7 razy stanęło mi serce. Koszmary macierzyństwa

Macierzyństwo jest fajne, daje mnóstwo radości, stawia przed nami nowe wyzwania, motywuje do działania, sprawia, że zawsze jest do kogo się przytulić <KLIK - żeby sprawdzić dlaczego warto>, daje najczystszą miłość i mnóstwo satysfakcji. Ale macierzyństwo, a właściwie rodzicielstwo, bo nie zamierzam nikomu umniejszać, to coś jeszcze. To mrożące krew w żyłach momenty, które sprawiają, że odkrywasz, że żaden strach, którego dotąd doświadczyłaś/-łeś, tak naprawdę nawet się nie zbliżył do tego, jak można się bać o własne dziecko.


Zet, fot. Teodor Klepczyński


Jak wiecie, albo nie, mam trzech synów, gdybym zapisywała wszystkie sytuacje, w których stanęło mi serce i mnie zatkało, to przez tych dziesięć lat doświadczenia rodzicielskiego spokojnie pyknęłabym dziesięciotomową encyklopedię o tym, od czego można osiwieć. Tylko uprzedzam, że nie cały ten artykuł będzie poważny, bo z perspektywy czasu, niektóre sytuacje wydają mi się zabawne (głównie te bez krwi). Ale i do pozostałych nabrałam już trochę dystansu. Do bycia rodzicem nie da się przygotować, dzieci upadają, ranią się, znikają z pola widzenia... Żadna z tych sytuacji nie świadczy o tym, że jesteśmy złymi rodzicami. Chronimy jak umiemy, ale dzieci są baaardzo kreatywne.


1. Jak Zet rozwalił wargę

To było moje pierwsze brutalne zderzenie z rzeczywistością. Syn pierworodny miał jakieś 11 miesięcy i 28 dni, Stary wrócił z pracy, siedzimy na dywanie, bawimy się z naszym jedynym dzieckiem, rozmawiamy. Opowiadam mu o tym, że przeczytałam, iż mało które dziecko doczeka pierwszych urodzin nie rozciąwszy wargi. Właśnie rozwodzimy się nad tym, jakim to trzeba być strasznym rodzicem, żeby dziecka nie dopilnować, na co nasz pierworodny, jak stał tak padł, płasko na twarz, na drewnianą zabawkę i rozwalił usta. Równiutko między nami. Dwa, może trzy dni przed pierwszymi urodzinami. Właśnie takim trzeba być rodzicem.


2. Rysa na nosie

Zet generalnie miał tendencje do lecenia na twarz. Kilka miesięcy później nadeszła zima, śnieg, mróz, młody ubrany, jak ludzik Michelina, pełen kombinezon operacyjny, wydziergany przez babcie komin, który spokojnie mógłby służyć za śpiwór, czapka uszatka i takie malutkie śmieszne buciki za kostkę. Wróciliśmy ze spaceru, wyjęliśmy dziecko z wózka postawiliśmy na podłodze, a on jak pocisk na twarz. Michał próbował go ratować, wystawił rękę z nadzieją, że złapie, ale tylko zdarł mu skórę z nosa, na białą posadzkę, tuż przed dzieckiem spadła kropla krwi. Głowa szczęśliwie zatrzymała się na ojcowskim bucie. Blizny brak.


3. Blizna na całe życie

To już historia wcale nie zabawna z Teodorem w roli głównej. Mieszkaliśmy w bloku, na niskim parterze z ogródkiem. Michał robił na zewnątrz drewniana wielką skrzynię dla sąsiadów, wstawił ją do środka, bo zaczęło kropić. On odwrócił się po narzędzia, ja wyszłam do kuchni nałożyć obiad, Zet oglądał bajkę, dwuletni Teodor bawił się na podłodze. Nagle krzyk, płacz i Michał z dzieckiem na rękach. Okazało się, że Teodor wstał i zasłonił bratu telewizor, Zet go więc delikatnie popchnął, mały upadł twarzą na kant skrzyni i rozciął skórę tak, że nie byliśmy w stanie stwierdzić, czy krew leje się z czoła, czy z oka. Cztery szwy i elegancka blizna do końca życia, na środku czoła. O wyprawie do szpitala nawet nie będę Wam pisać, bo to historia, na oddzielną opowieść, ale tak, zdecydowanie wtedy czuliśmy strach, jakiego wcześniej żadne z nas nie doświadczyło.


4. Musimy oddać dziecko?!

To się będę usprawiedliwiać hormonami po porodzie. Bo bałam się tylko ja, a reszta się ze mnie nabijała. Kiedy wróciliśmy z Teodorem ze szpitala, przyszła położna na rutynową wizytę, w czasie rozmowy zapytała: ,,Ile macie tu m2?", zgodnie z prawdą odparłam, że lekko ponad 40. Na co kobieta zrobiła dziwną minę i mówi; ,,Oj na osobę powinno być minimum 12m2". Nim zdążyłam pomyśleć, jak to zabrzmi zapytałam: ,,Ale jak to? Musimy oddać jedno dziecko?!" Na co położna z Michałem parsknęli śmiechem, a ja zamiast zastanowić się dlaczego, nadal desperacko kombinowałam, jak oszukać system i zostawić sobie dwójkę. Pytanie położnej wynikało z tego, że gdyby mieszkanie nie było nasze, tylko wynajęte moglibyśmy ubiegać się o dofinansowanie na wynajęcie większego.


5. Kiedy się dusi

To też zdecydowanie nie było śmieszne. Bo kiedy rodził się Teodor wcale śmiesznie nie było. Zresztą pisałam o tym <TUTAJ>. Ale to nie był jedyny raz, kiedy mój syn nie mógł złapać oddechu. Kiedy miał pięć miesięcy strasznie się przeziębił, zresztą obydwaj z Zetem wtedy coś złapali. W niedzielny wieczór wylądowaliśmy w szpitalu Zet z zapaleniem płuc do leczenia w domu, Ted z racji na wiek i rozległy stan zapalny w szpitalu. Dał nam wtedy popalić, widziałam, jak nie może złapać tchu, jak podają mu dożylnie steryd i jak oddech wraca. To chyba największy koszmar mojego rodzicielstwa. W życiu nie czułam takiej bezsilności. Po tym ,,ekscesie" przez dwa lata codziennie Teodor dostawał duże dawki sterydów, w domu już wziewnie, ale skopało nas to strasznie,


6. Ciąża grozy

O tym też już kiedyś pisałam, ale nie mogę tego znaleźć. Trzecia ciąża była mniej lajtowa niż się spodziewaliśmy. Na USG w 12 tygodniu dowiedzieliśmy się, że istnieje realna szansa na to, że Kazik urodzi się z poważną wadą genetyczną. Amniopunkcja, to nie jest coś co chciałabym przeżyć drugi raz. Dwa tygodnie leżenia (z komputerem, bo jednak pracować trzeba było) i czekania na wynik testu zaliczam do tych bardziej koszmarnych okresów macierzyństwa. Nie pytajcie mnie, co by było dalej, gdyby wynik był inny. Do samego końca skupiałam się głównie na modlitwie, żebym nie musiała podejmować żadnych decyzji. Na szczęście poród zrekompensował te doświadczenia. 


7. Spotkajmy się u fryzjera

Zet wracał już wtedy do domu autobusem. Umówiliśmy się, że tego dnia przyjdzie do fryzjera, bardzo blisko szkoły, a ja dojadę z Teodorem. Wchodzę do fryzjera, Zeta nie ma. Dzwonię do Michała, autobusem nie przyjechał, dzwonię na świetlicę, nie zjawił się. Mniej więcej na wysokości trzeciego wylewu zostawiłam Teda w salonie i pobiegłam go szukać. W połowie drogi spotkałam mojego zadowolonego z siebie syna, który po szkole, przed fryzjerem, poszedł odprowadzić do domu kolegę. Ta sytuacja znacznie przyspieszyła decyzję o kupieniu mu komórki.

Nie zliczę sytuacji, kiedy mnie wystraszyli, spadanie z huśtawek, wypadanie z trampoliny, znikanie w tłumie, nazbierało się tego trochę. Jednak myślę sobie, że każdy z nas musi przeżyć kilka takich akcji, żeby uświadomić sobie, jak to wszystko jest kruche, jak nie da się kontrolować całego świata. I choć wszyscy bardzo byśmy chcieli to ogarnąć, to nie zawsze się uda. Pamiętam, jak kiedyś Teodor obudził się z wielkim siniakiem na czole, musiał się walnąć w nocy o ścianę, czego zupełnie nie pamiętał. Poszedł do przedszkola, wytłumaczyliśmy paniom, a nim ten siniak zniknął, Teoś przywrócił się niefortunnie na podwórku, co skończyło się wielkim siniakiem na pół twarzy. I znów tłumaczyliśmy się w przedszkolu. Zet jako małe dziecko uwielbiał siadać na drewnianym progu przy wyjściu na taras, robił to z takim impetem, że nagminnie miał siniaka na tyłku. Nasza pediatra dobrze nas znała i wiedziała, że nie ma możliwości, żebyśmy go uderzyli, jednak lekarz na zastępstwie w czasie szczepienia wałkował nas strasznie pytając o pochodzenie tego śladu. 

Dziś chłopaki mimo wszystkich dotychczasowych numerów mają się dobrze i oby tak pozostało, jednak wiem, że jeszcze nie jeden siwy włos dzięki nim zarobię. 

6 komentarzy:

  1. Przy 4 popłakałam się ze śmiechu i teraz znowu muszę się pomalować

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako mama mogę tylko napisać, że doskonale znam ten strach i to uczucie, kiedy cierpną Ci nawet włosy. Chyba nie ma dziecka bez przygód i rodzica, który z rozpaczą nie jechał na SOR.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moi rodzice jakimś cudem uniknęli takich ekscesów 🙈 ja nadrabiam z nawiązką.

      Usuń
  3. Z tym metrażem to naprawdę historia z uśmiechem, ale też w tle pewne obawy, nie dziwię się, że myśli same poszybowały w tę stronę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mogłabym napisać kilka swoich koszmarów, ale nie chcę wracać do nich pamięcią. Mam nadzieję, że ich galeria nie będzie się powiększać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czasem mam wrażenie, że przy dzieciach w jednej sekundzie można i posikać się ze śmiechu, i dostać zawału :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger