać.

Felietonistka


Dama Polskiego kina "pisywała" felietony do jednej z gazet, w której pracowałam. Piszę w cudzysłowie, bo odbywało się to mniej więcej tak: Raz w tygodniu moja cudowna koleżanka wykonywała telefon do Damy z prośbą o opowiedzenie, co tym razem w felietonie powinno się znaleźć. "Ach, kochana z pewnością widziałaś, jak XXX zachwyciła świat w ostatnich tygodniach. Napiszmy o tym, proszę." mówiła Dama i rozłączała się. Dziennikarka pisała więc o XXX w samych superlatywach i wysyłała Damie tekst. Ta zwykła odpisywać: :doskonale to napisałyśmy!" Teksty były świetne, to prawda ;)

Bohaterka sesji


Dama występowała tylko w wyjątkowych sesjach i lubiła to podkreślać wyjątkową oprawą. Miała swojego fryzjera, którego odwiedzała z rana, po wizycie do redakcji przychodził rachunek, nieco za wysoki, ale bez przesady, widywaliśmy większe. Po Damę o wyznaczonej godzinie podjeżdżała pod dom taksówka z osobą z redakcji. Korporacja taxi uprzedzona, kogo będzie wieźć podstawiała odpowiednie auto z dyskretnym kierowcą. Delegat z redakcji zawsze musiał mieć przy sobie duży bukiet żółtych tulipanów. Taksówka jechała z Damą do jedynego słusznego fotografa. Sesja była krótka, a każde zdjęcie, które na niej powstało było idealne.

Gość w dom, tfu! w redakcję!


Dama miała piękny zwyczaj odwiedzania Redakcji przynajmniej raz w roku. Wybierając się na tą wizytę zawsze przygotowywała sernik z kaszy manny. To bardzo specyficzna rzecz. Dla koneserów. Dama sernik osobiści dostarczała do biureczka każdemu w Redakcji i pilnowała, żeby spróbował. Pytała też, czy smakował. Wszyscy kłamali :D Dama paliła w tych czasach całkiem sporo mentolowych cienkich papierosów. Nasza palarnia delikatnie mówiąc nie była miejscem reprezentacyjnym. Nie wypadało tam zaprosić osoby Tego Pokroju. Kolega (najprzystojniejszy w Redakcji) szedł więc z Damą na korytarz i trzymał jej popielniczkę, kiedy Ona stała i z gracją odpalała szluga od szluga przy wejściu do redakcji magazynu sportowego :)

Takie osobowości nie zdarzają się często, ale spotkania z nimi zawsze zapadają w pamięć. Bardzo sobie i wszystkim koleżankom i kolegom po fachu życzę właśnie takich Gwiazd na drodze.
Mamo, czy Mikołaj istnieje?

Mamo, czy Mikołaj istnieje?

Dokładnie za trzy tygodnie mikołajki. Na wszystkich możliwych blogach i portalach dla rodziców znajdziecie pomysły na prezenty dla dzieci. Niezależnie od wieku dziecka i zasobności portfela każdy jest w stanie znaleźć jakąś inspirację. No bo wiadomo, zarówno w mikołajki, jak i na gwiazdkę, to my musimy zadbać o to, żeby podarunki znalazły się w domu. Więc czy Mikołaj istnieje?


fot. archiwum prywatne


Jest taki sympatyczny koleś w Laponii, pracuje w wiosce Świętego Mikołaja, ma białą brodę, czerwone ubranko i robi "hohoho", jak mnie pamięć nie myli, to za dwa euro możesz zamówić taki filmik, gdzie Mikołaj zwraca się do Twojego dziecka personalnie. Ale czy on przyjdzie do Was 6. albo 24. grudnia? Bądźmy realistami - nie ma szans. Ale po co mówić o tym dzieciom?

Mikołaj, elfy i jednorożce


Dziecięcy świat jest kolorowy i pełen fantazji, których my dorośli możemy im tylko pozazdrościć, dlatego wściekam się, kiedy moje dziecko przychodzi do domu i mówi, że ktoś go wyśmiał, bo wierzy w Mikołaja. Niech wierzy, jak najdłużej. Niektórzy mają niewidzialnych przyjaciół, inni czekają na Wróżkę Zębuszkę, moje dzieci wierzą w Mikołaja i są przeze mnie utwierdzane w przekonaniu, że on istnieje i przychodzi do nich i innych dzieci na świecie.

Ale czemu on jest niesprawiedliwy?


Każdy z nas przychyliłby nieba swoim dzieciom. Wcale mnie nie dziwi, że zamożni kupują dzieciom na Święta rzeczy, o których marzą wszyscy ich rówieśnicy. Tylko w głowie kilkulatka to wygląda tak, że ten, którego na co dzień stać na wiele, nawet od Mikołaja dostaje lepsze prezenty. A on powinien być przecież sprawiedliwy. Każdy ośmiolatek chce mieć PS5 czy jakie tam teraz jest na czasie, ale nie każdy dostanie. Jak to rozegrać, żeby dziecku nie było przykro? Albo z drugiej strony, żeby za bardzo nie poczuło się wybrańcem losu i umiało stąpać twardo po ziemi wśród rówieśników?

Mikołaj, to ten koleś od drobiazgów


W naszym domu, kiedy po raz pierwszy padło pytanie o istnienie Mikołaja spontanicznie wymyśliliśmy taką opowieść i ona w pełni zaspokaja dziecięcy głód wiedzy.

Mikołaj przychodzi do wszystkich dzieci. Przynosi drobiazgi: resoraczka, przytulankę, drewniane klocki, albo breloczek. A reszta? Resztę kupują rodzice, dziadkowie i dalsza rodzina. Nie każdego stać na szaleństwa, czasem już sam karp i sałatka jarzynowa są takim wysiłkiem finansowym dla rodziny, że na prezenty po prostu ludzi nie stać. Ale dzieci mają ten przywilej życia nieco z boku naszych dorosłych problemów i dobrze. Dlatego nie dokładajmy im zmartwień, dlaczego Mikołaj potraktował kogoś lepiej niż kogoś innego.

Myślicie, że elfy w swojej fabryce umiałyby wyprodukować Hatchimals albo pierdzącego brokatem jednorożca? Myślę, że nie, ale uszycie sukienki dla ukochanej lalki czy zrobienie przypinki do plecaka z filcu brzmi całkiem rozsądnie, prawda?

I bonus dla tych co dobrnęli do końca. Tylko weźcie się nie obrażajcie. To taki "zakulis" z naszego domowego fotostudia :) Tak się kończą u nas pozowane zdjęcia :D Może z tego zrobić pocztówki na Święta?

fot. archiwum prywatne
Jak z dzieckiem! Siadaj do lekcji!

Jak z dzieckiem! Siadaj do lekcji!

Odrabianie lekcji nie należy do naszych ulubionych zajęć. Coraz więcej mówi się o tym, że dom nie jest filią szkoły i nie mogę powiedzieć, że się z tym nie zgadzam. Chociaż...

Matka Żywicielka

Kim jest nauczyciel


Kiedy ja chodziłam do szkoły mówiło się, że nauczyciele uczą nie tylko przypisanych im przedmiotów, ale też wychowują dzieci. No bo prawda jest taka, że czy nam się to podoba czy nie dziecko spędza w placówce oświatowej sporo czasu. Nauczyciele, a szczególnie już wychowawca w klasach I-III wpływa na nasze dzieci. Na ich postrzeganie świata, priorytety, itd. Niezależnie od tego czy wychowawca odpowiada rodzicom charakterologicznie, czy nie, jesteśmy na siebie poniekąd skazani. My na niego, a on na nas. Warto więc włożyć trochę wysiłku w to, żeby nasze relacje były poprawne. Pofatygujmy się czasem do szkoły opowiedzmy o tym, co naszym zdaniem dziecku sprawia trudność, co dziecko mówi w domu o kolegach, o tym, co go niepokoi, posłuchajmy informacji zwrotnej.

Mi jest teraz łatwiej, będąc na co dzień z dziećmi mam sporo czasu, żeby pogadać z Zetem i Tedem, kiedy kończą swoje zajęcia. Wiem kogo Marcel dziś uderzył i czy Dominik Brzuszek był miły. Z nauczycielami moich dzieci widuję się co najmniej dwa razy w tygodniu, często przelotnie wymieniając uprzejmości, ale kiedy coś mnie zaniepokoi mogę reagować od razu. Kiedy pracowałam na etacie sprawa wyglądała trochę inaczej, ale przynajmniej raz w miesiącu spóźniałam się, w sposób kontrolowany do pracy, albo wychodziłam z niej wcześniej, po to, żeby mieć czas na takie rozmowy.

Da się, serio. Nauczyciel nie jest Twoim wrogiem, nie jest też wrogiem Twojego dziecka. Zapewniam Cię, on woli mieć spokój (tak jak Ty w swojej pracy), dlatego woli konflikty rozwiązywać od razu, dlatego zależy mu na dobrej współpracy z Tobą.

Po co jest szkoła


Szkoła z zasady ma przygotować Twoje dziecko do życia w dorosłym świecie. Nauczyć je pisać, czytać, rozliczać PIT-y i odpowiadać na pytania w "Jeden z dziesięciu". Szkoła to trochę praca dziecka, idzie tam robić swoje, jeśli wywiązuje się z powierzonych mu obowiązków dostaje pensję (dobre oceny), jeśli mu nie idzie - premii nie będzie (złe oceny). Jeśli nie wyrobi się z robotą w czasie dnia pracy, klepie nadgodziny (nadgania w domu), jeśli się wyrabia, po pracy odpoczywa. Kiedy Ty wychodzisz z korporacji, nie liczysz już swoich tabelek w domu, więc czemu dziecko ma pisać lekcje w domu? Żeby było jasne, ja nie jestem przeciwniczką pracy domowej, daleka jestem od mówienia, że chcę jak w Szwecji, żeby praca domowa była dobrowolna. Ale niech ona ma sens!

Rozumiem zlecanie dzieciom realizacji projektów wymagających od nich systematyczności, jak na przykład: sadzenie fasolek, hodowanie kryształów z soli, itp, ale pisanie zadań? Moja dawna szefowa (Kasia, wielki buziak dla Ciebie<3) mawiała: "Zdolni nie siedzą po godzinach", więc czemu moje dziecko musi?! Nie mówię o sytuacjach, kiedy Zet przez cały dzień oddawał się relaksowi, albo czytaniu książki o Minecraft w czasie lekcji zamiast pracować, bo tu sprawa jest jasna, nie pracował, kiedy był na to czas, musi nadgonić. Ale jeśli pracował sumiennie cały październik, nadgonił zaległości, których naprodukował wcześniej i na weekend ze Świętem Zmarłych dostaje 17 stron pracy domowej no to sorry, ale coś tu nie gra.

Karpik, czy lekcje?


Kiedy Zet zaczął książkę nr. 2 w tym roku kazaliśmy mu od razu robić więcej niż było zadane. Ochrzan dostał już trzeciego dnia. Ma nie robić na zapas. Przyszedł do domu, opowiedział co usłyszał w szkole, a ode mnie usłyszał "Będziesz pisał po stronie więcej każdego dnia, bo chcę, żebyś miał Święta". Przerabialiśmy to już w zeszłym roku. Termin porodu na pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, brzuch, jak wydmuszka, odebrałam dziecko ze szkoły, a on poinformował mnie, że przez ferie świąteczne ma zrobić 27 stron z polskiego i 12 z matmy. No i co, ja na porodówce, a dziecko u dziadków piszące głoski... Żart. W tym roku będą Święta, będziemy mieć je wszyscy, a mój syn nie napisze nawet pół strony lekcji, bo ja się na to nie zgadzam.

Jeśli większość ludzi pracujących zawodowo może siedzieć przy stole, spędzać czas z rodziną, to czemu dziecko ma w Święta robić lekcje? Ciągle zastanawiam się nad przyczynami, ale i następstwami takich sytuacji. Jak szkołę i pracę domową będzie odbierać dziecko? Skoro wszyscy odpoczywają a ono nie może to co? Ma karę? Niby nie, ale przecież tak to odbiera. Małe dziecko, ale nie tylko ono, musi mieć równowagę, czas dla siebie, na budowanie z klocków, czytanie książek, które faktycznie je interesują i na leżenie do góry brzuchem też.

W czasach, kiedy w zasadzie cała wiedza, jaką dysponuje ludzkość jest dostępna w kieszeni, za pośrednictwem smartfona, jaki sens ma kucie danych na pamięć? Zanim rzucicie się na mnie z hejtem - uważam, że są rzeczy, których wstyd nie wiedzieć, ale znaczna część wiedzy, którą przyswajają dzieci przydaje się na najbliższej klasówce, ewentualnie w "Milionerach" i na tym koniec.

Mam wrażenie, że program nauczania piszą ludzie, którzy już dawno temu przestali patrzeć na dzieci i na podążający na przód świat. Może czas, żeby to zmienić i nauczyć kolejne pokolenie, jak szukać potrzebnej wiedzy, jak sobie radzić, kiedy czegoś nie wiemy i jak zostać ekspertem w swojej dziedzinie, zamiast uczyć wszystkiego po trochu?

Kiedy już siada do lekcji


- Mamoooooo, nienawidzę pisać. To jest takie N U D N E.
- Zygi rób.
- Mamooooo, to odbiera sens mojemu życiu...
- Przywrócimy go, kiedy skończysz.
- Mamoooooo, a ile nóg ma stonoga? Wiesz że wcale nie sto?
- Zygmunt!
- Mamoooooo, zjadłbym coś.
- Zjesz jak skończysz.
- Mamooooooooooo.....
- Zet!
- Mamo, dobij mnie, moje cierpienie nie ma sensu.

I tak każdego dnia. Pogrzebałam trochę i znalazłam (albo zrobiłam) parę fajnych gadżetów, które to cierpienie przy lekcjach uśmierzają. Lampka na biurku, ma długie ramię, stoi po prawej stronie Zeta (chłopak jest leworęczny), ładnie doświetla pole pracy i ręka nie rzuca cienia na zeszyty. Literki układające się w jego imię uszyłam sama, dwa dni przed urodzeniem Kazika. Wybrałam materiał w dinozaury, bo Zet je lubi. Służą do bycia szturchanymi, kiedy trzeba odsapnąć. Krzesło kupiliśmy sto lat temu chyba w Leroy Merlin. Jest pomarańczowe, Zet lubi pomarańczowy. A najfajniejsze w nim jest to, że reguluje się jego wysokość i stopień pochylenia, dzięki czemu Panicz siedzi w odpowiedniej pozycji przy biurku, a ma to duże znaczenie, zwłaszcza, że Zygizmunt, spędza przy tych lekcjach kilka godzin dziennie.

Znalazłam mu też fajne długopisy do bujania i pogryzania (małemu dziecku bym nie dała, bo kulki mogą spaść, ale Zet ogarnia, że trzeba być delikatnym), wygrzebałam je na Scann.R. Kalendarz nad biurkiem z planem lekcji, notesami, naklejkami i dinozaurami kupiłam latem w Biedronce. Przepiękną tabliczkę mnożenia, która aktualnie jest bardzo eksploatowana dostaliśmy od Bajecznych Pokoi w podziękowaniu za wywiad, którego im udzieliłam.

Matka_Żywicielka

Matka Żywicielka

Matka Żywicielka

Matka Żywicielka

Matka Żywicielka
Matka Żywicielka

Matka Żywicielka

Chodź do kuchni! 5 domowych sposobów na przeziębienie

Chodź do kuchni! 5 domowych sposobów na przeziębienie

Uwielbiam każdą porę roku, zwłaszcza na wsi. Tutaj nawet jesienna słota ma swój urok. Zaczyna robić się złoto. Poranna mgła schodzi coraz niżej powietrze pachnie dymem... Niestety są też minusy katar, kaszel, infekcja... Żeby było jasne, kiedy jesteśmy chorzy idziemy do lekarza, np wczoraj byłam w przy godni z Kazikiem. Ale czy da się wspomóc odporność, albo pomóc organizmowi w wyjściu z infekcji domowymi sposobami? Dziś zdradzę Wam nasze sprawdzone mikstury, które stosujemy u starszaków i u siebie.

fot. pixabay/4330009

1. Lemoniada jak marzenie


Lemoniada jesienią i zimą? Oczywiście! Przecież nie musi być zimna! Ta, którą często robimy wspiera organizm, kiedy mierzymy się z suchym kaszlem, ogólnym rozbiciem, a nawet zwyczajnym spadkiem nastroju. Bo poza leczniczymi właściwościami, jest też naturalnym energetykiem.

3 duże łyżki siemienia lnianego zalewamy litrem wrzątku, kiedy przestygnie dodajemy cytrynę, imbir i miód. Pijemy zamiast herbatki. Siemię na ból gardła stosują śpiewacy operowi. Ma działanie ściągające i przeciwzapalne, dodatkowo powleka gardło cienką warstewką nawilżającą, dzieki czemu łagodzi odruch kaszlu.

2. Miód majowy


Jak sama nazwa wskazuje przygotowania do sezonu na smarkanie zaczęliśmy znacznie wcześniej. Na początku maja wyruszyliśmy z chłopakami na łowy, zbieraliśmy kwiatki mniszka lekarskiego, przygotowaliśmy z nich słodki syrop zwany właśnie miodem majowym. Dzieci bardzo go lubią. Dostają codziennie rano i wieczorem po łyżeczce.

Działa przeciwwirusowo i przeciwbakteryjnie, łagodzi kaszel i wspomaga układ odpornościowy, Miód majowy stosuje się też w infekcjach układu moczowego, ponoć wspomaga też gojenie ran.

3. Na mokry kaszel i wielki katar


Kiedy Ted miał z półtora roku przeziębił się. Nic nadzwyczajnego, ale miał straszny katar, poszliśmy do lekarza, bo wiadomo dziecko małe i jeszcze z astmą... Lekarka osłuchała go i stwierdziła, że trzeba go trochę obsuszyć. Musiałam mieć niezłą minę, bo kobieta szybko uspokoiła mnie, że przecież nie w suszarce bębnowej! Powiedziała, że przy katarze trzeba unikać nabiału, mięsa z kurczaka i bananów bo zaśluzowują organizm. Po powrocie do domu zaczęłam szukać, co podziała w drugą stronę.

Najlepsza w tej kategorii jest kasza jaglana. Osobiście mogę jeść ją i na słodko i na słono, moje dzieci jakoś nie bardzo jednak lubią jej ostrą konsystencję, tzn. Kazik akceptuje, ale pewnie mu przejdzie. W każdym razie zwykle kasza jaglana ląduje u nas w kremowych zupach, jako zabielacz. Rozgotowana i zmiksowana jest nie do wyczucia, a świetnie spełnia swoją rolę. To naprawdę działa! Inne produkty spożywcze, które zwalczają śluz to: do zupki dynia, seler, pieczarki, cebula, czosnek, brokuł i kalafior. Warto też sięgać po imbir, cytrusy, miód, papaję i sałatę.

4. Gdy łamie w kościach


Kiedy czuję po sobie, że zdecydowanie idzie grypa wytaczam najcięższe działa. Syropy, dzięki którym mam luźno w łóżku i na kanapie ;)  Są różne przepisy, ten, który pamiętam z dzieciństwa to posiekana cebula zasypana cukrem i odstawiamy do ciepłego miejsca, syrop pije się trzy razy dziennie po łyżeczce, istnieje też wersja z czosnkiem, ale ten znam tylko ze słyszenia. Ostatnio natomiast znajoma sprzedała mi przepis, który mnie zachwycił i sprawia, że całkiem nieźle się trzymamy.

Główka czosnku, obrana i posiekana, zalana połową szklanki miodu i ćwierć szklanki octu jabłkowego, ćwierć szklanki ciepłej wody, żeby rozpuścić miód i sok wyciśnięty z jednej cytryny. Ta mikstura to jest bomba! Trzymamy w lodówce, i popijamy rano i wieczorem po dużej łyżce, dzieci, gdyby były miłe i chciały spróbować dostawałyby po małej łyżeczce. W czasie infekcji, dawkę podwajamy.

Czosnek jest naturalnym antybiotykiem, zwalcza infekcje, hamuje rozwój bakterii i obniża ciśnienie krwi. Miód ma działanie przeciwbakteryjne i działa jak naturalny energetyk - pobudza mózg do działania. Cytryna jest źródłem witaminy C, odkwasza i odśluzowuje organizm. Ocet jabłkowy obniża gorączkę i wspiera działanie układu odpornościowego.

5. Przyprawiamy


Zimowe jedzenie nie bez powodu jest bardziej aromatyczne. Pisałam już o czosnku i imbirze, ale używamy też innych przypraw. Kurkuma działa przeciwbakteryjnie, świetnie pasuje np do kremowych zup z pora czy dyni. Majeranek pomaga zwalczać katar i kaszel, jest ulubioną przyprawą astmatyków. Tymianek, który świetnie komponuje się z potrawami z ziemniaków ma silne działanie antybakteryjne. Papryczki chili działają znieczulająco a dodatkowo sprawiają, że nasz organizm produkuje endorfiny, więc od razu jesteśmy szczęśliwsi.

I tego szczęścia oraz skutecznej walki o wzmocnienie odporności Wam życzę ;)
Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger