Kij i marchewka, czyli jak nauczyć dziecko wszystkiego?

Jeśli łudzisz się, że ktoś odpowie Ci na pytanie z tytułu, to mylisz się. Ani ja, ani Superniania, ani nikt inny, nie poda Ci gotowej recepty, jak masz postępować z własnym dzieckiem. Mam troje dzieci, niby coś tam wiem, ale moje rodzicielskie doświadczenie ma 10 lat. Czy metody, które stosuję są dobre, dowiem się ze kolejnych dwadzieścia.



Śmieszą mnie zawsze odkrycia naukowców i psychologów, które dokonane tydzień wcześniej, podaje się w różnych mediach, jako jedyny słuszny sposób działania i rodzice powinni go wprowadzić natychmiast do swoich domów. Od jakiegoś czasu pojawiają się publikacje przekonujące, że system kar i nagród jest najgorszą z możliwych metod wychowawczych. Może tak jest, a może nie jest. Moim skromnym zdaniem... zależy kiedy.

Kiedy marchewka się sprawdza


Cztery lata temu pisałam o systemach motywacyjnych. Jest to metoda dla hardcorowców. Takie jest moje zdanie, takimi hardcore'ami nieraz w życiu byliśmy, bo nie dało się inaczej. Kiedy Twoje dziecko ma lat sześć i nie je NICZEGO poza kilkoma wybranymi składnikami, to nie ma bata, musisz je przekonać, do próbowania czegoś nowego, jakaś witaminka by czasem się przydała, tak, żebyś nie musiał podawać mu suplementów przez sen, a żeby trochę pożył ten potomek. Wtedy "weszły" słoiki z klockami i inne atrakcje. Ale o tym pisałam wtedy i nie będę wchodzić w szczegóły dzisiaj. Generalnie wniosek jest taki, że jeśli Twoje dziecko, za każde pożądane zachowanie ma otrzymać umówioną nagrodę, to nie ma bata, żebyś wyszedł bez tych naklejek, klocków czy co tam wymyślisz z domu. Nie ma odwlekania nagrody, koniec. Działamy tu i teraz. Nie zgadzam się (póki co) z tym, że jak dziś dziecko dostaje naklejki to za tydzień będzie chciało iPhona. Jeśli priorytety są ustawione należycie, to do pewnego wieku, sami będziecie wiedzieć jakiego, te naklejki będą działały. 

Trudno mi się natomiast nie zgodzić, że czasem dążenie do nagrody może przesłonić potomkowi cel właściwy. Taki przykład. Chciałoby się, żeby dziecko dobrze się uczyło. Ale czy chodzi o czerwony pasek na świadectwie, czy o zdobywanie wiedzy i szerokie możliwości wyborów w przyszłości? Tobie jako rodzicowi powinno chodzić o to drugie, nie o to, żeby cyferki były lepsze niż u sąsiadów. Ale jak dziecko się nie przykłada i powiesz mu, że od średniej zależy, czy pojedzie na wymarzony obóz, to zgadnij co zrobi? Tak sobie myślę, bo nastolatką byłam wcale nie tak dawno temu. Pewnie mając burzę hormonów i trochę siana w głowie tłukłabym się o te oceny, nawet nie koniecznie ściągając, ale zgodnie z zasadą 3*Z - zakuć, zdać, zapomnieć. Więc tak, nagroda może sprawić, że tracimy z oczu właściwy cel.

Ale do pewnego momentu, jak dla mnie marchewki są nieocenione. Nocnikowanie, zachęcanie do jedzenia warzyw, itp. Warto spróbować.

Kij, to prawie nigdy nie działa


Jeśli powiesz dziecku, takiemu trochę starszemu, że jak się dowiesz, że coś zrobiło, to dostanie karę, to wiedz, że na stówę obudzisz w nim kreatywność. Możesz mieć pewność, że nie tylko zrobi to przy najbliższej okazji, ale też zrobi absolutnie wszystko, co w jego mocy, żeby ten fakt ukryć. Szach-mat staruszku, uwierz mi, nie jesteś trak kreatywny, żeby to przewidzieć lub wyśledzić.

Więc co?


Jeśli chcesz, żeby dziecko postępowało właściwie, powinieneś pokazywać mu dobre wyjścia, pokazywać na swoim przykładzie, a nie palcem przez płot. Opcja Ty na leżaku z piwem, a dziecko ma uprawiać jogging i Ty wskazujesz mu gdzie ma biec, zdecydowanie odpada. Trzeba ten zad ruszyć. Takie spędzanie razem czasu, nie ważne czy w kuchni, czy na spacerze, czy jaki tam sport preferujecie, to doskonała okazja do tego, żeby czasem wyrwało się dziecku coś przypadkiem. Rzuci coś o wydarzeniach w szkole, opowie co widział po drodze. A nawet jeśli pary z ust nie puści, co się dzieje to spędzając z potomkiem czas REGULARNIE masz szansę zauważyć nadciągające kłopoty, opowiedzieć o swoim dniu. O swoich obawach, sukcesach, a jeszcze lepiej o błędach. Nie bój się temu dzieciakowi powiedzieć, że postąpiłeś niewłaściwie, że jest Ci wstyd, bo coś zawaliłeś. Nie udawaj, żeś lepszy, niż w rzeczywistości.

Naturalne konsekwencje


Pięknie to brzmi, taki odkrywczy nurt. Generalnie w znacznej mierze pokrywa się z moim postrzeganiem rodzicielstwa. Jeśli dziecko, dajmy na to dwuletnie naparza zabawką i upominasz je, że popsuje, a ono nie przestaje, to według tego nurtu tłumaczysz konsekwencje, ale nie przerywasz radosnego dzieła zniszczenia. Popsuje - nie będzie miało, może następnym razem się opamięta. Jestem zdania, że zabawki kupuje się dla dzieci i nie robią na mnie wrażenia pogubione elementy, pogubili nie mają, trudno. Ale czy pozwoliłabym Kazikowi zbadać naturalne konsekwencje skoczenia z oparcia kanapy na główkę na podłogę. No nie. Za każdym razem ściągam go z tej kanapy, proszę tłumaczę... Nie działa, ale nie sprawdzę, czy bolesne spotkanie z podłogą jest lepszą metodą.

Zet pakuje się do szkoły po feriach, wraca skruszony w poniedziałek, nie miałby nic zadane, gdyby nie musiał przepisać do zeszytu różnych rzeczy, które dzieci pisały w klasie. Nie wziął zeszytu, zapomniał. Trzy razy prosiłam, żeby się spakował, dwa dni później sprzątając jego biblioteczkę, znalazłam zeszyt od matmy wciśnięty między książki... Codziennie pytam. "Spakowałeś się" "Tak mamo" Sprawdziłeś, czy masz wszystko, czego jutro potrzebujesz? Zeszyty, książki, strój na wf, długopis, ołówek?" "Mamooooo..." "OK" Codziennie. I prawie codziennie czegoś nie ma. Czy nie przyszło mi do głowy zajrzeć do plecaka? Oczywiście, że tak, ale walę się po łapach. Co chwila powtarzam, że im ufam. Ufaj i sprawdzaj nie jest w moim stylu. Pozwalam mu ponieść konsekwencje tego, że nie sprawdził, nie dopilnował. Ostatnio przyszedł ze szkoły, miał mało zadane. Dwie strony, siedział w pokoju 5 godzin, od razu po lekcjach poszedł do wanny i do łóżka. Zero rozrywek. Naturalna konsekwencja, na takie się zgadzam. Ale jeśli postanowi sprawdzić na sobie gdzie prowadzi branie dragów, nie pozwolę mu kontynuować eksperymentu. Są granice bezpieczeństwa.

Szkoła i konsekwencje


To jest ciężki temat. Bo ja wierzę, że szkoła nie chce źle, ci wszyscy ludzie (dobra, większość) chcą dla dzieci dobrze. Nie dziwi mnie to, że nauczyciel prosi o rozmowę, bo dziecko od tygodni nie przynosi do szkoły długopisu. Nie powiedział, w domu używał długopisu, widziałam. Rozumiem, że nauczyciel uważa to za moje zaniedbanie, tak jak to, że czegoś się nie nauczył. To trzecia klasa. Trudno oczekiwać od dziecka, że wszystko zapamięta. Ale trudno też oczekiwać od rodzica, że a) ma szklaną kulę i zgadnie co dziecko powinno, jak nie dostanie takiego komunikatu, b) poniesie konsekwencje za dziecko.

Moim zdaniem, gorsza ocena potrafi czasem zmotywować, to oczywiście zależy od charakteru dziecka. Ale u nas się sprawdza, na takie konsekwencje się zgadzam. 

Wnioski


Wnioski są takie, że miałam napisać trzy zdania, napisałam trzy ekrany. A mogłabym jeszcze więcej. Ale jeśli przewinęliście aż tutaj, to w skrócie, niezależnie od tego, czy zdecydujecie się na nagrody i konsekwencje, czy pozwolicie dziecku uczyć się na błędach, celem jest wychowanie dorosłego samodzielnego i, daj Boże, szczęśliwego człowieka. Każdy system ma swoje plusy i minusy. Moim zdaniem na różnych etapach rozwoju sprawdzają się różne rzeczy, nie ma jednej słusznej instrukcji postępowania. To Ty znasz najlepiej swoje dziecko i jeśli dopuścisz do siebie myśl, że jest to człowiek, który ma swoje prawa i uczucia, który, tak jak Ty, potrzebuje zrozumienia i bezpiecznej przystani to masz szansę na sukces. 

Rozmowa, czas, świecenie przykładem i poznanie swojego "przeciwnika" są w moim odczuciu najlepszą metodą wychowawczą. Niestety dzieci nie rodzą się z instrukcją obsługi, sami musimy znaleźć właściwą drogę. Dla wspólnego dobra.

7 komentarzy:

  1. Poświęcenie czasu na wyjaśnienie konsekwencji i pokazywanie na swoim przykładzie co wolno, a co nie. To chyba wystarcza :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Każde dziecko jest inne, potrzebuje innych sposobów i innej ilości czasu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Drażnią mnie poglądy, jakoby jedna metoda wychowawcza miałaby działać na wszystkie dzieci. Przykład? Mam dwóch synów, którzy są tak różni jak ogień i woda. Co działa motywująco na jednego, na drugim nie robi najmniejszego wrażenia. Zdarza się że sięgam po poradniki, czytam je jednak z ciekawości, choć bywa że wyłapię tam coś, co mnie zainteresuje. Czasami spróbuję tego u nas. Raz się sprawdzi, innym razem to czysta pomyłka. Sama nikomu nie daje wychowawczych rad.Jesli jednak czegoś oczekuje od dzieci (czy samej siebie) staram się być w tym konsekwentna i tłumaczyć, szczególnie starszemu synowi mój punkt widzenia i dlaczego tak, a nie inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety to, cy wychowaliśmy dobrze, okaże się za jakieś 20 lat. Ciężko, ciężko... szkoda, że nie można mieć jakiegoś barometru przyszłości czy coś.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przede wszystkim dawać dobry przykład od samego siebie - moja 7-letnia córka, jak jej puszczają nerwy, a ja ją uspokajam, mawia do mnie "Ma się coś po mamie"...

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedyś wierzyłam, że jest zloty środek na każde dziecko. Dzisiaj wiem, że nie ma. Żadne dziecko nie rodzi się z instrukcją obsługi i warto miec to na uwadze przy kożystaniu z jakichkolwiek metod. Warto czerpać z wiedzy i doświadczenia innych, ale trzeba mieć na uwadze przede wszystkim własne dziecko

    OdpowiedzUsuń
  7. Uważam, że nie ma jednej dobrej metody, tak samo jak nie ma jednego charakteru. Każde dziecko jest inne, każda rodzina jest inna i sytuacje także mają różne wymiary. Trzeba więc cały czas myśleć i wybrać odpowiednie rozwiązanie

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger