Biblioteczka malucha "Pucio umie opowiadać" Marta Galewska-Kustra

Biblioteczka malucha "Pucio umie opowiadać" Marta Galewska-Kustra

Kiedy miał urodzić się Kazik, to była wielka niewiadoma. Chłopcy przyglądali się z zainteresowaniem mojemu rosnącemu brzuchowi, wybierali ubranka i zabawki.W dniu, w którym przywieźliśmy do domu  noworodka byli nim zainteresowani, oglądali ze wszystkich stron. Żałuję, że wtedy nie było Pucia.



Przybywam do Was z książką, którą warto mieć w domu nie tylko wtedy, gdy w domu pojawia się nowy członek rodziny. Ale także wtedy, gdy chcemy dziecku uświadomić, jak wygląda życie rodziny, gdy pojawia się w niej nowy członek, ale nie tylko.

O czym to jest


Pucio i Misia dowiadują się, że będą mieli braciszka albo siostrzyczkę. Dzięki obserwacjom maluchów i opowieściom ich rodziców, mali czytelnicy dowiedzą się, jakie zmiany zachodzą w ciele mamy, ile trzeba przygotować nim dziecko zjawi się w domu. Pucio odkryje też, że można płakać ze szczęścia. Ale historia nie kończy się na narodzinach malucha. Pucio poczuje zazdrość, dowie się, że jest najlepszym bratem na świecie i będzie towarzyszył Bobo przy kąpielach, poznawaniu świata i zabawach.

Ale co jeszcze


Tytuł książki zobowiązuje. Puciio opowiada historię ale i mały czytelnik też będzie. Na każdej rozkładówce znajdziecie obrazki, zgodnie z którymi możecie jeszcze raz opowiedzieć historię Pucia. Ale, ale, jest to zdecydowanie książka do wspólnego czytania. Autorka podpowiada bowiem dzieciom, jakie pytania warto zadać rodzicom. Jak mama czuła się w ciąży, jak dziecko zachowywało się w brzuchu, ile ważyło, itd. Fajna okazja do wspominków!

Zaskakujące


Literki są małe, tekstu jest dużo. Książka zdecydowanie jest warta swojej ceny. Piękne obrazki zachęcają do tego, żeby wracać do tej opowieści. Bo Pucio z całym swym urokiem niezmiennie wciąga nas w swój świat, muszę przyznać, że najbardziej ciekawa byłam wrażeń Teodora, naszego środkowego dziecka. Podobało mu się i to bardzo więc myślę, że to najlepsza możliwa recenzja. Pamiętajcie, że zaraz święta, a dać książkę, to dać dziecku klucz do świata.






Orientalna zupa krem z dyni

Orientalna zupa krem z dyni

Jest jesień to musi być dynia. No nie ma bata. U nas tak szczerze mówiąc to dynia jest grana cały rok, lubimy i to bardzo, obiecuję, że następnym razem pojawi się nie zblendowana, ale dziś zaproponuję Wam zupę z dyni w nieco bardziej orientalnym wydaniu niż OSTATNIO.


matka żywicielka

Szczerze mówiąc dawno jej nie robiłam, bo byłam przekonana, że Zet nie będzie chciał jej jeść. A on jak zwykle mnie zaskoczył i powiedział, że taka smakuje mu jeszcze bardziej niż ta klasyczna odmiana (robię jeszcze czasem węgierską, ale o tym innym razem. Dziś zupa dyniowa z mleczkiem kokosowym i nie tylko!

Składniki


Dynia ok 2 kg
4 marchewki
por - biała część
3 ziemniaki
1 kawałek trawy cytrynowej
cebula
3 ząbki czosnku
2 cm startego kłącza imbiru
cynamon - duża szczypta
papryczka chili - bez pestek
puszka mleczka kokosowego
1/2 l soku pomarańczowego
olej słonecznikowy
olej sezamowy
kilka łyżek jogurtu naturalnego do dekoracji

Do dzieła


Dynię kroję na kawałki i wrzucam do pieca nagrzanego do 180 stopni na 40 minut, jak ostygnie, obieram. W garnku rozgrzewam 2 łyżki oleju słonecznikowego i łyżkę sezamowego, podsmażam na nich posiekaną cebulę i pora. Dodaję  czosnek, imbir i pokrojoną drobno pokrojoną papryczkę i cynamon.

Zalewam litrem wody, dodaję obrane i pokrojone w kostkę ziemniaki, marchewkę i trawę cytrynową. Doprawiam do smaku solą, po 15 minutach kiedy ziemniaki zmiękną wyjmuję trawę i dodaję obraną dynię, całość gotuję dosłownie 3-4 minuty, dodaję sok pomarańczowy i mleczko kokosowe. Całość zagotowuję i miksuję.

Podaję udekorowane pestkami dyni, odrobiną jogurtu naturalnego, plasterkami papryczki i ulubionym olejem. Na tą ze zdjęcia rzuciłam jeszcze ciut natki pietruszki - taką mam fazę na natkę.

Zupa jest świeża, rozgrzewająca i zaskakująca <3
Bunt dwulatka? Zapomnij!

Bunt dwulatka? Zapomnij!

Gdybyśmy decydując o swojej przyszłości mogli zerknąć w kryształową kulę, może podjęlibyśmy inne decyzje. A na pewno losy ziemian byłyby zagrożone. Bo choćbyśmy zastanawiali się nad faktem posiadania potomstwa 100 lat, dobrze się przygotowali, nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego. 

pixabay

Człowiek, kiedy skłania się ku decyzji o rozrodzie z reguły wie o tym niewiele. Oczywiście sami kiedyś byliśmy dziećmi, mamy znajomych, rodzinę, każdy coś tam powie na temat tego, co o potomstwie myśli. Wydaje nam się, że wszystko wiemy, ale prawda jest taka, że wiemy dokładnie nic.

Przygotowani


Oczywiście zakładam, że wszyscy wiemy, skąd się biorą dzieci. Mniej więcej wiemy jak nakarmić, wykąpać i przewinąć niemowlaka. Każdy coś tam słyszał o kolkach, nocnikowaniu, nauce siadania, mówienia i całej reszcie obsługi technicznej. Mamy lekkie dreszcze na myśl o nieprzespanych nocach, ale bierzemy to na klatę, bo przecież to minie.

Pierwszy szok - dwulatek


To jest jakaś legenda, którą raczy się młodych rodziców. Bunt dwulatka, rzucanie się na podłogę w hipermarkecie, ucieczki na spacerach, wymuszanie płaczem. Wielu młodych rodziców opowiada mrożące krew w żyłach historie. Ale w naszych mózgach zostaje jedna informacja: "bunt dwulatka, potem będzie łatwiej". Bull shit drodzy Państwo, ale do brzegu.

Chwila spokoju


Jeśli masz fart, to bunt się nie pojawia, albo mija, czasem po pół roku, czasem po trzech latach... Czasem wcale. Nie wierz w bajki, potem spokojnie możesz spodziewać się buntu trzylatka, cztero- i tak dalej. Póki się nie wyprowadzi. A znam i takie przypadki, co się wyprowadziły, a i tak "starzy" siwieją przy każdym telefonie. Generalnie ciesz się każdym dobrym dniem, pielęgnuj w sobie uczucia, które Ci towarzyszą, bo za chwilę miną. Pojawią się te, których pamiętać nie będziesz chciał.

Hormonalna bomba


Moja nieoceniona mama kilka miesięcy patrząc na fochy mojego pierworodnego powiedziała: - Teraz się zacznie. - Mamo, serio? On ma dziewięć lat?! - Tak, teraz będzie coraz gorzej. Powoli zaczynam jej wierzyć. Najgorszą matką na świecie bywam od trzech do pięciu razy dziennie, wszyscy w klasie mają lepiej i nie mogę się oprzeć wyzyskowi jednostek słabszych. Człowiek nie rozumie, jakim prawem ingeruję w jego prywatną przestrzeń każąc mu wynieść brudne naczynia z pokoju do zlewu. Całe weekendy zajmuję mu angażując go w ciężką pracę: odniesienie czystych, złożonych ciuchów do szafek w Jego własnym pokoju i nakazując mu używanie odkurzacza. To dopiero początek

Tak bardzo, bardzo źle


Pamiętam, jeszcze pamiętam, jak bardzo czułam się nierozumiana, skrzywdzona, pominięta, kiedy miałam może nie dziewięć, ale naście lat. Oczywiście dziś jestem rozbawiona tymi wspomnieniami, ale dokładnie pamiętam te emocje. Ten niemały ból, graniczący z bólem fizycznym, który rozrywał mnie od środka. Staram się. Rozumieć, tłumaczyć, prosić, nazywać emocje. Ale prawda jest taka, że nigdy nie byłam dziewięcioletnim chłopcem. Każdego dnia serce mi krwawi, kiedy widzę, jak on się męczy. Jak jest małym chłopcem i dorastającym mężczyzną na raz. Każdego dnia muszę stawiać granice,pozwalać na popełnianie błędów. Choć wcale nie mam na to ochoty.

Mamo, dasz radę


To jest mój kochany synuś, wyczekany, pierwszy. Najchętniej schowałabym go przed światem, dała mu schron przeciwatomowy, karmiła pierogami i czekoladą, żeby był szczęśliwy. Ale czy faktycznie by był? Może dziś, tu i teraz tak. Spakowałabym mu plecak, żeby niczego nie zapomniał, zaprowadziła za rączkę do szkoły, siedziała przy każdej literce przy lekcjach i na dobranoc przeczytała lekturę. Tylko czy wtedy za 20 lat, kiedy będzie miał (daj Boże) swoją rodzinę byłby dalej szczęśliwy? Nie umiejąc obrać ziemniaków, włączyć pralki i licząc, że w pracy wszyscy będą robić za niego i go kryć? Trzeba zacisnąć zęby. Musimy i my i on.
Okiem Żywiciela: Na koniec świata z plecakiem prezerwatyw?

Okiem Żywiciela: Na koniec świata z plecakiem prezerwatyw?

Wiecie co to znaczy być preppersem? To znaczy mniej więcej to, że jeśli dookoła będą szalały powodzie i pożary spowodowane wojną nuklearną z najeżdżającymi Ziemię kosmitami to Wy spokojnie przeniesiecie się do prywatnego schronu przeciwatomowego i będziecie czekać, aż zawierucha się skończy i będzie można zacząć zaludniać Ziemię od nowa. To taka moja prywatna definicja, która jeśli skręcić sarkazm do minimum w miarę pokrywa się z tym, co przeczytałem w "Vademecum przetrwania" autorstwa Piotra Czuryłło. 


Kiedy Marta przyniosła mi tą książkę bardzo się ucieszyłem, a jak się dowiedziałem, że będę ją mógł czytać w domu przy dzieciach i nazywać to pracą nad artykułem, to byłem wniebowzięty. Książkę uczciwie przeczytałem od deski do deski i obejrzałem wszystkie zdjęcia szczególnie, że jest to moja pierwsza recenzja i chciałem być maksymalnie rzetelny. 



Jako dziecko zaczytywałem się w Robinsonie Cruzoe (przeczytałem go 11 razy) i bardzo pociągała mnie perspektywa zaczynania cywilizacji od zera. Czasami marzyłem o sytuacji jak w pierwszym sezonie serialu "Lost". Tak samo, jak autor pochodzę z Olsztyna i również kocham las, do którego z chęcią się zapuszczam, kiedy tylko mam okazję. Może właśnie dlatego ta książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia na jakie liczyłem? Bo ze smutkiem muszę powiedzieć, że to nie jest książka dla mnie.

Książka jest wydana "na bogato",prawie 300 stron, duża czcionka, twarda oprawa, gruby miły w dotyku papier (Magno Volume 100g/m2, Zing - mówiłem, że przeczytałem do deski) i sprawia wrażenie bardzo eleganckiej. Co trochę gryzie mi się z filozofią jaką opisuje, bo nadaje się bardziej na półkę, a nie do plecaka kiedy będziemy opuszczać dom szukając ratunku.

Autor dużą jej część poświęcił nastawieniu psychicznemu i roli jaką nasza psychika odgrywa w sytuacjach kryzysowych i w pełni się z tym zgadzam, nasz mózg to narzędzie,  dzięki któremu my nieowłosione małpy bez pazurów potrafiliśmy polować na mamuty i latamy w kosmos dlatego boli mnie, kiedy czytam, że mam natychmiast zaakceptować zaistniałą sytuację i nie stosować wyparcia. Wyparcie to jeden z mechanizmów, jakie są wbudowane w nasz mózg, to nie jest kwestia wyboru. Nie da się tego zmienić, jak szamponu do włosów.

Jeśli trochę już w życiu podróżowałeś i nie mam na myśli latania na "zostaw wszystkie swoje pieniądze w naszym hotelu" (All Inclusive) i zdarza Ci się coś w domu naprawić albo ugotować, to niewiele się z tej książki dowiesz, za to jeśli Twoje naturalne środowisko to kawiarnia i laptop, a do tego brzydzisz się pracą fizyczną i do wieszania obrazków zatrudniasz fachowca, to faktycznie masz szanse skorzystać z tej książki i być może zdobyć ciekawe hobby albo po prostu rozbudować swoje portfolio umiejętności. Dwa najjaśniejsze punkty to dla mnie plecak pełen prezerwatyw (jako wyposażenie atrakcyjnej Pani, która postanowiła kupować sobie wikt i opierunek uprawiając najstarszy zawód świata) i witamina C działająca jak Ketonal. Gdyby tylko takich rzeczy było więcej...

Może jakby zamiast paru zdjęć lasu dorzucić jakieś rysunki pułapek albo szałasów? Zegar słoneczny albo układy gwiazdozbiorów jakie widać na naszym niebie? Trochę konkretów, mięsa, bo póki co jest sałata na pięknym talerzu. Zdjęcia niestety też nie porywają, a dodatkowo nie ma przy nich żadnych podpisów choćby miejsca czy nazwy zioła jakie pokazują, a gwoździem do trumny jest według mnie cena 64,90 za książkę, którą można przeczytać w 3-4 godziny.

5 sposobów, żeby wyrwać trochę czasu dla siebie

5 sposobów, żeby wyrwać trochę czasu dla siebie

Weekend idzie, wiecie? To która persona zaplanowała sobie jakiś relaksik? Wie, wiem, pranie, porządki w szafie, zmiana opon, zmiana czasu, obiad. Tak, wiem. Ja też muszę odświeżyć swetry i szaliki. Ale postanowiłam też trochę się pobyczyć. Nie to żeby tam jakaś kosmetyczka, czy inne wielogodzinne ekscesy, ale pozwólcie, że zdradzę Wam kilka moich patentów, żeby wyrwać chwilę dla siebie.


pixabay

Uwaga, przypominam, że jest piątek, więc wyciągamy kije z tyłka. Lista "relaksów" jest moja subiektywna i nie ma na celu urażenia niczyich uczuć i innych takich.

1. Nie wyłączam budzika


Nie robię tego na weekend i już, niech sobie zadzwoni, jak zawsze. Różnica jest taka, że obudzi tylko mnie. Michał zostanie w łóżku, więc jest szansa, że Kazik nie zauważy, że ja sobie poszłam, starszaki będą spać jak kamyki, a ja wymknę się do kuchni i zaparzę kawę, wypiję ciepłą i nie będę w trakcie pica kawy rozwierać niespełna dwuletnich szczęk, które zacisnęły się na dziewięcioletniej ręce, która pechowo zanadto zbliżyła się do śniadania człowieka-sekatora. Zamiast tego oddam się jakiejś cudownej rozrywce, np. zrobię listę zakupów, albo przejrzę książkę kucharską w poszukiwaniu inspiracji...

2. Muszę jechać


Zakupy spożywcze w sobotni poranek to jeden z jaśniejszych punktów mojego tygodnia. Sama w samochodzie, sama w sklepie. Wyłączam radiow aucie, jadę powoli i spokojnie, do sklepu wchodzę ze słuchawkami na uszach. Nie włączam muzyki, słuchawki muszą być jednak duże, tak żeby ludzie z daleka sądzili, że słuchasz czegoś ważnego. Warto mieć przy tym skupioną minę, wtedy istnieje szansa, że nikt w kolejce nie będzie do Ciebie narzekać na pogodę. Na wszelki wypadek nie nawiązujemy jednak kontaktu wzrokowego.

3. Połóżmy go spać


Jeśli masz takie małe dziecko, które nadal śpi w  dzień, to masz fart. U nas są wyścigi w weekend, kto dostąpi zaszczytu kładzenia Kazika. Bo w weekend zawsze można się walnąć z nim i poczytać książkę, albo się zdrzemnąć. W tygodniu wiadomo, trzeba kartofle obrać, gacie powiesić, dywan odkurzyć... W weekend można odpuścić i liczyć, że ta druga osoba ogarnie rzeczywistość. Skorzystaj z tej szansy i idź spać.

4. Popracuję trochę


To naprawdę nic strasznego, jeśli odpuścisz jeden spacer z dziećmi, jeśli Twój partner mówi, zostań odpocznij, wezmę dzieci na spacer, to zrób to, zostań. Czasem prasowanie w ciszy to też relaks. Michał zawsze mówi "idź do wanny", wie, że nie pójdę, bo nie lubię, ale to taki swoisty szyfr, który znaczy - zrób coś dla siebie. Więc robię. Gotuję, piszę, prasuję, ogarniam szafę. W ciszy.

5. Może coś obejrzymy?


To zbrodnia doskonała, którą staramy się popełniać raz w tygodniu. Włączamy dzieciom film na laptopie w pokoju Teda, a samo oglądamy jakiś film katastroficzny, albo serial, w którym przeklinają. Coś czego nie da się oglądać z dziećmi. Siedzimy przytuleni na kanapie i ładujemy akumulatory, żeby następnego dnia mieć więcej siły dla nich. Czasem zdarzy mi się przy tej okazji zarzucić sobie jakąś maseczkę, albo pomalować paznokcie, wtedy już nic nie mogę robić przez jakiś czas. Tu posiadaczki hybrydowego manicure przegrywają ;)

Po co to wszystko?


Żebyś odpoczęła, zajęła głowę czymś innym i miała siłę dla nich i dla siebie. Żebyś była w stanie funkcjonować i czerpać z tego radość. Bo chociaż brzmi to, jak pusty frazes, to nim nie jest - szczęśliwa mama, to szczęśliwe dzieci. Zrób coś dla siebie!
Baby nie muszą być zawistne!

Baby nie muszą być zawistne!

Tyle się słyszy o kobiecej zawiści, o tym, że to my same najchętniej podcinamy swoim "siostrom" skrzydła. A ja Wam powiem, że wcale nie musi tak być. Można spędzić fajny dzień z samymi babami i to w większości obcymi i dobrze się bawić. Ba, obalę tym tekstem jeszcze jeden mit. O zawiści wśród Influencerek. Nie będziemy tu dyskutować o patologicznych zachowaniach. Pogadamy o fajnych dziewczynach. 


Jarosław Antonik


Jakiś czas temu na stronie All About Life trafiłam na artykuł zachęcający do wzięcia udziału w konkursie. Trzeba było pokazać i napisać, czym jest dla Ciebie pewność siebie. Nagroda była fajna, bo udział w warsztatach dla influencerów w Akademii Always. Pomyślałam, że spróbuję. Udało się,znalazłam się w finałowej trzydziestce i dostałam zaproszenie na warsztaty.




Wyświetl ten post na Instagramie.

Czym jest dla Ciebie pewność siebie? Dla mnie pewność siebie to pokazywanie siebie. Bez makijażu, czasem bez uśmiechu, pokazywanie prawdziwego swiata. Czasem ta prawda to ja z czerwoną szminka, w kapeluszu, sukience, a czasem ta prawda to bałagan i pryszcze. Żadna z tych wizji mnie nie definiuje, żadna nie jest falszywa. Prawda, pewność siebie, to świadomość swojej wartości niezależnie od okolicznosci. Każdy TO ma. Tylko trzeba zajrzeć do srodka. Dać sobie prawo do przezywania porażek i swietowania sukcesow. Do bycia czlowiekiem. I ociekania zajebistoscią też 😂 i nie wstydź się mówić o tym głośno. Masz prawo być z siebie dumna i masz prawo o tym mówić. Bądź pewna własnej wartości, zawsze. Kiedy zobaczyłam post na @allaboutlife.pl że jest akcja do zrobienia i jeszcze można wygrać udział w super warsztatach (sprawdźcie u dziewczyn, szczegóły pod repostowanymm od @jestrudo zdjęciem), wiedziałam, że w to wejdę. Zrobię więcej. Zaprosze do zabawy, chociaż nie trzeba, fajne dziewczyny. Kilka, bo nie dam rady wszystkich. Jeśli chcesz, też dołącz. Masz te moc! Zapraszam @lili_arisza @monia_mamita i @polska_blondynka 💜💜💜 Pamiętajcie o hashtagach #alwayssensitive #akademiaalways _____ #womanstyles #modnapolka #modnakobieta #stylovepolki #instakobieta #dziendobry #instamama #instamatki #nomakeup #bezmakijazu #bezmakijazujestempiekna #bezmamkeupu #nomakeup #nomakeupDay #nomakeupselfie #nomakeuptoday #naturalme #itsjustme #justme #ohhey #nomakeupchallange #withoutmakeup #nakedface #naturalface
Post udostępniony przez Marta Lewandowska (@matka_zywicielka)

Powitanie


Warsztaty odbyły się w Hotelu Radisson Collection w Warszawie. W tych pięknych wnętrzach czekała na mnie pyszna kawa i całe mnóstwo pięknych uśmiechniętych kobiet. Jak się okazało, miałam już nawet zajęte miejsce, postarała się o to, poznana przez Instagram Gosia z Lili_Arisza. Wiedziałam już, że na pewno nie będę się nudzić. Obok niej siedziała kolejna uśmiechnięta istota Klaudia z Portalu Gwiazd. Zaczęło się dobrze.

Matka Zywicielka

Jarosław Antonik

Jaroslaw Antonik

Jarosław Antonik

Wykłady? Nie! Pogaduchy!


Zamiast nudnego gadania, które często zdarza się na różnego rodzaju konferencjach prasowych, odbyły się bardzo sympatyczne rozmowy. Beata Chmielowska-Olech poprowadziła tę, w czasie której wspólnie zastanawiałyśmy się jak zachować autentyczność w sieci, gdzie postawić granicę prywatności i jak zaciekawić odbiorców, żeby nie być kolejnym płaskim obrazkiem, a żywym człowiekiem, z którym chce się rozmawiać i przebywać. W tej części miałyśmy również przyjemność posłuchać opinii Karoliny Szostak, która prowadziła całe spotkanie, ale też nie oszukujmy się, Karolina ma bardzo duże konto na Instagramie i doskonale zna blaski i cienie tej części życia.


Jaroslaw Antonik

Jarosław Antonik

Jarosław Antonik


Z przyjemnością wysłuchałam też tego, co miała do powiedzenia na temat misji swojej firmy pani Basia z Always, ale tu Wam nic nie zdradzę, bo to co usłyszałyśmy to zdecydowanie materiał na oddzielny tekst. A powiem Wam, że szeroko otwierałyśmy usta ze zdziwienia, kiedy słyszałyśmy pewne dane.

Jarosław Antonik


Kolejna stanęła przed nami Agnieszka Kaczorowska-Pela, miała mówić o tym,jak nauczyć się pewności siebie. Przyznam się szczerze, że miałam mieszane uczucia. Agnieszkę kojarzę jeszcze z czasów, kiedy jako mała dziewczynka pojawiła się w "Klanie". Jakoś nigdy nie śledziłam z zapartym tchem jej kariery, ale wydawało mi się, że akurat o pewności siebie wie sporo, ale o uczeniu się jej niekoniecznie. Sądziła, że to taka osoba i tyle. Jednak muszę przyznać, że jej opowieść mnie oczarowała. Szczera, sympatyczna i skromna (choć niefałszywie) dziewczyna, wykonała kawał dobrej roboty, żeby uwierzyć w to, co ma każda z nas - w siebie.

A na koniec zabawa!


Dobra, może nie tak od razu. Bo było rudo :D A dokładniej była Natalia Lis z Jest Rudo. Natalię podglądam już od dawna, bo bardzo podoba mi się jej szczerość, jasno postawione granice i pozytywnme nastawienie do życia. Natalia ma taki zwyczaj, że co tydzień pisze, za co jest wdzięczna, a no i Natalia prowadzi kursy z fotografii. Taką miniwersję szkolenia przygotowała dla nas. Opowiadała o podstawach kompozycji, przydatnych aplikacjach na telefon i innych technicznych zasadach, których warto się trzymać tworząc konto na Instagramie. A potem była praktyka, tworzenie tego jednego, idealnego zdjęcia produktowego pod okiem Natalii i doświadczonych influencerek.

Jarosław Antonik

Jarosław Antonik

Jarosław Antonik

matka zywicielka

Matka zywicielka


Bardzo, bardzo fajna niedziela. Owocna, sympatyczna i uśmiechnięta.  Jeśli ktoś Wam mówi, że "baby są zawistne", że "blogerka blogerce wilkiem" to odeślijcie je do uczestniczek Akademii Always, one mu powiedzą jak jest. ;) #GirlPower ;)
(Lakto) wegetariańskie carpaccio z buraka

(Lakto) wegetariańskie carpaccio z buraka

Tak jak pisałam Wam wczoraj - powoli wracam na właściwe tory. Zaczęłam znów rozpisywać plany działania, bo tak żyje mi się znacznie bardziej komfortowo. A i jedzenia mniej się marnuje, bo lepiej planuję wykorzystanie tego, co mam w domu.




Chłopcy lubią zupę krem z buraków pieczonych, a jak nie chce mi się upiec, to kupuję w Lidlu takie gotowane. Małe oszustwo, które bardzo ułatwia życie. Ale ile zupy może zjeść dwóch małych chłopców (jedzą ją tylko Zet i Kazik). A buraczków w paczce miałam pięć. Dwa wykorzystałam do zupy, a trzy pozostałe...

Składniki


2-3 gotowane, albo pieczone buraczki czerwone
1/3 kostki sera sałatkowego typu greckiego
garść pestek słonecznika
ocet balsamiczny
olej tłoczony na zimno (użyłam konopnego, ale może być np oliwa lub olej z pestek dyni, coś ze smaczkiem)
świeżotłuczony pieprz czarny

Zróbmy to!


Buraczki (ostudzone) kroję ostrym nożem w bardzo cienkie plasterki i układam na płaskim naczyniu, tak, żeby delikatnie na siebie zachodziły. Pokrusz ser na buraczki (im twardszy i bardziej słony tym smaczniej, czasem używam koziego). Skrapiam obficie octem i olejem, obsypuję pestkami i oprószam pieprzem. Do dekoracji można dodać kiełki, bardzo fajnie sprawdziły się u mnie kiełki buraka.

Jak upiec buraki


Czasem zdarza się tak, że mam w domu surowe buraki i chęć na takie carpaccio. Jeśli u Ciebie też się tak trafi, można to łatwo załatwić. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni, buraczki owijamy folią aluminiową (pojedynczo) i wkładamy na blaszce do pieca na 30 minut. Wyciągamy, studzimy obieramy i mamy buraki do zupy-krem lub na pyszne carpaccio właśnie. Smacznego ;)
Się wzięło i rozjechało

Się wzięło i rozjechało

Należy Wam się słowo wyjaśnienia, czemu ostatnio jest nas tu mniej. Nie wydarzyła się żadna tragedia. Zachłysnęliśmy się jesienią. Wiecie, zbieramy dynie, jabłka, spacerujemy, gotujemy... Jakoś straciłam kontrolę nad planowaniem.


pixabay

Bo nie wiem, czy wiecie, ale ja wszystko planuję. Taka ze mnie spontaniczna sztuka, że jak nie mam planu to tonę i to właśnie nastąpiło teraz. Ostatnio Kamila z Olomanolo opowiadała na story, jak udaje jej się zapanować nad chaosem dnia codziennego i ja doskonale wiem, o czym mówiła. Bo ja bez planu nie istnieję. Teraz jestem w takim niebycie. Ale wezmę się w garść.

Jedzenie dla stada


Raz w tygodniu robię większe zakupy, nigdy na spontanie, zawsze z listą, jako bazę traktując to, co już mam w domu. W ten sposób udaje mi się uniknąć niespodzianek typu "zabrakło makaronu", albo "muszę wyrzucić śmietanę". Przechadzam się po domu z notatnikiem, patrzę co jest, co jest na granicy daty przydatności i uznaję to za bazę najbliższych obiadów, zapisuję co muszę dokupić i jadę do sklepu. Gotuję zawsze na dwa dni, ale codziennie. Jakim sposobem? Jeśli dziś gotuję zupę, to jutro robię drugie i tak na zakładkę. Jeśli zostaje jakaś samotna porcja - mrożę. Ponieważ ostatnio zaczęłam się bawić się fotografią foodową, to z tym gotowaniem schodzi dłużej. No bo jak już ugotuję, to muszę przygotować plan, ustawić światło, itd... Plan się rozjechał. A wystarczyło kilka spontanicznych wypadów na sklepy i na grzyby (taki mały jesienny nałóg).

Niekończąca się sterta prania


To najczarniejszy punkt jesieni. Brudzą się jeszcze bardziej niż latem, zwłaszcza w deszczowe dni, więc z każdego człowieka mam każdego dnia spodnie, t-shirt, bielizną a często i bluzę. A schnie to... Na dworze już nie bardzo a w domu jeszcze nie bardzo, bo piec pracuje raczej symbolicznie. Czyli ciuchów więcej, schnie wolniej i jak bumerang wraca temat suszarki bębnowej. A kiedy trafi się ładny dzień piorę jak szalona i suszę na zewnątrz, zaniedbując inne czynności, bo potem prasowanie składanie... Trochę to schodzi.

Spotkania i szkolenia


Ostatnio tak się złożyło, że trafiło się parę nieplanowanych wcześniej spotkań, które żal było odpuścić, więc zaczęło się jeżdżenie, łażenie i nic nie robienie, chyba nie muszę mówić, jak to się przekłada na taką prozę życia, jak regularne sprzątanie? Dobra, nie ważne i tak warto, bo wiele z tych okazji mogło się nie powtórzyć, jak choćby Akademia Always - oczywiście opowiem Wam o niej niedługo w szczegółach. Ale to jeszcze nie dziś.

Zdrowotne perypetie


Niby nic, a jednak. Położyło mnie zapalenie zatok, nie pierwsze, ale chyba najgorsze, jakiego doświadczyłam. Trafiłam do lekarza z twarzą bolącą tak, jakbym wdała się w potyczki pseudokibiców w lesie. Musiałam prezentować się wybitnie, bo lekarz na mój widok aż się skrzywił i poza antybiotykiem zapisał całkiem bogaty wybór leków przeciwbólowych. Poza tym trochę czasu podkradło nam snucie się po różnych specjalistach i gabinetach pobrań z Teodorem, tak się złożyło, że chłopaka trzeba porządnie przebadać. Ale to akurat polecam każdemu, tak przynajmniej raz w roku, warto wiedzieć co w trawie piszczy.

Cele


Przede wszystkim planuję ogarnąć ten chaos. Nie będzie to łatwe,ale dam radę, zacznę dziś od spokojnego zaplanowania posiłków na resztę tygodnia, będą więc zakupy i gotowanie w międzyczasie korzystając z pięknej pogody wypiorę pościele. Więcej sobie dziś na głowę nie wezmę, bo jak się przeładuję, to polegnę na starcie. Ale najważniejsze - zapiszę wszystko i podzielę REALNIE na dni. Wtedy  przyjdą sukcesy. Pięknego wtorku.
Rodzeństwo 5 powodów do kłótni i próba ich załagodzenia

Rodzeństwo 5 powodów do kłótni i próba ich załagodzenia

Jest piątek, więc będzie trochę lżejszy kaliber. A może nie? Pewnie część z Was wie, że mam starszego brata. Między nim a mną jest trzy lata różnicy, dokładnie tyle, co między Zetem a Tedem. Nasze relacje były też podobne do tych, które łączą chłopców.Od miłości do nienawiści w ułamku sekundy.




Rodzeństwo, choć nie każdemu jest dane, to pierwsza szkoła życia. Tu nie ma miękkiej gry. Rodzeństwo to pierwsze relacje społeczne (bez głaskania po główce, jak ze strony rodziców) z jakimi mamy do czynienie. Tu zawierają się pierwsze sojusze i tu rodzą się pierwsze konflikty. O co kłócą się nasze dzieci?

1. On wziął moje


Nie ważne co, kluczowe jest tu słowo MOJE. Jedyna słuszna metoda poradzenia sobie w tej sytuacji, to wydrapanie mu oczu. Dlatego drogi rodzicu, niech Cię nie kusi wchodzenie w ten konflikt. Wiadomo, że oni się tymi zabawkami wymieniają co chwila i nie ma szansy, żebyś doszedł do tego czyj w tym momencie jest ten smok. Póki nie leje się krew każ im się dogadać.

2. Bo on wszedł do mojego pokoju


A Ty byłeś w jego. Bo tak są Legosy, bo tam mieszkają rybki, itd. Nie idź tą drogą. Oni wieczorem i tak będą kombinować, jak tu iść spać razem. Jeśli sytuacja jest krwawa, powiedz, że ok, niezależnie od pobudek wprowadzasz zakaz wchodzenia do pokoju brata. U nas zwykle działa.

3.Bo on śpiewa


Tu temat jest ciężki, bo poza Żywicielem wszyscy ciągle śpiewamy. Nikt z nas nie powinien. Z jednej strony masz ochotę wziąć stronę uciemiężonego, bo uszy Cię bolą, ale z drugiej... Sama przecież śpiewałaś jeszcze przed chwilą. Zaproś śpiewaka na spacer i tam się wyżyjcie wokalnie.

4. Bo on mówi!


Noooo. Cały czas. Tak samo jak jego dwaj bracia. Tak to już u nas jest, że ciągle ktoś coś mówi. Najgorzej, jak zaczną się spierać o jakąś głupotę, nikt nie pamięta po minucie, o co poszło. Ale to nie przeszkadza im przez godzinę mówić -nie! -tak! w kółko. Póki nie pociągniesz porządną groźbą, kłócą się bez opamiętania dla samej przyjemności pokrzykiwania. Może to miłość do tembru własnego głosu?

5. Ostatni serek


Jogurt, paczka ciastek, łyk soku... No kurka, najlepszym się zdarza. Próba dojścia do ładu czyja jest ostatnia porcja, to stąpanie po ostro naćkanym polu minowym. Nie ma szans, na odkrycie prawdy, najlepiej pożreć to samemu, przynajmniej zjednoczą się w nienawidzeniu Ciebie, zamiast szarpać się między sobą.

Spokojnego, rodzinnego weekendu.
Krem z borowików w skandynawskim stylu

Krem z borowików w skandynawskim stylu

Grzybów co prawda coraz mniej, ale nadal są, wiem, bo sprawdziłam nie dalej jak wczoraj. Powiem Wam, że W życiu nie nazbierałam tylu grzybów, co w tym roku, dwie szuflady w zamrażarce i mnóstwo ślicznych słoiczków. Uwielbiam, mogę jeść codziennie. Nie robię tego tylko dlatego, że oszczędzam na zimę ;) Dziś przychodzę do Was z przepisem, który uzależnia.



Ta zupa to jest torpeda, w połączeniu z sałatką stanowi absolutnie idealną sytuację gastronomiczną, no mówiąc wprost wstydu nie będzie, nawet na niedzielnym obiedzie. Zupa borowikowa z sałatką z wędzonym kurczakiem. Od dziś Wasza ulubiona.

Składniki

ZUPA
Kawałek pora - biała część
Kilka podgrzybków (im więcej tym lepsza zupa, ale z nami jadł Zet, więc oszczędnie
100 ml białego wytrawnego wina
5-6 ziemniaków
2 marchewki
korzeń pietruszki
seler korzeniowy
sól
pieprz
majeranek
natka pietruszki

SAŁATKA
Sałata (użyłam tych trzech w doniczce)
wędzona pierś z kurczaka
pół czerwonej cebuli
kilka orzeszków ziemnych
miód
ocet winny
olej

Robimy


6 cm białej części pora kroimy w półplasterki i szklimy. Dodajemy podgrzybki, 6 sporych grzybów wystarczy, smażymy chwilę i zalewamy odrobiną białego wytrawnego wina, a kiedy odparuje zalewamy wodą.

Dorzucamy obrane i pokrojone w kostkę ziemniaki (5-6 sztuk), marchewkę (2 sztuki), korzeń pietruszki (1), seler korzeniowy (mały), doprawiamy solą, pieprzem i szczyptą majeranku i zostawiamy w spokoju, niech się gotuje.

Sałatę myjemy i rwiemy listki na mniejsze kawałki

Wędzona pierś kurczaka kroimy w cienkie paseczki

Czerwoną cebulę kroimy w piórka (tak z pół tej cebuli sałatki robię od razu na miseczkach -tyle ile ma być porcji

W małym słoiczku mieszam 2 łyżki oleju, łyżkę octu winnego i łyżkę miodu.

Z zupy do ozdoby wyciągam kilka kawałków grzyba i marchewki, resztę bestialsko blenduję

Zupę nakładam do miseczek, dekoruje grzybkiem, marchewką i świeżą natka pietruszki.

Podaje z porcjami sałatki polanymi sosem i obsypanymi orzeszkami ziemnymi.

Padnięcie jakie dobre. Danie inspirowane kuchnia skandynawska.
Nowa torpeda pielęgnacyjna (Dużo zdjęć)

Nowa torpeda pielęgnacyjna (Dużo zdjęć)

Jeśli kiedyś zastanawialiście się, co w wolnych chwilach robi pełnoetatowa matka, to zgodnie z obiegową opinią, a właściwie stworzonym przez internetowe mamuśki mitem powinnam napisać, że matka nie ma wolnego czasu. Ja jestem dziwna, bo mam. Sporo. Kiedy tylko nadarza się okazja, korzystam z tej wolności. Ostatnio nawet wybrałam się spotkać z koleżankami do Warszawy.





Okazja była niebanalna, bo umówmy się, nie co dzień zapraszają Cię na śniadanie prasowe z okazji premiery kosmetyków pielęgnacyjnych. Trochę jak stereotypowa baba, a trochę ze zboczenia zawodowego lubię takie spotkania. Lubię śliczne słoiczki, pachnące mazidła, eleganckie przekąski i towarzystwo innych, podobnych do mnie kobiet. W końcu to zawsze fajna okazja, żeby poplotkować.

Co to za cuda?


Z marką Arganicare po raz pierwszy spotkałam się w maju, kiedy to bez pamięci zakochałam się w ich linii do pielęgnacji włosów. Pisałam Wam o tym. Do dziś poza krótkimi romansikami pozostaję im wierna. Dlatego, kiedy marka, za pośrednictwem All About Life zaprosiła mnie do Vienna House, żeby pokazać swoje nowe cudeńka nie zastanawiałam się nawet chwili. Co jest w nich takiego wyjątkowego? To, że są oparte na odpowiednio przygotowanych olejach szlachetnych, a ich skład jest zaprojektowany jest tak, żeby zmotywować skórę do samodzielnej walki o młodość i jędrność. Jak zapewne się domyślacie, nie jest to opis naukowy, ale raczej literacki, który ma na celu zobrazować Wam co możecie osiągnąć ;)

Podbiły serca blogosfery


Patrząc na listę nazwisk, które zjawiły się na premierze nowej linii kosmetyków Arganicare, można się spodziewać, że te produkty zamieszają bardzo mocno na rynku kosmetycznym. Ambasadorką marki została Magdalena Antosiewicz, czyli Thirtyfashionblog, ale nie zabrakło też takich nazwisk, jak Beata Tadla czy Anna Oberc, ale zjawiła się też cała śmietanka blogerów urodowych i lifestylowych. W sali, gdzie zaprezentowano kremy, sera, emulsje do mycia i inne preparaty dało się słyszeć same słowa uznania oraz zachwyty nad zapachem i konsystencją.

Moje wrażenia


Nie będę Wam pisać, jak te kremy zmieniły moje życie, bo w końcu to tylko kremy,poza tym używam ich od tygodnia. Odstawiłam wszystkie inne preparaty po to, żeby zobaczyć, jak działają te. Trzeciego dnia regularnego stosowania zauważyłam, że moja skóra jest wyraźnie gładsza, tak, jakbym dobrym filtrem z Lightrooma zmniejszyła sobie widoczność porów. Widzę też poprawę napięci skóry pod oczami i uwaga - od tygodnia nie pojawił się żaden nowy pryszcz. Tak się złożyło, że ostatnimi czasy trochę zachorowała, a jak mam katar, moja skóra na nosie natychmiast staje się niemożliwie sucha i schodzi płatami, starałam się więc pamiętać, żeby co 2-3 godziny posmarować obtarcia kremem Arganicare, problem rozwiązał się po dwóch dniach, zwykle zostaje ze mną dłużej niż infekcja.

Czy poleciłabym te kosmetyki?


Tak, tak tak i jeszcze raz tak. Mają świetne składy (poczytajcie na stronie producenta, nie będę Wam przeklejać), są mega wydajne (szampon mam od maja cały czas ten sam, a myję włosy codziennie) kremu używamy oboje z Michałem i nie widać za bardzo zużycia, ma gęstą a mimo to lekką konsystencję, dzięki czemu wystarcza odrobinka. No i cena. Wiem, że można kupić krem do twarzy za 10 czy 15 zł (sama mam jeden taki za 5 zł, który się czasem przydaje), ale jakie są w nich stężenia substancji aktywnych, skąd pochodzą? Może lepiej nie wiedzieć? Zapewniam Was też, że wydajność takich preparatów jest też znacznie mniejsza niż tych z wyższej półki. Ale do rzeczy, Cena kremu to około 60 zł. Jakość, jak za 200 zł. Warto.
















Okiem Żywiciela: Co warty jest uśmiech?

Okiem Żywiciela: Co warty jest uśmiech?

Jak się okazało po poprzednim tekście papierów rozwodowych nie dostałem, przynajmniej jeszcze nie. Całe szczęście MŻ ma poczucie humoru.


archiwum prywatne

Ostatnio Marta jest chora, niemiłosiernie dokuczają jej zatoki i dopiero w piątek skapitulowała i poszła do lekarza ,bo moja żona jak każda Matka (stereotypowa) woli cierpieć za miliony. Cały tydzień chodziła obolała i cierpiąca łudząc się, że samo przyszło samo pójdzie, zresztą nie mogę tak do końca jej potępiać, bo ja często robię podobnie.

W tym trudnym czasie rozumiem, ile dla mnie znaczy jej dobry humor. O ile wszystko jest łatwiejsze jak się uśmiecha i większym optymizmem patrzy w przyszłość. Mam wrażenie, że czasem nie zdaję sobie sprawy z tego, jak ważny jest dla mnie jej uśmiech. W sumie to najlepiej jest, jak wszyscy się uśmiechamy.

Nastrój kogoś w domu wpływa na nastrój wszystkich, dlatego czasem warto zrobić komuś drobny upominek nawet, jeśli w portfelu jest pusto albo zamiast myśleć "przejdzie mi" i męczyć się 10 dni z chorobą, iść do lekarza i poczuć się dobrze już po czterech czy pięciu.

Podobno skwaszona mina to nasza cecha narodowa, tak jak mówił Linda w Szczęśliwego Nowego Jorku mamy mordy nienawykłe do uśmiechu, więc może dziś na przekór sobie uśmiechnijmy się. Co za różnica, kto jutro okaże się zwycięzcą i co się stanie dalej. Uśmiech Ci w twarz kartoflu jeden, może uda się zakląć tą rzeczywistość i będzie dobrze. Czego sobie i Wam życzę.
Pięć czarnych stron macierzyństwa

Pięć czarnych stron macierzyństwa

Są takie momenty,kiedy wcale nie mam ochoty być rodzicem moich dzieci. I nie chodzi o to, że chcę ich spakować i oddać, tylko sama mam dość zakazów i nakazów, które tu i ówdzie pojawiać się muszą. Czasem chcę być ich kumpelą, towarzyszem, ale normy społeczne są jakie są i na niektóre zachowania zgodzić się nie mogę. 


pixabay

Tak, tak mamy przed sobą poważną historię. Kazik za dwa i pół miesiąca kończy dwa lata i chyba nadszedł czas na rozstanie z cycem. To nie jest łatwy moment, ani dla niego, ani dla mnie, ale czuję, że przyszedł ten czas. Część z Was pewnie pomyśli, że i tak bardzo długo. Może i tak, dla mnie tak w normie. Ale takich momentów w życiu rodziny jest więcej. Począwszy od błahostek...

Nie dla kałuży


Nie wiem jak Wy, ale ja całkiem niedawno miała 6 lat. Byłam blondyneczką z niebieskimi oczami i uwielbiałam skakać po kałużach. Kiedy po deszczu wychodzą z domu aż się trzęsą, żeby wbiec z impetem w kałużę, bardzo bym chciała móc im zawsze na to pozwalać, ale jeśli akurat idziemy na szkolny autobus... Muszę im zabraniać, nie mogą dotrzeć do placówki brudni i mokrzy. Strasznie jest pozbawiać ich z rana szansy na uśmiech.

Dość tych słodyczy


Sama bym czasem opracowała pół blachy ciepłego sernika, albo całe pięterko ptasiego mleczka, ale no nie można. A może czasem by tak pozwolić? Przekroić to ciasto na pół i zjeść z dzieciakiem, aż mu się znudzi? Przecież nie codziennie. Ale ten raz na jakiś czas to jednak mało. A jednak częściej trzeba zabraniać.

Załóż koszulę


To zmora Zeta. Zet nie lubi gryzących swetrów, metek w majtkach i innych tego typu rozrywek. Ale czasem trzeba, no nie ma wyjścia. Oczywiście, jakbym się uparła to święta przejdą, ale np szkolne uroczystości już niekoniecznie, koszulę trzeba założyć, np. dzisiaj z okazji akademii na Dzień Edukacji Narodowej. Nie ma bata, trzeba się dostosować do zasad. Nie lubię tych momentów, bardzo, bo wiem, jak mu źle.

Koniec z cyckiem


Tu sprawa jest śliska. Bo ja już nie chcę karmić, ale on nadal chce pić. Zet sam się odstawił, Teda odstawiliśmy tuż przed drugimi urodzinami, ale on z matczynego bufetu korzystał tylko przed snem. Nawet dzienną drzemkę ogarniał bez piersi. Kazik tak nie ma, on może cały czas wisieć na mnie, jak niemowlak, upomina się kilka razy w ciągu dnia i w nocy. Jesteśmy już po pierwszych krzykach i spazmach, na razie mam takie marzenie, żeby chociaż w dzień nie korzystał, ale nie chcę żeby płakał i cierpiał, wiem też, że jutro nie będzie łatwiej zacząć, więc cierpię razem z nim.

Nie możesz jechać do babci


Dziecko chce jechać, babcia by wzięła,ale szkoła, zajęcia, lekarz, fryzjer. Jutro on może być już za duży i nie chcieć z babcią spędzać czasu. A dziś nie możesz go puścić, bo obowiązki są ważne.I serce Ci pęka, bo dziecko płacze i znów wychodzisz na tą złą, ale musisz go tego wszystkiego nauczyć. Taka niechlubna rola.

Czasem trochę odpuszczam, w wyjątkowych okolicznościach, pozwalam i sobie pobyć dzieckiem, tak ciut, żeby lepiej ich zrozumieć.
Jeden składnik - pięć posiłków. Jogurt naturalny

Jeden składnik - pięć posiłków. Jogurt naturalny

Dziś mam dla Was coś niecodziennego. Jeden składnik i pięć posiłków, kompletny jadłospis na cały dzień zainspirowany czymś tak prostym i banalnym jak jogurt naturalny? Da się uwierzcie. Pomyślałam sobie, że od czasu do czasu będę takie właśnie jadłospisy szykować. Dlaczego? Żeby nie zostawało. Banał, a jednak jadę do tego sklepu, mam chęć na twaróg ze szczypiorkiem dajmy na to, ale co ja z całym pęczkiem zrobię przecież potrzebuję tylko troszkę... A ja nie lubię jak zostaje i się marnuje. Dążę może nie do zero waste, bo aż tak ambitna nie jestem, ale z dumą mogę powiedzieć, że dziś już prawie nie wyrzucamy jedzenia, rzadko się zdarza. Pokażę i Wam, jak to robię.




Tak jak wspomniałam w leadzie, dziś na tapetę wjeżdża jogurt naturalny. Nie byle jaki, bo pamiętam, jak pisałam jeszcze o zdrowiu i urodzie, bywałam na różnych mądrych konferencjach i wtedy bardzo mi utkwiło w głowie, że dobry jogurt jest rzadki, bo jest bliżej natury, bez żelatyny i innych takich. Dlatego, kiedy w mojeje kuchni pojawił się jogurt Dodaj co lubisz! od OSM Krasnystaw, pierwsze co zrobiłam, to nim pomachałam. Chlupie, jest dobrze. No to lecimy pięć posiłków z jednej listy zakupów!

Pierwsze śniadanie - szybkie płatki owsiane na słodko (1 porcja)


8 winogron
1/2 banana
3 łyżki płatków owsianych górskich
2 łyżki musli z owocami
łyżka dżemu



Oczywiście możecie wymienić owoce, darować sobie dżem i tak dalej. Chcę Wam sprzedaż patent. U mnie to wygląda tak, że wrzucam świeże owoce do szklanki, potem płatki i trochę musli, na to jogurt i tak warstwami,  a na koniec z kosmosu na to wszystko łyżeczka dżemu. Banalnie proste, super szybkie, mega pożywne i bardzo chętnie zjadane, bo słodkie z różnymi konsystencjami. Śniadanie na słodko? Bardzo proszę!

Drugie śniadanie - szybkie chrupanie w pracy (1 porcja)


1 marchewka
1/2 ogórka szklarniowego
3 łodygi selera naciowego 6 pasków papryki
2 ząbki czosnku
1.4 pęczka koperku
sól i pieprz do smaku



Czosnek, pełna pasji przecisnęłam przez praskę ignorując fakt, że nadal ma na sobie skórki, łupinki czy jak je zwą. Bo kto ma czas to obierać, jak praska radzi sobie bez? Koperek siekam na tyle, na ile oko porannie zaspane mi pozwoli. Koperek też siekam raczej z grubsza, bo nie będę się wysilać, walnę trochę soli, ja tu lubię dać różową sól himalajską, bo wygląda zjawiskowo, trochę pieprzu i mieszam. Warzywa kroję w słupki, żeby ładnie wyglądało. Cała trudność polega na tym, żeby znaleźć odpowiedni rozmiar słoika w domu, żeby Michał sobie ten sos jogurtowy do pracy zabrał. Jemy maczając warzywa w sosie.  Jak ktoś bardzo potrzebuje na ten posiłek węglowodanów, może wziąć np. paluszki grisini do warzyw. Świetna przekąska, również na wieczór z filmem.

Lunch w pracy - zupa z selera naciowego i fenkuła z jogurtowym kleksem (4 porcje)


8 cm białej części pora
2 łyżki oleju rzepakowego
1 duża marchewka
1 pietruszka
seler naciowy (to co zostało z drugiego śniadania
fenkuł
30 g kaszy jaglanej (suchej)
2 ziemniaki
kurkuma
sól
pieprz
natka pietruszki (hoduję na parapecie więc nie wiem jaka to część pęczka)
1 łyżka czarnego sezamu
odrobina płatków chili



Jeśli byliście już na moich zupach, to wiecie, że wszystkie zaczynają się tak samo. Jeśli nie to koniecznie nadróbcie, wpiszcie w blogowej wyszukiwarce "zup" i zobaczycie co już gotowałam. Olej do garnka, na to pokrojony w półplasterki por, szklimy, zalewamy wodą (tak 2 litry), dodajemy marchewkę pietruszkę i ziemniaki pokrojone w kostkę,wsyp kaszę jaglaną, nie płucz, taka jest ok, trzeba to razem zagotować i przyprawić solą i pieprzem. Seler i fenkuł kroimy w kawałki i dajemy do gara. Zostawiamy na małym ogniu tak ze 20 minut (czyli drzemkę Kazika). Na koniec sypiemy kurkumę i zdejmujemy z ognia. Blendujemy, ciapiemy na każdą porcję po dwie łyżki jogurtu, posiekaną natkę pietruszki, czarny sezam i ciut płatków chili. Dla profanów, takich jak moje dzieci można podać jeszcze groszki ptysiowe, ale uwierzcie mi - nie są potrzebne.

Obiad z rodziną - turecko, grecko i miodowo


5 marchewek
5 pietruszek
5 łyżek oleju
2 łyżki miodu
1 1/2 główki czosnku
przyprawado ziemniaków
10 ziemniaków
500 g mięsam ielonego z indyka
przyprawa do gyrosa
6 ogórków kiszonych
pół ogórka szklarniowego
sół
pieprz
koperek



Tu będzie powieść w częściach, bo mnie trochę poniosło.Można to pewnie uprościć, ale po co, jak ja tak lubię mieszać w garach?

Marchewka i pietruszka w miodzie


Obieram marchewki i pietruszki, kroję w 6 cm słupki. Wrzucam do naczynia żaroodpornego. W kubeczku mieszam 3 łyżki oleju, dwie łyżki miodu, dużą szczyptę soli himalajskiej, świeżo mielony pieprz i posiekany rozmaryn. Główkę czosnku kroję w poprzek na pół, kładę koło warzyw, całość zalewam zawartością kubeczka i  wstawiam do pieca.

Pieczone ziemniaki


To to łatwizna, lecimy trochę gotowcem. Ziemniaki sobie obieram, tak z dziesięć sztuk, kroję to w takie niezobowiązujące frytki i wrzucam do zimnej wody, jak się zagotują wsypuję łyżeczkę soli i gotuję pięć minut, odlewam, wrzucam do naczynia żaroodpornego i skrapiam olejem słonecznikowym i osypuję przyprawą do ziemniaków. wrzucam do pieca.

"Tureckie" mielone


Piszę w cudzysłowie, bo znów włączam gotowiec. Sięgam po przyprawę do gyrosa. Wybierajcie takie z sensownym składem, to nie zaczniecie świecić w ciemności.  Uwaga, sztuka wyższa. Mięso wyciągam z lodówki i zasypuję obficie przyprawą, jak tylko wsadzę ziemniaki do pieca. Mieszam i po 20 minutach rozgrzewam patelnię grillową. Formuję podłużne niewielkie kotleciki i smażę z obu stron.

Tzatzyki inaczej


Ogórki i świeże i kiszone kroję w kostkę, siekam koperek tak 1/4 pęczka, przeciskam przez praskę 2 ząbki czosnku, dodaję jogurt i doprawiam do smaku solą i pieprzem. Mieszam i gotowe.

Kolacja -ryżowa sałatka z kurczakiem


2 wędzone uda z kurczaka
6 plastrów ananasa z puszki
1 puszka kukurydzy
1/4 słoika  selera w zalewie
100 g ryżu
pęczek szczypioru
1/4 czerwonej cebuli



Tu nie ma wielkiej filozofii, ryż gotuję, kurczaka, cebulę i ananasa kroję w kostkę, siekam szczypiorek, seler przekładam do miski. Dodaję jogurt i przyprawiam do smaku. Podaję z grzankami, albo bez, zależy jak się nawinie.

Bonus


Jeśli chcecie zrobić coś miłego dla swojej skóry, poza jedzeniem tych wszystkich pyszności, jogurt możecie też dziabnąć sobie na twarz. Dwie łyżki płatków owsianych zalewacie gorącą wodą, żeby spęczniały,dodajecie łyżkę miodu i dwie łyżki jogurtu naturalnego, nakładacie na twarz na 20 minut, raczej trzeba leżeć i pachnieć, bo spływa z twarzy, ale warto. Odżywienie, nawilżenie i przywrócony blask gwarantowane.
Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger