Jak z dzieckiem! Siadaj do lekcji!

Odrabianie lekcji nie należy do naszych ulubionych zajęć. Coraz więcej mówi się o tym, że dom nie jest filią szkoły i nie mogę powiedzieć, że się z tym nie zgadzam. Chociaż...

Matka Żywicielka

Kim jest nauczyciel


Kiedy ja chodziłam do szkoły mówiło się, że nauczyciele uczą nie tylko przypisanych im przedmiotów, ale też wychowują dzieci. No bo prawda jest taka, że czy nam się to podoba czy nie dziecko spędza w placówce oświatowej sporo czasu. Nauczyciele, a szczególnie już wychowawca w klasach I-III wpływa na nasze dzieci. Na ich postrzeganie świata, priorytety, itd. Niezależnie od tego czy wychowawca odpowiada rodzicom charakterologicznie, czy nie, jesteśmy na siebie poniekąd skazani. My na niego, a on na nas. Warto więc włożyć trochę wysiłku w to, żeby nasze relacje były poprawne. Pofatygujmy się czasem do szkoły opowiedzmy o tym, co naszym zdaniem dziecku sprawia trudność, co dziecko mówi w domu o kolegach, o tym, co go niepokoi, posłuchajmy informacji zwrotnej.

Mi jest teraz łatwiej, będąc na co dzień z dziećmi mam sporo czasu, żeby pogadać z Zetem i Tedem, kiedy kończą swoje zajęcia. Wiem kogo Marcel dziś uderzył i czy Dominik Brzuszek był miły. Z nauczycielami moich dzieci widuję się co najmniej dwa razy w tygodniu, często przelotnie wymieniając uprzejmości, ale kiedy coś mnie zaniepokoi mogę reagować od razu. Kiedy pracowałam na etacie sprawa wyglądała trochę inaczej, ale przynajmniej raz w miesiącu spóźniałam się, w sposób kontrolowany do pracy, albo wychodziłam z niej wcześniej, po to, żeby mieć czas na takie rozmowy.

Da się, serio. Nauczyciel nie jest Twoim wrogiem, nie jest też wrogiem Twojego dziecka. Zapewniam Cię, on woli mieć spokój (tak jak Ty w swojej pracy), dlatego woli konflikty rozwiązywać od razu, dlatego zależy mu na dobrej współpracy z Tobą.

Po co jest szkoła


Szkoła z zasady ma przygotować Twoje dziecko do życia w dorosłym świecie. Nauczyć je pisać, czytać, rozliczać PIT-y i odpowiadać na pytania w "Jeden z dziesięciu". Szkoła to trochę praca dziecka, idzie tam robić swoje, jeśli wywiązuje się z powierzonych mu obowiązków dostaje pensję (dobre oceny), jeśli mu nie idzie - premii nie będzie (złe oceny). Jeśli nie wyrobi się z robotą w czasie dnia pracy, klepie nadgodziny (nadgania w domu), jeśli się wyrabia, po pracy odpoczywa. Kiedy Ty wychodzisz z korporacji, nie liczysz już swoich tabelek w domu, więc czemu dziecko ma pisać lekcje w domu? Żeby było jasne, ja nie jestem przeciwniczką pracy domowej, daleka jestem od mówienia, że chcę jak w Szwecji, żeby praca domowa była dobrowolna. Ale niech ona ma sens!

Rozumiem zlecanie dzieciom realizacji projektów wymagających od nich systematyczności, jak na przykład: sadzenie fasolek, hodowanie kryształów z soli, itp, ale pisanie zadań? Moja dawna szefowa (Kasia, wielki buziak dla Ciebie<3) mawiała: "Zdolni nie siedzą po godzinach", więc czemu moje dziecko musi?! Nie mówię o sytuacjach, kiedy Zet przez cały dzień oddawał się relaksowi, albo czytaniu książki o Minecraft w czasie lekcji zamiast pracować, bo tu sprawa jest jasna, nie pracował, kiedy był na to czas, musi nadgonić. Ale jeśli pracował sumiennie cały październik, nadgonił zaległości, których naprodukował wcześniej i na weekend ze Świętem Zmarłych dostaje 17 stron pracy domowej no to sorry, ale coś tu nie gra.

Karpik, czy lekcje?


Kiedy Zet zaczął książkę nr. 2 w tym roku kazaliśmy mu od razu robić więcej niż było zadane. Ochrzan dostał już trzeciego dnia. Ma nie robić na zapas. Przyszedł do domu, opowiedział co usłyszał w szkole, a ode mnie usłyszał "Będziesz pisał po stronie więcej każdego dnia, bo chcę, żebyś miał Święta". Przerabialiśmy to już w zeszłym roku. Termin porodu na pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, brzuch, jak wydmuszka, odebrałam dziecko ze szkoły, a on poinformował mnie, że przez ferie świąteczne ma zrobić 27 stron z polskiego i 12 z matmy. No i co, ja na porodówce, a dziecko u dziadków piszące głoski... Żart. W tym roku będą Święta, będziemy mieć je wszyscy, a mój syn nie napisze nawet pół strony lekcji, bo ja się na to nie zgadzam.

Jeśli większość ludzi pracujących zawodowo może siedzieć przy stole, spędzać czas z rodziną, to czemu dziecko ma w Święta robić lekcje? Ciągle zastanawiam się nad przyczynami, ale i następstwami takich sytuacji. Jak szkołę i pracę domową będzie odbierać dziecko? Skoro wszyscy odpoczywają a ono nie może to co? Ma karę? Niby nie, ale przecież tak to odbiera. Małe dziecko, ale nie tylko ono, musi mieć równowagę, czas dla siebie, na budowanie z klocków, czytanie książek, które faktycznie je interesują i na leżenie do góry brzuchem też.

W czasach, kiedy w zasadzie cała wiedza, jaką dysponuje ludzkość jest dostępna w kieszeni, za pośrednictwem smartfona, jaki sens ma kucie danych na pamięć? Zanim rzucicie się na mnie z hejtem - uważam, że są rzeczy, których wstyd nie wiedzieć, ale znaczna część wiedzy, którą przyswajają dzieci przydaje się na najbliższej klasówce, ewentualnie w "Milionerach" i na tym koniec.

Mam wrażenie, że program nauczania piszą ludzie, którzy już dawno temu przestali patrzeć na dzieci i na podążający na przód świat. Może czas, żeby to zmienić i nauczyć kolejne pokolenie, jak szukać potrzebnej wiedzy, jak sobie radzić, kiedy czegoś nie wiemy i jak zostać ekspertem w swojej dziedzinie, zamiast uczyć wszystkiego po trochu?

Kiedy już siada do lekcji


- Mamoooooo, nienawidzę pisać. To jest takie N U D N E.
- Zygi rób.
- Mamooooo, to odbiera sens mojemu życiu...
- Przywrócimy go, kiedy skończysz.
- Mamoooooo, a ile nóg ma stonoga? Wiesz że wcale nie sto?
- Zygmunt!
- Mamoooooo, zjadłbym coś.
- Zjesz jak skończysz.
- Mamooooooooooo.....
- Zet!
- Mamo, dobij mnie, moje cierpienie nie ma sensu.

I tak każdego dnia. Pogrzebałam trochę i znalazłam (albo zrobiłam) parę fajnych gadżetów, które to cierpienie przy lekcjach uśmierzają. Lampka na biurku, ma długie ramię, stoi po prawej stronie Zeta (chłopak jest leworęczny), ładnie doświetla pole pracy i ręka nie rzuca cienia na zeszyty. Literki układające się w jego imię uszyłam sama, dwa dni przed urodzeniem Kazika. Wybrałam materiał w dinozaury, bo Zet je lubi. Służą do bycia szturchanymi, kiedy trzeba odsapnąć. Krzesło kupiliśmy sto lat temu chyba w Leroy Merlin. Jest pomarańczowe, Zet lubi pomarańczowy. A najfajniejsze w nim jest to, że reguluje się jego wysokość i stopień pochylenia, dzięki czemu Panicz siedzi w odpowiedniej pozycji przy biurku, a ma to duże znaczenie, zwłaszcza, że Zygizmunt, spędza przy tych lekcjach kilka godzin dziennie.

Znalazłam mu też fajne długopisy do bujania i pogryzania (małemu dziecku bym nie dała, bo kulki mogą spaść, ale Zet ogarnia, że trzeba być delikatnym), wygrzebałam je na Scann.R. Kalendarz nad biurkiem z planem lekcji, notesami, naklejkami i dinozaurami kupiłam latem w Biedronce. Przepiękną tabliczkę mnożenia, która aktualnie jest bardzo eksploatowana dostaliśmy od Bajecznych Pokoi w podziękowaniu za wywiad, którego im udzieliłam.

Matka_Żywicielka

Matka Żywicielka

Matka Żywicielka

Matka Żywicielka

Matka Żywicielka
Matka Żywicielka

Matka Żywicielka

7 komentarzy:

  1. Moglam miec taki piekny dzien, a tu cos mnie tknelo zeby przeczytac ten post... Na mnie ten temat dziala jak czerwona plachta na byka, pewnie wiesz dlaczego, az sie we mnie gotuje. Nawet nie bede zaczynac swoich wywodow. Zygmuncie, twoje cierpienie nie ma sensu, rozumiem i lacze sie w bolu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Marta, mój starszak nie chodzi jeszcze do szkoły ale już wiem, że odrabianie lekcji to będzie problem. Ja nie mam cierpliwości do takich rzeczy, boje się, że będę zbyt nerwowa żeby mu pomóc. Chyba oddeleguje tę czynność mojemu mężowi.

    OdpowiedzUsuń
  3. fajny tekst :) Ja nienawidziłam kiedyś szkoły :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak. Są prace domowe nudne, jak flaki z olejem. Czasem jest to na przykład - przepisanie fragmentu książki. Po co, ja się pytam? Czasem jednak trzeba coś zrobić, no...w szkole to dziecko nie potrenuje liczenia pisemnego, czy choćby pisania. Trzeba trochę w domu, żeby nabrać wprawy. Podobne mam podejście w tej kwestii do Ciebie - choć z jednym się nie zgadzam. Szkoła nie nauczy rozliczać PITu :-) Ja tego nie umiem do dziś ;-) Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a powinna, szkoła powinna nauczyć nas jak się uczyć, jak radzić sobie z zagadnieniami,a jak starczy czasu to uczyć rzeczy praktycznych - 30 lat temu dostęp do wiedzy był ograniczony ale jaki jest sens dzisiaj uczyć się wszystkiego na pamięć, skoro w kieszeni kazdy ma dostęp do praktycznie 90% wiedzy na świecie.

      Usuń
  5. Ech, trudny temat. Mam nadzieję, że moje dzieci będą mieć więcej szczęścia jeśli chodzi o nauczycieli niż ja..

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger