Jak Ted poszedł się bić

Uczenie dziecka, jak zachować się w sytuacjach konfliktowych łatwe nie jest. Nasz najstarszy syn, to pacyfista, ćwiczy boks i jujitsu, na treningach ciągle dostaje informacje, że nie może się bić poza treningami, żeby nie zrobić komuś krzywdy. Tedy chodzi na te same zajęcia, ale dla niego granice są, hmm... nieco bardziej płynne.


Matka Żywicielka
Pewnego dnia Zet przeszedł ze szkoły i oświadczył, że w czasie apelu w szkole jeden z kolegów cały czas go szturchał. Imię owego szturchacza już wcześniej przewijało się w opowieściach Zeta. Raczej w kontekście łobuzowania. Zet skarżył się, że to szturchanie jest coraz bardziej dotkliwe i bywa bolesne. Umówmy się, że nie każdy na świecie radzi sobie z takimi żarcikami i może ich sobie nie życzyć. 

W czasie rozmowy o tym, jak sobie radzić w takich sytuacjach przerobiliśmy różne scenariusze, łącznie z takim, że kiedy ktoś Cię uderzy masz prawo oddać. Zet bardzo nie chciał się zgodzić na taką sytuację, przekonaliśmy go jednak, że za samoobronę zostanie nagrodzony. Całej rozmowie przysłuchiwał się Teodor. Następnego dnia Żywiciel miał wolne i pojechaliśmy razem po chłopców. Wsiadamy do auta:

- A ja dzisiaj uderzyłem M. - powiedział dumny z siebie Ted, a nas zatkało.
- Tesiu ale dlaczego? - zapytałam.
- Znaczy oddałem mu - odparł szybko, za szybko - oddałem... - powtórzył niczym echo, a my uznaliśmy, że chyba coś ściemnia.
- Kto zaczął? - dopytywał Żywiciel.
- No on, on... - odparł bez przekonania Teodor. Zawsze, kiedy kłamie powtarza ostatnie słowo w zdaniu. Zaczęliśmy go maglować, dopytywać o szczegóły okoliczności, a nasz drugorodny kręcił się coraz bardziej w zeznaniach. Czując, że sprawa śmierdzi na kilometr postawiliśmy sobie za punkt honoru dotarcie do prawdy.

Ostatecznie udało nam się ustalić, że M. się nazbierało. W poprzednim roku szkolnym nie raz zalazł Teodorowi za skórę bijąc różne dzieci. Naszego akurat nie, bo Ted szybko pokazał, że w kaszę nie da sobie dmuchać, ale dokuczał dziewczynkom, bił mniejszych od siebie chłopców, więc Ted skuszony wizją nagrody, postanowił wymierzyć mu sprawiedliwość. Tego dnia M. uderzył jedną z koleżanek Teda, a on podszedł i znienacka zasunął mu sztukę. Jak to określił "raczej kontrolnie, niż dotkliwie".

- Ale nagrodę dostanę - zapytał dumny z siebie, że wyznał prawdę, która mu ewidentnie ciążyła. No i bądź tu mądrym rodzicem. Co zrobić? Bronił koleżankę, nie sponiewierał napastnika, dał mu kuksańca. Dostał nagrodę i... reprymendę. Słabszych trzeba bronić. Kłamać nie wolno. Czy wyciągnął z tego jakąś lekcję? Czas pokaże, nam dał lekcję, że czasem nasze słowa mogą trafić na inny grunt, niż byśmy sobie tego życzyli.

6 komentarzy:

  1. Tak to już jest, że dzieci czasami po swojemu interpretują nasze słowa. A my potem się głowimy jak mądrze wybrnąć z sytuacji;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha :D "Ale nagrodę dostanę - zapytał dumny z siebie, że wyznał prawdę, która mu ewidentnie ciążyła. No i bądź tu mądrym rodzicem. Co zrobić?" ;-) To wszystko jeszcze przede mną. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, to jedno z trudniejszych zadań. Wiele w podejściu dziecka zależy od samych rodziców nie tylko ogólnie przyjmowanych norm. A interpretacja dzieci to czasem totalny odjazd ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. My wlaśnie przerabiamy temat bicia, dokuczania i takie tam, jak chyba wszyscy, którzy zaczęli przygodę ze szkołą ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak na razie mój synek nie ma takich problemów i w przedszkolu nie ma takich akcji.Jednak wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Nie chciałabym go uczyć, że ma oddać. Jednak z drugiej strony żaden rodzic nie chce, aby jego dziecku działa się krzywda. I bądź tu mądry maluch rodzicem. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. My właśnie jesteśmy na etapie dokuczania. Całe przedszkole minęło spokojnie, pierwsza klasa też OK, w drugiej dzieciaki trochę się rozbestwiły.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger