Krem z borowików wersja minimum

Krem z borowików wersja minimum

 Sezon na grzyby czas start. Jest bardzo sucho, więc niestety grzybów nie ma tyle, co w tamtym roku, a i robaczywych trafia się sporo, ale są! Ostatnio wybraliśmy się na chwilę do lasu razem z dziećmi i w przeciągu godziny zebraliśmy cały kosz. Tradycyjnie pierwszym daniem, które w sezonie przygotowuję z borowików, bo to głównie je zbieramy jest zupa grzybowa, tym razem w ruch poszedł krem z tych aromatycznych grzybów. Nie przedłużając, zrobiłam dosłownie dwie porcje:




Składniki:

4 ziemniaki

1 marchewka

3 cm pora

2 łodygi selera naciowego

2 szklanki oczyszczonych i pokrojonych borowików

2 łyżki śmietany kremówki

sól

pieprz

tymianek


Do dzieła

Wyszło mi leniwie i prosto, bo miałam pokrojoną marchewkę pora i selera w zamrażarce, właśnie na taki szybki obiad, kiedy nie wyrabiam na zakręcie. Zagrzałam w rondlu dwie łyżki oleju, zeszkliłam na nim pora, selera i marchewkę. Dodałam pokrojone grzyby, chwilę smażyłam, dodałam sól i pieprz. Zalałam wodą i dodałam pokrojone w kostkę ziemniaki. Całość gotowałam do miękkości ziemniaków. Zmiksowałam i już na talerzu polałam kremówką, do tego odrobina natki do dekoracji i już!

Jak dzieci zarobiły 400 zł w dwa dni

Jak dzieci zarobiły 400 zł w dwa dni

 Wakacje już za nami, ale jeszcze jakiś czas będziemy wspominać beztroskie chwile, zwłaszcza, że wrzesień zaskoczył chyba wszystkich. Nagła jesień wcale nie chce zapisać się w naszej pamięci jako ta piękna i złota. Choć na kalendarzu jeszcze lato, to na zewnątrz bywa różnie, rano zakładamy kurtki i czekamy, że może po południu się wygrzebie, żeby jeszcze pójść na spacer. My raz w tygodniu będziemy tej jesieni i zimy spacerować z psami ze schroniska ale pozwólcie, że opowieść swoją zacznę od słów: a to było tak...




W któryś sierpniowy poranek Zygmunt zgramolił się z łóżka i oświadczył, że otwiera stoisko z lemoniadą. Teodor szybko podłapał pomysł i już zaczynali snuć marzenia o dalekich podróżach i nowej elektronice, na które będzie ich stać po całym dniu sprzedaży, kiedy zapytałam: chłopaki, a może zrobimy to dla piesków? I tak ruszyła lawina, której się nie spodziewaliśmy.


Gdzie tu stanąć

Pewnie większość z Was już wie, że trzy lata temu wyprowadziliśmy się na wieś, taką, że wtedy nie było tu nawet nazw ulic tylko numery. A że mieszkamy dosłownie na jej końcu, to mało ludzi się tędy przechadza. Zdecydowaliśmy więc, że zapytamy o pozwolenie na sprzedaż pod sklepem. Właścicielka sklepu, zaangażowana wolontariuszka pobliskiego schroniska od razu przyklasnęła pomysłowi. Zapadła decyzja, będziemy zbierać na karmę dla Pomiechowskich bezdomniaków. 


Zakupy

Ruszyłam więc do miasta, kupiłam kilogram cytryn, brązowy cukier, dwa słoje z kranikiem, papierowe kubki i słomki, sąsiad dał mi naręcze mięty, serio, w życiu nie dostałam takiego bukietu. Żeby nie było, że tylko się przechwalamy, dam Wam przepis na lemoniadę ;) 

4 cytryny wyparzone i obrane przepuściliśmy przez wyciskarkę wolnoobrotową

6 łyżek brązowego cukru rozpuściliśmy w gorącej wodzie, 

do jednego ze słoi wrzuciliśmy sporą garść świeżej mięty

sok i syrop cukrowy rozlaliśmy po równo do dwóch pięciolitrowych słoi i wypełniliśmy je przefiltrowaną wodą, dodaliśmy sporo lodu, bo dzień był upalny.







Stoisko

Kilka palet ustawionych jedna na drugiej nakryliśmy czyściutką ceratą ustawiliśmy słoje, ułożyliśmy miętę i cytryny, żeby było ładnie, postawiliśmy skarbonkę fundacji, chłopcy zrobili plakat reklamowy. Kilka zdjęć dodanych na lokalnej grupie na facebooku zdecydowanie przyczyniły się do rozpropagowania idei. Lemoniadę chłopcy sprzedawali za "co łaska". Nie mam wątpliwości, że ich urok osobisty i zdolności negocjacji się przydały, po dwóch godzinach po 10 litrach lemoniady nie było śladu, a komentarze tych, którzy nie zdążyli dotrzeć nie dawały nam spokoju, dlatego następnego dnia powtórzyliśmy akcję. W sumie udało im się zebrać blisko 400 zł! To przekroczyło nasze najśmielsze oczekiwania, bo we wsi mieszka niewiele ponad 200 osób. Kasa wystarczyła na trzy wielkie i ciężkie kartony specjalistycznej karmy, którą kilka dni później zawieźliśmy do schroniska. Opiekunki zwierząt byli pod wrażeniem.






Wspólnota

Chyba jeszcze większe wrażenie niż ilość kupujących zrobiło na mnie zaangażowanie mieszkańców naszej wioski, to, że Paulina nie tylko pozwoliła chłopcom stać pod sklepem, ale też doglądała ich i wspierała ich nie tylko dobrym słowem, to że Mirek narwał taki wiecheć tej mięty, że Kasia zaproponowała, że następnym razem upiecze ciasto, żeby je też mogli sprzedawać w ramach wolontariatu, że Monika przywiozła swoich gości, tylko po to, żeby wesprzeć chłopców. To że ludzie wracali, chwalili inicjatywę, że dawali tyle kasy (były trzy czy cztery banknoty 50 zł). Dumna jestem z chłopaków,że nadal myślą, jak tu jeszcze rozkręcić akcję i jak zebrać więcej, żeby pomóc. Bo o egzotycznych podróżach przestali wspominać bardzo szybko. Za to temat psa pojawia się coraz częściej. Myślę, że w najbliższych tygodniach trochę ich wyprowadzimy, bo zapał jest, ale zanim zdecydujemy sie na przygarnięcie własnego czworonoga, zdecydowanie musimy wszyscy nauczyć się, że pies to wielka odpowiedzialność na długie lata i nie może to być decyzja pochopna, bo nie można go ,,trochę oddać", kiedy stanie się przeszkodą np. do wyjazdu.










Z pamiętnika nie całkiem młodej matki epizod 3

Z pamiętnika nie całkiem młodej matki epizod 3

 Zasadniczo nowy, trochę dziwny rok szkolny zaczął się już dwa tygodnie temu, więc fajnie byłoby się już ogarnąć, ale cóż mogę powiedzieć. Jeszcze nie doszłam do takiego stanu rzeczy. Pod wieloma względami ten rok jest dla nas wyjątkowy. Po raz pierwszy bowiem wrzesień dotyczy całej naszej trójki. Kazik poszedł do przedszkola, Teodor do pierwszej, a Zygmunt do czwartej klasy. Wszystko jest nowe, zaskakujące i niekoniecznie po naszej myśli. 





Reżim sanitarny dotyczy nas wszystkich, więc zrobię co w mojej mocy, żeby się na nim nie skupić. Ale pamiętajcie, że wdepnęliście w rubrykę nieco bardziej prywatną, więc obiecać nie mogę. Nie mogę powiedzieć, żebym tak jednoznacznie nie mogła się doczekać, aż dzieci pójdą po półrocznej przerwie do placówek, bo bym skłamała. Jasne, że miałam już dość kłótni, zdalnego nauczania, konieczności organizowania im czasu 24h/d, ale z drugiej strony: Kazik jest mały i bez covida często nam choruje, Teodor ma astmę, a Zet w domu był znacznie spokojniejszy. Ale nastał pierwszy września.


Przedszkole

I w tej magicznej dacie nie wydarzyło się w przedszkolu nic, bo Kazik już 31 sierpnia wstał z katarem i jasne było, że póki co nigdzie się nie wybierze. Do placówki dotarł tydzień później. Cały czas powtarzał, że idzie do dzieci, że w przedszkolu będzie się bawił i jadł, że chce do dzieci. Pierwszego dnia faktycznie wkroczył tam śmiało, pomachał mi i poszedł. Kolejne dni były raczej z tych średnich. Zakładałam, że przy rozstaniu będzie płakał, nic mnie nie zaskoczyło, no może tylko to, że po pięciu dniach znów został w domu z katarem. Liczyłam, że pochodzi trochę dłużej. Ale to są właśnie te momenty, kiedy cieszę się, że nie pracuję na etacie, że nie muszę się gibać, żeby załatwić mu opiekę. Musi zostać, zostaje, trudno. 


Pierwsza klasa

Teodor poszedł na rozpoczęcie i... następnego dnia obudził się już z bólem gardła, to mnie trochę zaskoczyło, przyznaję, ale po kilku dniach kurowania powrócił na łono matki edukacji i radzi sobie z tym nowym miejscem zaskakująco dobrze. Lubi nauczycielkę, znaczna część dzieci z przedszkolnej grupy wylądowała w jego klasie. Emocjonalnie poradził sobie świetnie, ale przyznaję, zakręcony jest tak, jak go nie podejrzewałam. Sam się pakuje, sam odrabia lekcje, ale np. notorycznie dziwi się, że w plecaku nie ma jakiejś książki, której akurat potrzebuje. Pani pozwala zostawiać te, które akurat nie są potrzebne w szkole, więc Teodor z lubością zostawia wszystkie. Mimo moich próśb i błagań uparł się jeździć autobusem i jako uczeń w końcu zdecydował, że będzie do szkoły brał kanapki z warzywem, do czego wcześniej za nic nie dawał się przekonać. Dojrzewa, jak nic! W końcu dziś skończył 7 lat.



Czwarta klasa

W związku z tym przypadkiem podejrzewam, że rubryka "Z pamiętnika..." będzie się na blogu ukazywać znacznie częściej niż do tej pory... Zet mówi, że w szkole jest spoko, że nauczyciele fajni, koledzy ci sami co w poprzednich latach, więc też ok. Ale... Że będzie cyrk i problem to było wiadomo już od dawna, pisałam już, że jestem zbulwersowana postawą organów zarządzających, że moje dziecko zamiast nauczyciela wspomagającego na wszystkich 27 lekcjach tygodniowo wsparcie owego posiada przez  godziny... Przepychanka trwa, dyrektor mówi, że kasa jest, ale Urząd Gminy w Pomiechówku staje mu okoniem, bo nie chcą wyrazić zgody na odpowiednią ilość godzin, gmina twierdzi, że wina leży po stronie dyrektora i tak piłeczka lata, wspomagania nie ma. Zet do szkoły chodzi dwa tygodnie a efekty zamieszania widać już od początku. Tam gdzie jest nauczyciel, wszystko zapisane pod linijkę, dziecko wie co się działo i zasadniczo brak zadań do domu. Tam gdzie nauczyciela wspomagającego nie ma, dobrze jak jest temat w zeszycie i generalnie nie wiadomo co się działo. Do szkoły wejść nie można, bo pandemia, z nauczycielami kontakt wyłącznie przez dziennik. Rozumiem to wszystko, ale czy naprawdę nauczyciele w całym tym zamieszaniu znajdą czas, żeby odpisać każdemu rodzicowi oddzielnie? Rozmowy twarzą w twarz i tak nic nie zastąpi, a w tym roku nie będzie u nas nawet zebrań.

Skoro Gmina twierdzi, że winny jest dyrektor, który samodzielnie podjął decyzję krzywdzącą dzieci, a szkoła, że dyrektora zmuszono, napisałam pismo do Wójta, aby uchylił absurdalną decyzję dyrektora, która jest niezgodna z orzeczeniem, którego podważyć nie mają i prawa i co? Minęło półtora tygodnia, odpowiedzi brak. Do wójta dostać się nie można bo pandemia, ale czemu nie bywa od marca w pracy, to nikt nie wie, odbijam się ciągle od ścian. Dyrektor może zmienić swoją decyzję, ale odpowiednie organy muszą ją przyklepnąć. Pytanie brzmi, czy jeśli wcześniej kazano mu zmniejszyć ilość godzin wspomagania wszystkim dzieciom z orzeczeniem, to teraz zostanie to podpisane? Liczę na rozsądek władz. Ten ostatni raz. 

Do tego Zet strasznie przeżywa zamieszanie, buntuje się kłóci z nami i generalnie kontakty z nim są utrudnione. W swojej ludzkiej naiwności liczę, że jeszcze uda się to wszystko poukładać, nim włączy mi się agresja. 


Trzymajcie kciuki.

Czas na naukę czytania!

Czas na naukę czytania!

 Z nauką czytania jest tak, że każdemu dziecku przychodzi inaczej. Zygmunt literki jakoś tak znał od początku. W czasie zajęć w LOGOS, Pani Psycholog podsuwała mu książeczki do nauki czytania globalnego, odkąd skończył cztery lata. W efekcie jako pięciolatek czytywał samodzielnie książeczki. Stawialiśmy na proste kolorowe bajki, a także książki z pierwszego poziomu Czytam sobie. Czytanie spodobało mu się tak bardzo, że w wieku sześciu lat czytał od deski do deski każdą encyklopedię dinozaurów, jaka wpadła mu w ręce. Dziś książka 120 stron zajmuje mu góra dwa wieczory i codziennie, kiedy idzie do łóżka muszę mówić, proszę Cię tylko już nie czytaj po ciemku.



Oczywiście ma to swoje plusy, bo trudno dostępną lekturę pożycza od kolegi na jeden dzień i czyta ją jednym tchem. I to nie jest tak, że przez nią przelatuje, bo on czyta ze zrozumieniem i nawet po dwóch latach jest w stanie opowiedzieć każdą przeczytaną historię. Szkoda, że tak dobrze nie zapamiętuje tabliczki mnożenia, albo tego, że trzeba posprzątać pokój, ale o tym innym razem. Jak wiecie, Teodor właśnie zaczął naukę w pierwszej klasie. Tu już z czytaniem nie idzie tak łatwo. Jego oczy nie poruszają się płynnie i ciężko mu jest pochłonąć na raz większą partię tekstu. W czasie izolacji, kiedy to my robiliśmy za nauczycieli naszych dzieci zaczęłam drukować dla Teodora proste czytanki zaznaczając mu kolorami kolejne sylaby w tekście i BUM! Zaskoczyło. Choć o płynnym czytaniu nie ma jeszcze mowy, to i tak bez wątpienia sytuacja znacznie się poprawiła.


Czas na samodzielność


W naszym domu książek jest dużo, dla dzieci w każdym wieku, bajek, encyklopedycznych pozycji, powieści dla człowieka w każdym wieku i każdy możliwy gatunek. Choć często twierdzę, że nie kupię, nie przyjmę więcej, póki na miejsce każdej nowej dwie nie pójdą w świat, to jakoś mniej wychodzi niż przychodzi. Kiedy przychodzi pora na wieczorne czytanie chłopcy sami wybierają po co sięgną. Ale coraz częściej Teodorowi radzimy, aby wybierał to, co przeczyta sam. Żeby miał tu jak największy wybór, znów sięgnęłam po serię "Czytam sobie" od wydawnictwa HarperKids. 


Szeroki wybór

Te książeczki są cienkie, lekkie, można je spokojnie zabrać do szkoły i poczytać na przerwie, albo trzymać pod poduszką, co Teodor czyni z lubością. Fenomenem tej serii jest bez wątpienia szeroka tematyka, bo każde dziecko znajdzie tu coś dla siebie. Jest edukacja ekologiczna zawarta w fabularnych historiach, są dzieje człowieka, ale i książki, które po prostu czyta się dla przyjemności. Seria jest podzielona na poziomy. W pierwszym poziomie znajdziecie pozycje, w których tekstu jest niewiele, litery są duże słowa proste, a obrazki kolorowe. Te książeczki zawierają do 200 słów złożonych wyłącznie z podstawowych głosek. Do tego mimochodem w tekście są ćwiczenia wspierające naukę sylabizowania. Drugi poziom to już około 900 słów, historie składają się z bardziej złożonych zdań, wyraźnie widać, że Czytelnik przechodzi już na wyższy etap. Poziom trzeci jest już dla połykaczy stron. Żeby dobrnąć do końca opowieści trzeba przeczytać blisko 3000 słów, w tekście są już wszystkie głoski, a trudniejsze słowa można odszukać w alfabetycznym słowniku.


Dla kogo 

Seria Czytam sobie dedykowana jest dzieciom w wieku 5-7 lat, które rozpoczynają swoją przygodę z czytaniem. Zdecydowanie, obok szkolnej czy przedszkolnej edukacji jest to sposób na rozwój tej umiejętności, ale także na rozkochanie dzieci w czytaniu. Bo czytanie jest fajne, pozwala oglądać świat z zupełnie innej perspektywy, pobudza wyobraźnie i wspiera naukę ortografii oraz sprawia, że stajemy się bardziej elokwentni. Wybitni polscy autorzy i ilustratorzy dołożyli wielu starań, żeby ta seria faktycznie zachwyciła dzieci. Polecam ja i Biblioteka Narodowa. 









Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger