Mam plan...

 Ciągle odkładamy na później, a już na pewno własne marzenia. A wiecie czym różnią się ludzie sukcesu od marzycieli? Tym, że zaczęli dążyć do spełniania swoich marzeń. Ostatnio gdzieś przeczytała (nie to, żebym liczyła, na to jestem stanowczo zbyt leniwa), że jeśli każdego dnia poświęcimy jakiemuś zajęciu tylko 15 minut, to w ciągu roku zbierze nam się 12 ośmiogodzinnych dni pracy. Całkiem nieźle na początek. Szukam w sobie motywacji do spełnienia jednego wielkiego marzenia, które chodzi za mną od zawsze i ciągle coś staje mi na przeszkodzie. Postanowiłam więc, jak już pisałam ostatnio zaczynać różne rzeczy małymi krokami. Zawsze lepszy jeden niż żaden, nie?




Kiedyś wydawało mi się, że skoro można zaplanować wszystko na papierze, to ja mam dobrą pamięć i jak sobie poukładam wszystko w głowie, to będę urządzona. Ale prawda jest taka, że miałam za spełnianie mojego marzenia zabrać się kiedy zamieszkam sama, potem na pierwszym, drugim i trzecim macierzyńskim. Od tego pierwszego punktu startowego minęło 14 lat. Gdybym wtedy odpaliła te 15 minut zaliczyłabym 168 dni pracy. Nie zrobiłam tego i do tej pory nie odnotowałam sukcesu. Tym razem zamiast zaczynać wielkim myśleniem zaczęłam od działania. Nie chcę jeszcze mówić co robię, ale zaczynam od tych 15 minut dziennie, które wpisałam, jako stały punkt programu. Trochę jak mycie zębów. Bez wymówek. Kwadrans bezmyślnego scrolowania Instagrama mniej po to, żeby zbliżyć się do spełnienia marzenia. Z moich ambitnych obliczeń wynika, że jeśli utrzymam tempo pracy, to za miesiąc zamknę pierwszy etap. Wróć. Za miesiąc zamknę pierwszy etap, jeśli jednego dnia nie znajdę tych 15 minut, to kolejnego zrobi się 30 minut. 


Podobno bardzo pomocne w takie sytuacji jest zapisanie się do grup np. na facebooku, gdzie ludzie motywują się wzajemnie, ale jakoś nie jestem fanką, męczą mnie takie stada. Warto też podobno przyznać się publicznie, najlepiej przed dużą grupą osób, że zajęliśmy się tym, czy tamtym. Bylibyście idealną grupą docelową, ale jednak jestem trochę przesądna, umówmy się, że za miesiąc napiszę Wam co robię. Wybaczcie mi natężenie prywaty, ale jak wiecie, ostatnio nie jestem w formie i szukam swoich właściwych torów. Straciłam gdzieś po drodze wenę. wróci, zawsze wraca. Ale póki co zamiast merytorycznych psychologicznych tekstów i smacznych przepisów dostaniecie ode mnie trochę sieczki, która wiruje w mojej głowie. Ten blog od początku był elementem mojego radzenia sobie ze światem i chwilowo znowu właśnie do tego potrzebuję tego miejsca. Tak kochany pamiętniczku jesień. Parę minut na pisanie swoich wynurzeń też muszę znaleźć każdego dnia, bo dziś najbardziej potrzebuję treningu systematyczności. 

5 komentarzy:

  1. Ja właśnie jestem na takim etapie, że zaczynam spełniać swoje marzenia. I nie ukrywam, że jest to głównie wynik wiosennego lockdownu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa jest ta teoria"15 minut". W ciągu dnia można wygospodarować 15, a ziarnko do ziarnka i efekt jest. Warte do przemyślenia i realizacji!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam marzenia, które zapisałam na kartce. Kartka wisi na tablicy korkowej, tuż za komputerem. Codziennie pracuje i patrzę, siła sugestii i pracy z podświadomością.To mój klucz do marzeń. Ciekawy post, pozdrawiam serdecznie zapraszam też czasem do siebie na www.chicbykate.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj ..marzenie jest , jedno spełnione w tym roku kolejne czeka..tylko ciągle coś staje na drodze. W tym roku stanęła powódź najblizszej rodziny wiec całkowicie odciełam sie od tego marzenia ale..15 minut dziennie trzeba zastosować:)

    OdpowiedzUsuń
  5. W tym roku marzeń mam mało. Chciałabym po prostu, żeby znowu było normalnie, potem będę mogła myśleć o innych rzeczach.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger