Czas dla rodziców... wielodzietnych

Kiedy człowiek ma dwadzieścia parę lat i staje na ślubnym kobiercu obiecuje sobie, że niezależnie od tego, gdzie będzie mieszkać, ile dzieci będzie mieć, zawsze znajdzie czas dla małżonka. A potem pracujemy na zmiany, mamy kredyt do spłacenia, rodzą się dzieci, a nam koronkowa bielizna jakoś z dnia na dzień przeistacza się na tyłku w dresy. Cóż - proza życia. Ale nawet w tych dresach chciałoby się jednak popatrzeć na współmałżonka, niekoniecznie ponad blond czuprynkami potomstwa.


Świat Karinki

Kiedy byliśmy piękni i młodzi i mieliśmy jedno dziecko, podrzucenie go na kilka godzin czy nawet weekend dziadkom nie stanowiło żadnego problemu. Człowiek nr 1 był mało wymagający, kiedy miał sześć tygodni zostawiłam go po raz pierwszy na kilkanaście godzin pod opieką mojej mamy i... nic się nie stało. Zabezpieczony w mrożone matczyne mleko, czyste pieluchy i czułe ramiona babci doskonale zniósł rozłąkę. Żeby nie było, nie pojechałam do SPA, ani nawet nie poszłam na randkę z mężem. Kupowaliśmy mieszkanie, była późna jesień, a ja musiałam jechać PKSem 100 km do Warszawy podpisywać dokumenty i wybierać drzwi, płytki i sedes.

Porzucenie dwójki nie było już takie proste, Ted długo był na piersi, a potem, kiedy już nie był zasypiał przytulony do mnie, wieczorne wyjścia odpadały, poza tym za nic w świecie nie pił z butelki, więc nawet wczesnoniemowlęce rozstania nie wchodziły w grę. Na spacerach darł się jak poparzony do pół roku, więc nawet nie bardzo była opcja, żeby wsadzić go do wózka i posłać z dziadkami na spacer.

Nasz syn nr 3 jest roczniakiem na piersi, a rodzice mieszkają daleko, do kina na wieczorny seans więc raczej nie pójdziemy, ale znaleźliśmy kilka patentów na to, żeby czasem pobyć we dwoje. Ciekawi? Pewnie, że tak! Czytajcie dalej.

1. Biedronko, przyjacielu!


Czasem na dzień lub dwa wpada do nas jakaś babcia. Przy okazji przedstawienia w przedszkolu, albo ot tak, po prostu z wizytą. Wtedy planujemy nasze życie tak, żeby chociaż na zakupy do Biedry, na stację benzynową, czy na myjnię wyskoczyć we dwoje. Starcza wtedy czasu na kawę w kartonowym kubku z Orlenu i pogaduchy. Dla odmiany nie przerywane tekstami: "Tato! On się na mnie patrzy!", "Mamo, muszę kupę!", "A on mnie bije!", itd. Jadąc do moich rodziców też staramy się pójść razem chociaż do lumpeksu. Nie jest to może kolacja przy świecach, ale zawsze coś. Cóż, jak się nie ma co się lubi, to korzysta się z każdej chwili.

2. W każdym odcinku rozpryskuje się mózg!


W naszym domu funkcjonuje pojęcie wieczoru filmowego. Deal jest taki, że w piątki mają go dzieci, w soboty rodzice. Dzieci oczywiście chcą się zawsze podłączyć do naszego, ale... wybieramy najbardziej krwawe tytułu, jakie się da :D mózg bryzgający w każdym odcinku serialu, duchy, wampiry, przekleństwa, to wszystko odstrasza naszych ludzi - cienie.

3. Smartphonie, mój przyjacielu!


Tak, wiem, wszyscy używacie ekologicznych, wielorazowych pieluch, wszystkie wieczory spędzacie czytając razem książki,albo grając w rodzinne planszówki, dni mijają Wam na oglądaniu robaków z bliska, a na obiad podajecie komosę ryżową z ekologicznym kurczakiem. My nie. Sorry, taki mamy klimat, jak mawia klasyk. Jasne, że robimy te wszystkie rzeczy, ale nie cały czas. Bywa, że w niedzielne popołudnie, albo środowy wieczór wręczamy dzieciom telefony z informacją: możecie przez godzinę pograć w swoich pokojach. Zwykle Kazik wtedy śpi, więc poza tym, że nikt go nie budzi, starzy mają chwilę spokoju :P

4. Udawajmy, że mamy jedno dziecko


Zdarza się, że do szkoły zawożę nie tylko swoje dzieci. Z racji na to, że jeżdżę "prawie autobusem" bywa, że na parkingu pod placówką wyglądam jak matka z kiepskiej amerykańskiej komedii. Zatrzymuję auto, wysiadam, otwieram bagażnik, otwierają się tylne drzwi, podaję plecak, bierze go jakieś dziecko, potem kolejne i jeszcze i znów, a kiedy wszyscy na parkingu przecierają oczy ze zdumienia, podchodzę z drugiej strony i wyciągam Kazika. Część "moich dzieci" idzie do szkoły, resztę prowadzę do przedszkola, a inni kierowcy zbierają szczękę z kostki brukowej. Wiecie jaka to przyjemność, kiedy Michał ma drugą zmianę, albo wolne w środku tygodnia i przechadzamy się z wózeczkiem po parku? Kazik nie przerywa, delektuje się przyrodą, więc można gadać, a my uchodzimy w oczach obcych za rodziców jednego dziecka ;) Z samym Kazikiem można też iść na kawę, albo burgera i udawać, że jesteśmy na randce.

5. Przyjaciele! Jesteśmy wdzięczni


Czasem mamy fart i nasze starsze dzieci lądują u kolegów w to samo popołudnie, albo idą na wspólne zajęcia sportowe ( w poniedziałki jujitsu i we środy boks). A my zostajemy tylko z Kazikiem. Niech on tylko nauczy się chodzić, zapiszę go na te same zajęcia! ;)

Metod pewnie jest znacznie więcej, liczę, że podzielicie się ze mną nimi w komentarzach. Cel jest jeden - zestarzeć się razem, a żeby to zrobić trzeba mieć wspólne tematy, śmiać się z tych samych żartów i mieć dla siebie czas. Bo miłość moi drodzy to "nie róże i nie całusy małe, duże, ale miłość, kiedy jedno spada w dół - drugie ciągnie je ku górze". Miłość to proste czynności, drobne gesty i chwile, które uda nam się wyrwać światu i dać je bliskiej osobie. Kochajcie się, nie tylko z okazji zbliżających się walentynek <3

6 komentarzy:

  1. "Miłość to nie pluszowy miś..." podpisuję się pod wszystkim co napisałaś, choć mam nieco łatwiej, bo mamy jedno dziecko. Na razie :P Aktualnie jest właśnie u dziadków, którzy domagali się wnuka na parę dni, dlatego m.in. mogłam w spokoju przeczytać ten tekst bez głosiku w tle "mamusia pobaw się ze mną, buduj szopę/garaż/domek" itd. :P Dziadkowie to super sprawa, dlatego jeśli mamy taką możliwość to właśnie z nimi zostaje syn, a my mamy czas dla siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę, tak troszeczkę, ale zdrowo, podziwiam też Twoich rodziców, bo nie każdym dziadkom się chce, nie muszą, swoje dzieci już wychowali.

      Usuń
  2. Ja mam narazie jedno małe dziecko i wszytsko wygląda trochę inaczej

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam dwóch synów: przedszkolak i niemowlak. Jest troszkę trudniej, niż kiedy mieliśmy jedno dziecko, ale jakoś sobie radzimy. I nawet wypady do kina się udają. Przynajmniej w tym miesiącu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam Was a juz Was lubię;0 macie fajne podejście do zycia;0 ha!!! juz wiem jaki błąd robimy z filmami- zastosujemy Wasze;0 może sie uda i sobota bedzie nasza;) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. My mamy nastolatka - zawsze może przypilnować siostrę jak wyskakujemy na godzinkę. Co za jakość życia!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger