Zaręczyny nieidealne czyli komedia pomyłek

Zabieram się do tematu jak co roku, jak koń pod górę, ale w końcu, nie do końca w terminie, napiszę pewną historię. W niedzielę minęło dokładnie 12 lat od momentu, jak Michał mi się oświadczył. Niby nic wielkiego,rocznica, jakich wiele, ale dla mnie chyba ważniejsza, niż ta ślubu. Bo to wtedy 23 lutego 2008 roku zapadła decyzja o spędzeniu razem życia. Ślub był tylko przypieczętowaniem. Ale nie o moralnych dylematach będę pisać.



Normalne zaręczyny, zwłaszcza takie zaplanowane w szczegółach, powinny być pełnym miłości i pozytywnych wzruszeń dniem. Ale nie u nas. U nas musiała się odbyć czeska komedia pomyłek. Nim pamięć zatrze szczegóły chciałabym zapisać tą historię, żeby kiedyś móc przeczytać ją z mniejszym lub większym wzruszeniem. Wybaczcie, nie będzie poprawnie politycznie. Nie będzie też obiektywnie. Opowiem to tak, jak ja to widziałam.

Nie było zaskoczenia


Z Michałem poznaliśmy się w pracy, było trochę tak, że moglibyśmy napisać podręcznik, jak krok po kroku zostać parą i uszczęśliwić wszystkie ciotki. Polubiliśmy się nieomal od pierwszego wejrzenia, ale jakoś nie przychodziło nam do głowy, żeby zostać parą, zresztą ja byłam wtedy w związku. Kiedy się zakończył, nadal się kolegowaliśmy, po roku zaczęliśmy się spotykać, po kolejnym wybieraliśmy się na wspólne wakacje, mieliśmy lecieć w rocznicę pierwszej randki,więc spodziewałam się, że w Tunezji Michał mi się oświadczy. Ale tydzień wcześniej zaprosił mnie do Krakowa. Po zawartości lodówki (nie będę wchodzić w szczegóły, to był nasz wcześniej umówiony znak, że robi się poważnie) odkryłam, że pierścionek dostanę wcześniej.

W drogę


Pojechaliśmy nocnym pociągiem do Krakowa, na miejscu byliśmy tuż przed piątą rano. Rozbawieni wysiedliśmy na Dworcu Głównym i zobaczyliśmy, że automatyczne drzwi rytmicznie zamykają się i otwierają, zacinały się... na czarnym worku ze zwłokami. Dookoła pełno policji. Nie znamy historii nieboszczyka, ale trudno mi się było wyzbyć przekonania, że nie jest to najszczęśliwszy z omenów, jaki chciałoby się w takiej sytuacji natrafić. Zacisnęliśmy zęby i ruszyliśmy przed siebie, udając, że nic się nie stało.

Zwiedzanie


Moje długie rozwiane włosy, bagaże, bo przecież jest rano, a nocleg mamy zarezerwowany gdzieś i od którejś, ale nic nie wiem. Przecież wszystko sam zorganizował i wszystko jest niespodzianką. Łazimy, dźwigamy, marzniemy, luty, mróz, wiatr. Wawel na górce, wieje bardziej niż na płaskim, ale idę po pierścionek, to idę, czapki nie założę, bo fryzurę popsuję, a przecież będziemy robić pamiątkowe zdjęcie z moim diamentem, muszę dobrze wyglądać. Obeszłam całe to wzgórze, przemarzłam na kość, a mój Luby mówi: "Teraz Kopiec Kościuszki". Dobra, trudno, tam już na pewno full romantic, pamiętałam, że jest tam jakaś restauracja, pora już prawie obiadowa, więc w sam raz. W mojej głowie na górze czekają na nas kwiaty, pierścionek, świece, skrzypek i Bóg wie, co jeszcze. Wiatr wieje tak, że nie odbiera już nawet radio w telefonie, dobrze, że jest się czego złapać, to mnie nie zwiewa, idę, w myślach przeklinając kreatywność przyszłego narzeczonego, w głowie powtarzam sobie "idę po brylant, idę po brylant".  Miałam 23 lata i swoje priorytety, już od jakiegoś czasu zostawiałam na wierzchu reklamy z W. Kruk, gdzie królowały piękne diamenty osadzone w idealnej koronie.

W drodze na Kopiec mijają nas schodzący z góry ludzie, wszyscy mówią, że na górze ciężko wytrzymać, straszny wiatr, ale widok piękny. Mówią to wszyscy, nawet... niewidomy z białą laską. Czyżby kolejny znak? Weszliśmy na tę górę, usta poprawiłam, włosy schowałam pod szalikiem, żeby widzieć cokolwiek, żeby nie powybijały mi oczu, bo latają dosłownie wszędzie, tęga wichura. Zimno mi nawet w rzęsy. Luby reflektuje się i zaprasza mnie na herbatę i ciastko do knajpki na górze. Wchodzimy siadamy, herbata ciastko. "Rozgrzałaś się?" - pyta. "Mhm" - mruczę wyciągając zziębniętymi dłońmi resztki ciepła z kubka po herbacie. "To super! Możemy schodzić". Znacie ten gif z zagubionym Travoltą? Tak mniej więcej musiałam wyglądać, bo kelnerka parsknęła śmiechem. Przez moją głowę przebiegła myśl, że coś mi się przyśniło, pierścionka już nie będzie. Wymarzłam, jak idiotka, a on wcale nie planuje mi się oświadczyć. Trudno, jego strata!

Na dole Michał zerknął na zegarek i oświadczył, że musimy się pospieszyć, bo umówił się z koleżanką. Dacie wiarę? Po tym wszystkim, jak usłyszałam o jakiejś koleżance, o której wcześniej nawet się nie zająknął, oświadczyłam, że mam jego koleżankę w poważaniu i wracam pierwszym pociągiem do Warszawy. Całkiem skutecznie udało mi się wyprowadzić Go z równowagi i nim dotarliśmy na miejsce spotkania z ową koleżanką, żadne z nas się już nie odzywało. Stary chyba zorientował się, że atmosfera z deka przyklapła i próbował mnie udobruchać. Ale wiecie, ja miałam poczucie, że ON ZABRAŁ MI MÓJ PIERŚCIONEK, wymroził mnie, zniszczył tym wiatrem (w tym momencie, to już i wiatr był z jego winy) moją fryzurę i jeszcze umówił się z jakąś laską, która zapewne spała w nocy, nie widziała żadnego trupa przed świtem i nie marznie obładowana tobołami od 10 godzin łażąc za wyimaginowanym pierścionkiem.

Przyjechała, oczywiście: piękna, uczesana, własnym autem i stwierdziła, że podrzuci nas do Wieliczki, bo koniecznie musimy zobaczyć kopalnię, a ona akurat jedzie w tamtą stronę. Nie pamiętam już o czym rozmawialiśmy, ale skuszona perspektywą ciepłego obiadu w kopalni stwierdziłam, że ostatecznie, choć tyle będę mieć z tego wyjazdu.

W Kopalni ciutkę dziwnie


Kolejki do kasy, my siadamy i czekamy, Michał odmawia zakupu biletów, mówi, że zaraz, czas mija. Pozbawiona nadziei myślę sobie "pewnie czeka, aż na dole też zacznie wiać". Nagle głos z głośnika przemawia "Pan Marcin Sobolewski proszony do kasy". Michał wstaje, rumieni się. - Po co idziesz, przecież masz na imię Michał - mówię, jakby to było coś odkrywczego, jakby on przez tych 26 lat nie załapał, jak ma na imię. - Muszę, to ja, chyba coś zgubiłem - odpowiada pokrętnie. Po chwili macha na mnie ręką, idę do niego. Mózg prawdopodobnie wywiało mi jeszcze na Kopcu, bo zupełnie nie widzą nic dziwnego w tym, że każda z wycieczek schodzących na dół liczy po czterdzieści osób, nasza dwie plus przewodnik. Schodzimy, przewodnik opowiada, słucham, zachwycam się. To nie jest moja pierwsza wizyta w kopalni, ale geologię kocham miłością bezgraniczną od zawsze, znalezienie się tak głęboko pod ziemią, podziwianie wnętrza Ziemi, niezmiennie robi na mnie wrażenie. Opowieści o świętej Kindze, o górnikach, podziemnych kanarkach, koniach, które nigdy nie widziały słońca, zawsze robią na mnie wrażenie. Słucham jak zaczarowana, dotykam, chłonę, tracę czujność. Podziemne jeziora słonej wody, gra świateł, to czaruje, porywa, nie czujesz kilometrów w nogach, jesteś w innym, magicznym świecie. Wychodzi Skarbnik Kopalni.

Legendarna postać, a raczej kiepski aktor w wysłużonym kostiumie i ze sfilcowaną brodą, zaprasza nas do siebie, lekko rozbawiona schodzę po schodach, zapalają się światła, kontem oka widzę, jak Michał podaje przewodnikowi aparat, na krysztale soli leży pierścionek, zupełnie inny od tego wymarzonego, z koniakowym brylantem, łapkami, które będą wiecznie zahaczać o obrączkę, za duży. Idealny. On nie klęka, tak to wymyślił, mamy być partnerami, nie prosi,nie zdążył nawet odstawić na bok torby z laptopem, tylko pyta, zanim postawi znak zapytania na końcu zdania, ja już kiwam głową. Jestem narzeczoną.

To tam pod ziemią zapadła najważniejsza decyzja w moim życiu. Koleżanka, okazała się wedding planerką, która pomogła wszystko zorganizować, pierścionek dotarł do Krakowa w dniu naszego przyjazdu, więc zawożąc do kopalni nas, zawiozła też mój diament. Mało brakowało, a cała akcja ległaby w gruzach. Podobnie, jak moja niespodzianka dla Michała, która miała być rewanżem za pierścionek. Ale o tym innym razem.

8 komentarzy:

  1. Bądżcie nadal tymi cholernie pięknymi postrzeleńcami.Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Będziecie mieli co wspominać :) Takie zaręczyny są wyjątkowe :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No, to nieźle się zaczęło 🤣 Mam przeczucie, że nie będziesz się w życiu nudzić 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. :-))) Piękne zaręczyny, na pewno będziesz je pamiętać do końca życia lepiej niż ślub....

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo romantyczna i szalona historia. Na fragmencie o drzwiach rytmicznie przycinających zwłoki padłam ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 🙈🙈🙈 Teraz to śmieszne, ale wyobrażasz sobie nasze miny 🤣

      Usuń
  6. No muszę powiedzieć, że Twój Michał to mega romantyczny jest. Naprawdę....zazdroszczę. Serio, serio. No i w ogóle - co za niebanalne miejsce znalazł. Chylę czoło dla Jego pomysłowości. Najbardziej podoba mi się ten element zaskoczenia - no, bo kto by się spodziewał, że to w kopalni, jak każdy celuje na Dominikanę albo kolację w restauracji. Przekaż mu proszę, że bardzo mi się podobał jego nietuzinkowy pomysł :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękna historia:) Postarał się chłopak, nie ma co!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger