Pamiętniki z głuszy

Kiedy właśnie zaczynasz robić coś nowego, dajmy na to zaczynasz pisać blog, a w perspektywie jest wyjazd do miejsca zwanego Leśną Głuszą, serce bije Ci szybciej. Bo jak to tak bez internetu?
Rodzina w piątkowy poranek po międzylądowaniu zebrała szmatki z Olsztyna i udała się do Tylkówka. Niby blisko, ale po zjeździe z asfaltu do lasu odkryliśmy jak daleko od tego co znane i codzienne.
Dzieci spały spokojnie na tylnym siedzeniu bolida co ułatwiło błądzenie po okolicy, bo GPS nie wiedział dokąd jedziemy. Leśna Głusza nie była wcale taka głucha: klekotały bociany, krzyczały żurawie, rżały konie...
Kiedy wysadziliśmy potomstwo w miejscu docelowym, chłopcy przeżyli chyba szok. Ted, który po dotknięciu podłoża zazwyczaj puszcza się kłusem "gdziesięda" posadzony na podłodze zaczął płakać. Zet obejrzał domek, wbiegł i zbiegł po schodach, zajrzał do łazienki i stwierdził, że ładny domek, drewniany taki, ale on tu na noc nie zostanie. Chyba czuli nadchodzący atak robactwa.
Jeżeli ktoś się boi jechać na Mazury, bo sądzi, że pogryzą go komary, jest w błędzie. Komary nie mają żadnych szans, żeby dopchać się do człowieka przez tłumy czegoś, co tubylcy zwą ślepakami, z mojej perspektywy, były to raczej mini gzy. Ilość preparatów przed po i w trakcie ugryzienia owadów, które zużyliśmy mierzy się hektolitrami. Nie to że nigdy nie byliśmy na Mazurach, Ojciec Żywiciel jest przecież rodem z Krainy wielkich Jezior, jednak nawet on orzekł, że ta ilość robali, go przerasta.
Inne lotne zwierzęta wynagradzają jednak ubytki krwi. Posiadanie małych dzieci owocuje tym, że człowiek wakacje nie wakacje wstaje rano. O 6 pijąc poranną kawę na werandzie wsłuchiwaliśmy się w śpiewy i trele ptaków różnej maści, od sów, które jeszcze nie zasnęły, przez kaczki, bociany, kormorany, żurawie, aż po stwory, których nie rozpoznałam w tym koncercie.

Zet dostał mocno świeżym powietrzem, więc był delikatnie mówiąc rozbrykany, zwłaszcza, że publiczność była większa, bo zjechał dziadek z rodziną.  Były więc popisy pływackie, łowieckie i piłkarskie. Dziadek, pierwszy raz usłyszał o ZA. Potrzebował dwu dni, żeby przetrawić, że zachowanie starszego wnuka i jego nawyki żywieniowe, to nie kwestia rozpieszczenia i zimny chów raczej nie rozwiąże problemu. Ale chyba zaakceptował sytuację. Dowiedział się też o istnieniu pewnej Młodej Damy, która jest taka fajna "bo nie ocenia i ma trampolinę" :)

Teraz przepieramy szmatki i lecimy znowu na północ, tym razem do Gdańska.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger