Poród okiem Ojca Rozdział 2: Teodor

Drugi poród odbył się już w innym, nowszym szpitalu, większym mieście, byliśmy przynajmniej teoretycznie bardziej ogarnięci i wiedzieliśmy co i jak. Więc zapowiadał się spacer po parku i łatwizna. Przynajmniej bardzo chcieliśmy w to wierzyć. Niestety.

fot. Matka Żywicielka

Zaczęło się niewinnie, mieliśmy torbę zapakowaną jak trzeba, kanapki, woda, bodajże termos z herbatą, sala była duża, miała dobrze wyposażoną łazienkę, materace, piłki, drabinki - gdyby nie łóżko do porodów można by się poczuć jak na zgromadzeniu kadry piłkarskiej. Siedzieliśmy rozmawialiśmy i czekaliśmy, od czasu do czasu, łazienka, woda, jakaś piosenka w radio.

To nie tak miało być


Było miło ale po kilku godzinach ewidentnego czekania cierpliwość zaczyna się, kończyć, zmęczenie daje o sobie znać, a przecież byłem w bardziej komfortowej sytuacji niż Marta. Potem, jeśli dobrze rozumiem sytuację, czekaliśmy dość długo na znieczulenie, przez co ono zaczęło działać za późno, co z kolei spowolniło całą późniejszą akcje. Ogólnie pomimo ładnej otoczki nie szło to dobrze, a my czuliśmy niepokój. Trochę mi ulżyło jak już się zaczęła akcja właściwa, ulga trwała do momentu, kiedy zamiast nacięcia było pęknięcie, a potem zobaczyłem główkę na szyi Mojego Syna była ciasno owinięta fioletowa i gruba jak lina do holowania pępowina i te palce położnej, próbujące się wcisnąć miedzy nią, a szyję Teodora to było już słabo. Widać było zdenerwowanie i pośpiech położnej i pomocy, powoli na salę zaczynała się wkradać panika.

Całe szczęście udało się wyswobodzić Teda i po chwili nabrał trochę mniej atramentowych odcieni. Saturacja na poziomie 80% nie była zadowalająca ale lepsze to niż zero. Poza tym lekarka stwierdziła, że może potrzebuje paru minut żeby się uspokoić i wtedy sytuacja powinna się poprawić. W między czasie było szycie, które wykonywała ucząca się osoba i znowu miotało mną od: "Zaraz je obie wyrzucę za drzwi i niech się dzieje co chce" do "Niech one skończą i w końcu dadzą Jej spokój". To było jedno z trudniejszych 40 minut w moim życiu i nawet nie chcę wiedzieć co przeżywała Marta.

Czyj to błąd


Ted przez kolejne godziny miał cały czas saturację na cztery piąte, a my mieliśmy w głowach mrok. Jak pojechałem do Zeta, który został z Teściową to chociaż tam nie było problemów. Po kilku godzinach rozmawiałem z Martą i okazało się, że najprawdopodobniej Młody nie został dobrze oklepany zaraz po wydobyciu i dopiero kiedy zmieniła się osoba na sali gdzie leżał to świeży umysł zadziałał i krzepka Pani oklepała go jak dywan na trzepaku, wyleciało trochę zielonego i saturacja, jak za dotknięciem magicznej różdżki (pieści?) przebiła 95% procent.

Niestety te kilka godzin skończyło się infekcją, antybiotykiem i prawie tygodniem w szpitalu zamiast radosnego powrotu do domu, na szwy Marta narzekała jeszcze przez kilka miesięcy, a My dalej nie wiemy, czy to właśnie tej infekcji Teodor nie zawdzięcza astmy.

Jest siłaczem


Ja wiem, że z tej potyczki z życiem wyszliśmy zaledwie z otarciami i mogło się to wszystko potoczyć dużo gorzej, że w sumie to mieliśmy dużo szczęścia. Ale jak pomyślę o tym, że mój syn przyjął już ponad 1500 dawek sterydów, które na pewno dołożyły cegiełkę do jego otyłości i słyszę jak kaszle kiedy trochę się zmęczy i pomyśle, że być może jest to spowodowane tym,że dostał o jedno klepnięcie za mało to czuję gorzki smak w ustach. Całe szczęście Teodor zdaje się mieć to wszystko w dupie i za każdym razem jak ten mały diabeł mi pyskuje i robi rzeczy po swojemu, to gdzieś w tyle głowy towarzyszy mi myśl, że po prostu jest wojownikiem i walczył od samego początku.

SŁOWO MATKI


Teodor miał się urodzić w piątek 13-go. Tego dnia stawiłam się na KTG w szpitalu, młoda lekarka stwierdziła, że dziecko jest duże i gotowe. W czasie badania odkleiła dolny biegun pęcherza. W nocy z piątku na sobotę miałam silne i regularne skurcze, obudziłam Michała, niezbyt skutecznie, kazał mi iść spać. Poszłam do wanny, skurcze ustały, wróciły w sobotę o 14:00, były regularne, ale rzadkie. o 22 pojawiały się już co 7 minut, pojechaliśmy do szpitala. O północy dostałam znieczulenie i... poszłam spać. Leki przestały działać około trzeciej. Wtedy ogarnęła mnie panika.

Nagle poczułam, że coś jest nie tak. Błagałam położną, żeby przebiła pęcherz, nie chciała. Zlitowała się praktykantka, kiedy zaczęłam płakać. W 2 minuty od przebicia pęcherza urodziła się główka. Nie miałam tego komfortu, żeby zobaczyć, co tam się dzieje, ale widziałam przerażenie na twarzy Michała i słyszałam podniesione głosy położnych. Chciałam zobaczyć moje dziecko, mój organizm walczył ze zmęczeniem, a wszyscy mówili tylko: "uspokój się, przestań przeć."

Kiedy go zobaczyłam był siny. Mimo to położna oceniła go na 10  pkt. Po dwóch godzinach zjawiła się lekarka, ona nie była już taką optymistką. Zabrali go na neonatologię. Kolejne dni to temat na oddzielny wpis. Trudny czas dla nas wszystkich. Wypiłam chyba cały zapas syropu na uspokojenie, jaki na położnictwie przewidziano na rok. Gdyby nie ludzie, których tam spotkałam, odwieźliby mnie do czubków. Tu muszę podziękować Michałowi, dwóm położnym na po porodowym i Dorocie, która towarzyszyła mi na sali. Bez Was nie przetrwałabym tego.

Dziś Ted ma pięć lat i jest najbardziej empatycznym, zabawnym, czułym i awanturniczym małym człowiekiem na świecie. Nauczył nas wiele o naszej cierpliwości, odporności na stres, o nas samych.

fot. Matka Żywicielka

fot. Matka Żywicielka
fot. Matka Żywicielka


fot. Matka Żywicielka


fot. Matka Żywicielka

9 komentarzy:

  1. Moje dwa porody to takie których życzę każdej kobiecie

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jestem po jednym porodzie naturalnym i CC. Zdecydowanie po CC byłam w dużo gorszej koncycji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja swój poród wspominam raczej ok, ale miałam cesarkę. Ale to co działo się po samym porodzie i opiekę położnych - no cóż, różowo nie było, chciałam jak najszybciej uciec do domu ze szpitala

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale mieliście przeżycia z tym porodem, takie doświadczenia niechętnie się wspomina.

    OdpowiedzUsuń
  5. O rzesz! Nie życzę nikomu porodu z takimi atrakcjami!

    OdpowiedzUsuń
  6. Niedawno moja mam opowiadała mi jak przebiegał mój poród, niestety nie wszystko było takie jakby się chciało.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspaniały facet:) i tego się trzymajmy, nie jeden padł by trupem :) Gratuluję , że pomimo "mroku w głowie" wszystko jest dobrze i daliście rade:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ojej, brzmi dramatycznie. Wygląda na to, że trafiliście na niezbyt kompetentne osoby. Dobrze, że wszystko skończyło się szczęśliwie.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger