Matki nie całkiem samotne

Kiedy Zygmunt miał dwa lata w naszym życiu nastąpiła rewolucja. Michał stracił pracę i po miesiącu bezskutecznych poszukiwań nowej postanowiliśmy, że wyjedzie do Anglii. Na przeczekanie, kilka miesięcy, póki czegoś nie znajdzie na miejscu. Mieszkał i pracował tam przez osiem miesięcy, a ja, choć mężatka i w szczęśliwym związku z dnia na dzień zostałam sama.


DGlodowska/pixabay

Nie będę umniejszać kobietom, które na co dzień same borykają się z życiem. Chciałabym tylko zwrócić Waszą uwagę na te, które na pozór wcale same nie są same.

Kiedy za Michałem zamknęły się drzwi, opadłam na podłogę niczym w melodramacie i zapłakałam gorzko. Miałam 27 lat, dwuletnie dziecko, które chodziło do przedszkola, pracę, opiekunkę, która dziecko odbierała z placówki i tyle. Rodzice daleko, teściowie jeszcze dalej, znajomych w okolicy brak, kredyt do spłacenia, mąż 1300 km ode mnie i ta niepewność, najgorsza była niepewność, no bo co, jeśli pewnego dnia zadzwoni i powie, że nie chce wracać?

Szczęśliwie tak się nie stało, sprawy się poukładały, choć na odległość przyszło nam rozwiązywać wiele problemów. Natychmiastowe zabieranie Zeta z przedszkola, organizowanie dla niego opieki, kiedy okazało się, że 80 letnia Pani Alicja nie ogarnia, większość mojej ciąży z Tedem i wiele innych codziennych perturbacji przerobiliśmy na odległość. W międzyczasie Zet nie dostał się do publicznego przedszkola i wtedy coś we mnie pękło.

Poczułam się strasznie oszukana patrząc na listę dzieci przyjętych. Trzylatki sąsiadów znajdowały miejsca w placówkach, bo wychowywały je samotne matki. Problem był taki, że były w tym czasie mniej samotne niż ja. Mieszkały z narzeczonym, miały rodziców pod bokiem, dwa bloki dalej często mieszkała teściowa... A my płaciliśmy gapowe za to, że wzięliśmy ślub, słabo nie? Zapewne moje poczucie frustracji potęgowała burza hormonów ciążowych, ale w tym czasie faktycznie czułam jawną niesprawiedliwość. Kilka lat później z dużą ulgą przyjęłam informację o tym, że ustawodawca w końcu określił, kim jest "samotna matka".

Ale powiem Wam, że staram się interesować tym, co dzieje się dookoła mnie i sporo widzę. Takich par, gdzie męża, ojca nigdy nie ma, bo np. pracuje zagranicą, jeździ tak zwanym TIRem, czy po prostu jest bardzo zajętym dyrektorem jest wiele. One się nie skarżą, bo czują, że nie mają do tego prawa, a ja zastanawiam się czy faktycznie tak jest?

Mam znajomą, której mąż jest właśnie bardzo zajętym dyrektorem, dba o stronę materialną życia, dzieciom niczego nie brakuje, dom jest imponująco piękny, a ona zawsze jest sama. Dzieciaki są małe i często chorują, na pomoc mieszkających kilkaset od nich rodziców liczyć nie mogą, bo nie zawsze da się wziąć urlop. Ta moja znajoma, to bardzo fajna dziewczyna, ma genialne poczucie humoru, mnóstwo niesamowitych anegdot do opowiedzenia, ale bywają dni, że jest najsmutniejszym człowiekiem, jakiego znam.

Bywają dni, że gdyby nie to, że niektóre sklepy spożywcze mają dostawę do dom nie miałaby jak ogarnąć zakupów, jej piękny podmiejski dom, to stosunkowo nowy nabytek i nawet nikomu z sąsiadów do głowy nie przyjdzie, że trzeba by może jej pomóc. A umówmy się i tak jest w komfortowej sytuacji, do nas na wieś nawet pizzy nie dowożą, a co dopiero zakupy z hipermarketu.

Szczęśliwie nasza wieś jest pełna życzliwych ludzi, w razie "urwania dupy" mam cudownych sąsiadów, rodziców kolegów moich dzieci, których mogę poprosić o pomoc. Jeśli zadzwonię, nie odmówią mi odebrania dzieci, czy drobnych zakupów przy okazji własnych. Nawet jeśli Michał pracuje na drugą zmianę, zawsze znajdzie się ktoś, kto odwiezie chłopaków po treningu, czy odbierze z autobusu szkolnego, jeśli np. ja jestem chora.

Takich kobiet, które przez większość czasu (niezależnie od tego czy pracują zawodowo czy nie) próbują ogarnąć rzeczywistość, jest masa. Nawet jeśli "ta nowa sąsiadka z drugiego piętra" ma faceta, ale nie widziałaś jej od kilku dni, zapukaj, może potrzebuje, żeby kupić jej bułki, ma dziecko z gorączką i sama nie może wyjść, a facet w delegacji. Nie namawiam Cię do wścibstwa. Ktoś kto "właśnie się wprowadził" może nie mieć dość odwagi, żeby prosić o pomoc, a skoro Ty i tak idziesz na te zakupy, możesz drobnym gestem zrobić dobry uczynek.

7 komentarzy:

  1. Przykre co piszesz o przedszkolu w sumie to dziecko idzie do przedszkola a nie rodzice czy opiekunowie. Wychodzi na to że to dzieci nie są sprawiedliwie traktowane i patrzy się na nie pod kątem opiekunów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoła życia już w dorosłości. Daliście radę !

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam identyczną sytuację, do tego pracowałam, a miejsca dla 3-latka nie znaleziono w żadnym miejskim przedszkolu. Cóż, na grupę 25 dzieci 23 to dzieci "samotnych matek"...

    OdpowiedzUsuń
  4. Moj maz tez czesto wyjezdza, ja jestem z dwojka dzieci, jedno trzeba zawiezc do przedszkola, na dodatkowe zajecia, na urodziny kolezanki. Druga ma rok, wiec jest ze mna w domu. Ale zakupy, sprzatanie, pranie i inne prace domowe to codziennosc nie do przeskoczenia. Mam jeszcze dwa psy, na szczepienia trzeba z nimi jak z dziecmi jezdzic, dac jesc, pobawic sie. Nie narzekam, bo to wcale nie jest jakies strasznirle meczace czy absorbujace. Ja to lubie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To rzeczywiście smutne, gdy słyszę, że ludzie kalkulują czy opłaca im się brać ślub, czy może jednak nie, "bo będą samotną matką"... :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Święta racja - miałam męża pracującego w takiej instytucji w której mieli nienormowany czas pracy - co prawda miałam tylko jedno dziecko ale z wielkimi problemami zdrowotnymi . Zdarzało się że lądowaliśmy na pogotowiu i kto nas zawoził ? Sąsiad.Bo Rodzice i teściowie na drugim końcu Polski, znajomi też.I rodzina. I rodzeństwo. Ale zawsze znalazła się jakaś dobra dusza. I takich sytuacji przez lata było mnóstwo. 10 lat później udało się uciułać na auto - więc moje życie uległo diametralnemu uproszczeniu. I jak mi któram mamusia wielodzietnej rodziny mówiła TOBIE TO DOBRZE - MIAŁAŚ TYLKO JEDNO DZIECKO - nie wiem czy dobrze ale ja borykałam się sama z zakupami dzieckiem pracą mieszkaniem i jakoś dawałam radę.Nie wiedziałam czy na czwarte piętro bez windy targać dziecko (istniało ryzyko że ukradną zakupy) czy zostawić wózek (ryzyko jak wyżej) czy cholera wie... A ta "biedna" moja koleżanka miała do pomocy całą armię ciotek , braci a teściowa z matką biły się która weźmie wnuki na weekend bo każda chciała. A ja byłam szczęśliwa, że wyszłam raz do roku na bal sylwestrowy, bo moi rodzice wzięli dziecko na cały dzień i odwozili go dopiero w Nowy Rok wieczorem...

    OdpowiedzUsuń
  7. Takie wsparcie to bardzo ważna rzecz, my np mamy takich sąsiadów, ze jak im brak to wystarczy telefon i na odwrót i nie musimy się o nic martwić.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger