Trochę mnie nie było. Co się stało?!

Zmęczona już byłam. Codziennością. Wstawaniem, kawą, robieniem śniadania, wstawianiem prania, zaglądaniem tutaj, gotowaniem. Monotonią. Kiedy planowaliśmy wyjazd, komputer był wysoko na liście rzeczy do spakowania. Przecież karawana musi jechać dalej, trzeba dbać o rozwój bloga. O kontakt ze światem i nie ma się co oszukiwać, o pracę. 


MONIKA GIERWSZEWSKA/fotografia zaczarowane kadry

Kiedy weszliśmy do naszego domku na gdańskich Stogach ogarnął mnie jednak spokój i "nicniemusizm". Postanowiłam zaryzykować i nie pisać. Zobaczyć, co się stanie, kiedy zniknę. I może Was zaskoczę, ale nie stało się zupełnie nic. Za to ja odpoczęłam.

Co się działo


Nie będę Wam opisywać minuta po minucie, co robiliśmy nad morzem, bo nie ma to aż tak wielkiego znaczenia. Były to nasze pierwsze wakacje z wyjazdem odkąd kupiliśmy dom, czyli po dwóch latach przerwy, jeśli nie licząc krótkich wypadów. Tych osiem dni, było tylko naszych. Należało się nam. Przez 6 godzin dziennie, zgodnie z zawartą wewnątrz stada umową nie tykaliśmy telefonów. Zrobiliśmy niewiele zdjęć. Przeczytałam może z 15 stron książki, nie zrobiłam żadnego prania, ugotowałam dwa razy obiad i byczyłam się. Bawiliśmy się na plaży myśląc dokładnie o niczym, siedzieliśmy do późna, byliśmy w ZOO i w sumie, niewiele poza tym.

Czas z ludźmi


Na wyjeździe byliśmy stadem rozszerzonym o babcię i dziadka (a przez kilka godzin również o drugą babcię), spotkaliśmy się z naszym kolegą z dawnych lat, zobaczyłam się z moją instafriend, jedną, bo do drugiej nie dojechaliśmy, czego bardzo żałuję, ale ten czas spokojny, trochę offline był nam potrzebny. Rozbudził apetyt na więcej. Chłopcy gdziekolwiek się nie ruszyli zjednywali sobie nowych przyjaciół, co było w sumie zaskakujące, bo na co dzień w domu rzadko szukają towarzystwa innych dzieci. Odhaczyli swoje pierwsze wakacje na kempingu i bardzo im się podobało.

Co dalej


Nie wiem. Wróciliśmy, zrobiłam dwa obiady i pięć prań. Jeszcze ze dwa przede mną. Czas ogarnąć szkolne zakupy, prezent na rocznicę ślubu rodziców, za chwilę znów wyjeżdżamy, na krócej, ale jednak. Powinnam siąść do planów, co się będzie działo tu, na blogu, powinnam pomyśleć o wielu rzeczach, wrócić do terminów, dokończyć zawieszone projekty... Tyle powinnam. A tak bardzo jeszcze nie chcę, więc jeszcze trochę sobie pozwolę. Mam nadzieję, że też mi pozwolicie. Zepnę wszystko, zaplanuję, przemyślę. Ale jeszcze nie dziś. Dobrej środy.

To przepiękne zdjęcie naszego stada zrobiła właśnie moje instafriend, Monika TUTAJ znajdziecie więcej jej prac <3

7 komentarzy:

  1. Zdjęcie przepiękne!
    Rozumiem Twoje"rozmemłanie"bo dziś ostatni dzień mego urlopu..A jutro o piątej nie ma, że boli.
    Miłego!



    OdpowiedzUsuń
  2. Zdziwiłabym się gdybyś w tym czasie coś pisała. Odpoczynek należy się każdemu. Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie napisane, ale Instafriend haha mega określenie :) Podbiło moje serce!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdjęcie prześliczne!!! A co do wolnego od internetu i telefonu, to popieram! Każdy czasem potrzebuje takiego wolnego. Żeby naładować swoje akumulatorki do dalszej pracy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Każdemu takie wolne się należy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze, że już wróciłaś bo tęskniłam

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger