Najgorsi są rodzice. Wyznania przedszkolanek

Nie wiem jak Wy, ale ja niewiele pamiętam szczegółów ze szkoły podstawowej, ot parę urywków. Jedno z takich wspomnień to słowa mojej nauczycielki historii z czwartej czy piątej klasy. Zawsze kiedy ją wkurzyliśmy mówiła "Obyś cudze dzieci uczył" i wznosiła wymownie oczy do nieba. Pani Hania, bo tak miała na imię nauczycielka powoływała się przy tym na starożytne rzymskie przysłowie, kiedyś już jako dorosła osoba usłyszałam, że to największe chińskie przekleństwo, zarezerwowane dla największych wrogów. Nie jestem w stanie odnaleźć genezy tego powiedzenia. Ale znam kilka osób, które na własnej skórze przekonały się, jak wymagająca potrafi być praca pedagoga.


CHEN_victor/pixabay

Ale dziś nie będziemy zajmować się relacjami nauczyciel - uczeń, tylko nauczyciel - rodzic. Zacznijmy od przedszkola. Słowa mojej historyczki (choć może histeryczki) tak bardzo wryły mi się w mózg, że już wtedy wiedziałam, że nauczycielem nie będę nigdy. I choć wielu moich znajomych wybrało właśnie tę drogę, nigdy nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby choćby awaryjnie złożyć dokumenty na pobliski PWSZ, na którym królowały kierunki nauczycielskie. Wybrałam inną drogę, ale znajomi pozostali. Niektórzy pracują w przedszkolach i oni dziś są bohaterami mojej opowieści.

Za zdrowie


- Matko nie wiem od czego zacząć! - wybuchła śmiechem Emila, kiedy poprosiłam ją o streszczenie kwiatków z jej pracy. - O, wiem! Wyobraź sobie, że masz dziecko z gorączką, a w pracy deadline, koniec miesiąca, no nie pójdziesz na zwolnienie, nie ma szans, ale nie masz z kim dziecka zostawić. Wiesz co się wtedy robi? - zapytała mnie koleżanka ze szkolnej ławy, ale nie czekała na odpowiedź. Okazuje się, że w takiej sytuacji rodzice dają dzieciom syropek, tak, żeby zaczął działać zanim potomek stanie w drzwiach sali, potem bez zbędnych ceregieli popychają swoje młode za drzwi i szybciutko do służbowego autka. Potem wystarczy wyciszyć telefon i po południu udawać zaskoczenie. Jest to numer jednorazowy, bo następnego dnia, już nie będzie tak łatwo.

Ale rodzice i na to mają sposoby, Agnieszka opowiadała mi o uczuleniu na smog, które objawia się zielonym katarem, który naturalnie trwa całą zimę. Kiedy już dziecko nie daje rady i w końcu ląduje na kilka dni w łóżku wraca do przedszkola i... - Wiesz co mi powiedziała mama Nikoli? Chyba uznała, że jesteśmy przyjaciółkami, bo rzuciła mi tekstem: Pani Agnieszko, no 3 dni z nią w domu siedziałam, ale nie mogę już, bo po ścianach chodziła, na szczęście gorączka spadła, a teściowa koleżanki jest alergologiem, mam tu więc zaświadczenie, że dziecko zdrowe, ale uczulone na jakieś pleśni. Więc jakby inni rodzice się czepiali, to ma pani podkładkę." - opowiadała nauczycielka. Mama była zdziwiona, że Agnieszka nie zgodziła się na przejęcie Nikoli i nawet "lewe" zaświadczenie nie było w stanie jej przekonać.

Na brzuszek


- Codziennie, punkt 10 telefon, codziennie, przez trzy lata... - tak moja niespotykanie spokojna Irenka zaczęła swoją opowieść. Te rozmowy były krótkie, dzwoniła mama małej Ingi, żeby przypomnieć, że Ingusia musi zjeść jabłuszko, inaczej nie zrobi "dwójeczki" na czas. Na czas, czyli w przedszkolu, żeby mamusia nie musiała pomagać córce w toalecie, bo dla niej najgorsze na świecie były nie zupki, ale kupki, od samego początku. - Ty się ciesz, że ona tych pieluch nie lubiła! - prychnęła w Irenkę swoim latte Karolina. - Moja ulubienica zapisała swojego Alanka do przedszkola, kiedy skończył 4 lata, od drzwi pierwszego dnia ogłosiła, że młody jest w pieluszce, bo... rolą przedszkola jest to załatwić, w końcu placówka prywatna, to chyba za coś tą kasę bierzemy.

A, że kupka nie zawsze ładna i czasem w towarzystwie wymiotów? "Mówiłam mężowi, żeby mu tego arbuza już nie dawał, bo rozwolnienia dostanie". Przedszkolanki, jedna przez drugą opowiadały z entuzjazmem o wodzie ze studni, której dziecko napiło się w weekend u babci, brokułach, które dzieci jadają pasjami i o wszystkiemu winnych kiszonkach. Ponoć standardem jest kilka historii miesięcznie o tym, jak to kiszonki miały wzmocnić odporność i zasiedlić dziecięcy organizm dobrymi bakteriami, a tym czasem był to tani chwyt marketingowy, bo dziecię ma wszelkie objawy rotawirusa, ale to właśnie po tych strasznych kiszonkach, a przecież szkoda, żeby w domu siedziało, bo generalnie czuje się dobrze.

Mamo, idź już!


Placówka, każda, zarówno prywatna, jak i publiczna ma przede wszystkim na uwadze dobro i bezpieczeństwo dziecka. Przedszkolanki, choć bywa, że młodsze od rodziców, niejedno już widziały. Nie jedno dziecko na ich oczach zaczynało przygodę z przedszkolem. Często zdarza się tak, że pierwsze dni dla malucha są szokiem, wiele dzieci płacze przy rozstaniu z rodzicami. Ponoć miesiąc dziecko ma prawo płakać. Zet nie płakał od początku, Ted przestał płakać, jak po tygodniu zdecydowaliśmy, że pora, żeby został na leżakowaniu, okazało się, że dziecko zwyczajnie było zmęczone.

Niektórzy rodzice są mniej odporni na płacz własnych dzieci niż inni, bywa, że nie są przygotowani na te pierwsze rozstania. - Hitem była pewna urocza mama, która ogłosiła, że jej przecudnej urody bliźnięta nie mogą płakać, bo dostaną czkawki i będą ich boleć brzuszki - opowiadała Emilka. Ta sama mama szybko zorientowała się, że do sali da się zajrzeć z parkingu, wystarczy wdrapać się na niewielki murek. Przez pierwszy miesiąc tam stała i patrzyła, czasem nasłuchiwała pod drzwiami. Sprawę zakończyła ostra interwencja właścicielki przedszkola. Mama bliźniaków akurat nasłuchiwała pod drzwiami, kiedy usłyszała płacz dziecka, wpadła tam niczym pocisk z radzieckiego czołgu, wykrzykując imię jednej ze swoich córek. Pech. Tym razem to nie jej córka płakała, a inna dziewczynka, której bliźniaczki brutalnie odebrały lalkę cichutko przy tym chichocząc. Na widok mamy, przypomniało im się, że jak ostatnio ją widziały, to płakały i...rozpłakały się.

Za straty poniesione w przedszkolu...


Nie wiem, czy wiecie ile zarabia młoda nauczycielka w prywatnym przedszkolu? Ja wiem, powiem Wam szczerze, że szału nie ma, a orka, jak na ugorze. Bo tu nie ma, że pięć godzin i do domu, klient czyli rodzic ma być zadowolony, grafiki na najbliższy tydzień często wysyłane są w niedzielę wieczorem no i odpowiedzialność jest w tej pracy nie mała, nie mówiąc już nawet o fizycznych trudach tego zawodu. A tu jeszcze pojawiają się dodatkowe koszta.

- Standardem są awantury o porwane rajstopki - mówi Kasia, która już przedszkolanką nie jest, pracuje teraz na recepcji w hotelu i przyznaje, że do oświaty nie ma zamiaru wracać. - Powiedz, jak posyłasz dziecko do przedszkola to ubierasz je jak? Wygodnie? Jesteś w mniejszości! Tam gdzie pracowałam,dzieci przychodziły do przedszkola w ciuchach droższych niż moje, często wyglądały, jakby wybierały się na obiad do królowej, a nie bawić na dywanie, a dzieci chcą się bawić. Chodzą na kolanach po podłodze, biegają na spacerze, wspinają na placu zabaw i zawsze jakiś ciuch ucierpi.  Kaśka opowiadała o tym, jak rodzice nagminnie przynosili rachunki ze sklepu, po tym, jak dziecko wróciło do domu z dziurą na kolanie...

Ale bywają i grubsze akcje. - Jedna z mam ogłosiła, że w przedszkolu zaginął kask rowerowy dziecka, razem z koleżankami przetrząsnęłyśmy całą placówkę, nie ma. Sprawa oczywiście trafiła do dyrekcji, rozpoczęło się wielkie przeglądanie monitoringu, kasku nie odnotowano. Po kilku tygodniach kask znalazł się... u taty w samochodzie - opowiadała raczej z ograniczonym rozbawieniem Irenka.

Jak na dłoni


W niektórych przedszkolach istnieje monitoring, dzięki któremu w dowolnym momencie rodzic może zalogować się z pracy czy domu na serwer i zobaczyć, co w tym momencie robi jego latorośl. Od dnia, w którym usłyszałam o tym wynalazku uważałam, że to chory pomysł. No bo jakbym się czuła, gdyby mój mąż czy moje dzieci w dowolnym momencie mogły zobaczyć jak pracuję, albo gotuję obiad bez mojej wiedzy? Trochę jak małpa w ZOO. Okazuje się, że ten wynalazek uwiera również przedszkolanki. - Koleżanka opowiadała mi, jak rodzice potrafili dzwonić do niej i kazać jej zdjąć, albo założyć dziecku sweterek, bo zobaczyli na monitoringu, że ich dziecko jest ubrane nie tak, jak ich zdaniem powinno. Nie robiło na nich wrażenia, że przedszkolanka jest na miejscu i lepiej wie, jaka w sali panuje temperatura - powiedziała mi jedna z moich znajomych.

Inne również uwielbiają ten monitoring. Rodzice każą poprawiać kocyk w czasie leżakowania, bo "brzydko leży", przyprowadzać dzieci przed kamerę, bo siedzą tak przy posiłku, że są poza kadrem, czekają na linii, aż dziecko wyjdzie z toalety, bo chcą zobaczyć, czy już minął mu poranny smutek... Można tak wymieniać bez końca...

Luzujemy


Rodzice kochani, sama nie jestem bez winy, zdarzało mi się wściekać na pracowników przedszkola, nadal zdarza. Ale powiem wam, że jak słuchałam dziewczyn, to myślę sobie, że nie jestem taka najgorsza. Zresztą część z tych osób opiekowała się moimi dziećmi i fakt, że nadal odbierają ode mnie telefon trochę mi schlebia. Każdy z nas jest człowiekiem, troszczymy się o nasze dzieci, kochamy je bezwarunkowo, ale czy czasem ciut nie przesadzamy? Dlaczego w przekonaniu, że w placówce dzieje się dzieciom krzywda nadal je tam posyłasz? Przecież można wybrać inne przedszkole. Nie chcesz? Więc daj tym ludziom żyć.


*Wszystkie imiona w artykule zostały zmienione.

6 komentarzy:

  1. Niestety, mam wrażenie, że niektórzy rodzice mają dzieci, bo tak wypada, ale rozumu nie mają za grosz. Uważają, że przedszkola czy szkoły są od tego, żeby wychować ich dziecko i nauczyć wszystkich podstaw, a oni nie muszą nic, bo przecież płacą i są wielce zabieganymi rodzicami. W przedszkolu spotykam się z różnymi rodzicami i zawsze mnie dziwi, skąd się tacy biorą....

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety wśród rodziców zdarzają się takie jednostki, ale też z wieloma pewnie da się normalnie dogadać bez stresów i awantur.

    OdpowiedzUsuń
  3. Stwierdzam, że ja to jednak byłam wzorowym rodzicem przedszkolaka ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. To taki trochę śmiech przez łzy. Wiedząc o takich przebojach zawsze się zastanawiam czy sama nie plotę jakichś bzdur i nie jestem takim rodzicem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdecydowanie najgorsi są rodzice, którzy nauczycieli w przedszkolach i szkołach traktują jak służących, a nie partnerów w rozmowie i osób, którym także zależy na dobru dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  6. Do tego jeszcze dzieci w przedszkolu wszystko opowiadają. Pani mi kiedyś mówiła, że wie wszystko, co się dzieje w domu, co i jak mówią rodzice :(

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger