Kiedy najważniejszy jest człowiek. Historia Pewnego Festiwalu cz 1

Ten tekst zaczynam pisać już po raz czwarty. Za każdym razem tak się fiksuję na jednym punkcie historii, że nie mogę pójść dalej. Nie dlatego, że temat jest męczący, przeciwnie, ma tyle ważnych i pasjonujących punktów, że ciężko mi się z niego wydostać. Mielę go w głowie od tygodnia, stąd moja znikoma aktywność na blogu.


pixabay


Ale do rzeczy, bo z trudniejszymi tematami najlepiej chyba rozprawiać się prosto i od serca. Dziś napiszę Wam kilka słów o niezwykłych ludziach, których poznałam w Ciechocinku. Jeśli jesteście tu częstymi gośćmi, to pewnie wiecie, że na początku lipca w ramach współpracy z Prezentem Marzeń pojechałyśmy z Anetą do SPA. Wybrałyśmy Hotel TeoDorka w Ciechocinku, bo był najbliżej. Ale myślę, że los miał w tym wyborze swój plan.

Hotel to ludzie


Miałyśmy przyjemność spędzić na miejscu bardzo przyjemny wieczór z właścicielką tego obiektu, która okazała się być nie tylko podobna do Meryl Streep, ale też do anioła. No bo chyba inaczej tego powiedzieć nie umiem. Pani Basia oczarowała mnie swoją osobowością, wtedy jeszcze nie znałam jej partnera, Pana Mirka, którego spotkałam prawie dwa miesiące później goszcząc w TeoDorce z rodziną. Jeśli pomyśleliście, że piszę laurkę, to jesteście w błędzie, ale czytajcie dalej.

Ludzie to serce


Przez blisko miesiąc ten piękny obiekt hotelarski, jest praktycznie zamknięty, dla gości komercyjnych. W lipcu, w szczycie sezonu. W tym czasie, zamiast gości z pieniędzmi stacjonują tu niezwykli goście z potrzebami. Uczestnicy Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Młodzieży Niepełnosprawnej - Impresje Artystyczne. Ale wracając do najprostszej z opcji przedstawienia Wam tej niezwykłej historii, przytoczę rozmowę z Panem Mirosławem Satorą, prezesem Fundacji Pro Omnibus.

Od czego to się zaczęło?

Moje życie układało się tak, że los stawiał na mojej drodze wielu ludzi niepełnosprawnych, w przypadkowych spotkaniach, ale i w pracy zawodowej. Przed laty byłem dziennikarzem i redaktorem naczelnym lokalnej rozgłośni radiowej Las Vegas. Prowadziłem tam m.in. program "Bez znieczulenia", w którym rozmawiałem z osobami z niepełnosprawnościami. Różnymi, niektórzy urodzili się z pewnymi trudnościami, inni ucierpieli na skutek wypadku. Studio znajdowało się na trzecim piętrze wieży ciśnień, zdarzało mi się więc wnosić gości na plecach, żeby móc wykonać swoją pracę. Na początku wszyscy mówili, że tematyka jest niemedialna, ale już po pierwszych odcinkach zaczęły pojawiać się pytania, kto będzie  następnym gościem. A byli to ludzie ciekawi, często tacy, po których na pierwszy rzut oka nie było widać choroby, a jednak byli tykającą bombą. 

Na Festiwalu też zdarzają się takie osoby?

Tak, często mamy młodzież z przypadłościami, których gołym okiem, spod odświętnych ubrań nie widać. Wtedy zawsze pojawiają się pytania: Co mu właściwie jest? Bo jeśli ktoś nie ma nogi, to to widać, a jest wielu chorych, którzy pozornie wyglądają na zdrowych, a pod ubraniem noszą pompę, która podaje lek ratujący życie. Pominięcie jednej dawki może oznaczać koniec.

Publiczność nie dopytuje?

Czasem próbują dowiedzieć się od nas, ale wtedy odsyłamy ich do samych uczestników. Uważam, że mówienie o chorobach, np. w czasie zapowiadania uczestnika przed występem, nie tylko go stygmatyzuje, ale też niepotrzebnie przypomina mu o tym, o czym przecież ten Festiwal ma pomóc mu zapomnieć. Młodzież przyjeżdża tu, żeby zapomnieć o codziennych ograniczeniach, pokazać swój talent, a nie wystawiać się na litościwe spojrzenia. 

Łatwiej jest tym, którzy urodzili się z niepełnosprawnością?

Trudno powiedzieć jednoznacznie. Ktoś, kto urodził się niewidomy, czy z porażeniem, nie zna innego życia. Ale bywa, że niepełnosprawność dotyka ludzi, którzy zaznali życia z pełną sprawnością. Pół biedy, jeśli niepełnosprawność jest wynikiem choroby. Nie chciałbym mówić, że można się na to przygotować, ale jeśli stopniowo tracimy wzrok, można powoli uczyć się zastępować go innymi zmysłami. Największy cios psychiczny przeżywają chyba ci, którzy tracą sprawność na skutek wypadku. Oni nie mają czasu na oswojenie, podobnie zresztą, jak ich rodziny, przyjaciele. Wszyscy nagle znajdują się nagle w nowej i niełatwej sytuacji. Tacy goście zawsze byli dla mnie i słuchaczy cenni w audycji. Bo uświadamiali, że życie może zmienić się w ułamku sekundy. Dzięki tym rozmowom wszyscy uczyliśmy się, jak się w takiej sytuacji zachować.

Oni chcą o tym mówić?

Kiedy zapowiadam kolejnych uczestników festiwalu, staram się zwrócić uwagę publiczności na tekst utworu, który zostanie wykonany za chwilę. Uczestnicy sami dobierają repertuar, najczęściej są to bardzo znane utwory, ale wykonawcy wybierając konkretny utwór zwykle chcą coś przekazać. Ludzie potem mówią, że słyszeli wcześniej daną piosenkę setki razy, ale dopiero teraz rozumieją o czym ona tak naprawdę jest.

Łatwiej jest opowiedzieć swoją historię cudzymi słowami?

Przed laty w Festiwalu brała udział Danusia, piękna dziewczyna, jeździła na wózku, bardzo schorowana, doskonale wykształcona, dwa fakultety, trzy języki, niezwykle utalentowana wokalnie. Śpiewała piosenkę Edyty Geppert "Ja się nie skarżę na swój los". Na widowni było kilka tysięcy ludzi. Nie było żadnego twardziela, wszyscy płakali na tym występie. Danusia miała prawo skarżyć się na swój los, bo dotknął ją okrutnie, a ona z pięknym uśmiechem zaśpiewała o tym, jaka jest szczęśliwa. Niestety ten los do końca nie był dla niej łaskawy. Zmarłą we własnym domu, zadławiła się kolacją w czasie, kiedy cała jej rodzina oglądała jakiś serial w drugim pokoju. Trzy lata temu byłem na pogrzebie innego uczestnika Festiwalu, który zmarł w identycznych okolicznościach...

Boli za każdym razem?

Za każdym razem równie mocno. Ci ludzie stają się naszą rodziną. Wzruszamy się z nimi, płaczemy ale i cieszymy. Za czasów pierwszych Festiwali, jeszcze z Grażyną Świtałą, mieliśmy takiego uczestnika, Przemek był niewidomy, miał raka. W tamtym czasie uczestnicy występowali w duecie z popularnymi artystami. Z czasem odstąpiliśmy od tego, bo chcemy, aby to Młodzież była gwiazdami tej imprezy, a znane nazwiska odwracają od nich uwagę. Wtedy Przemek bardzo chciał zaśpiewać z Grzegorzem Markowskim, próbowaliśmy ze wszystkich stron, ale zwyczajnie nie było takiej możliwości. Grzegorz razem z Perfectem koncertował w tym czasie w Toruniu i dotarła do niego informacja o marzeniu Przemka. Zawsze będę twierdził, że Grzegorz jest nie tylko wielkim artystą ale przede wszystkim Wielkim Człowiekiem. Zaplanował swój koncert tak, że udało mu się dojechać do Ciechocinka dokładnie w momencie, kiedy Przemek wychodził na scenę. Wyszedł zaraz za nim i pięknie razem zaśpiewali, po czym Grzegorz wrócił szybko do Torunia, bo tam czekała na niego publiczność.

Pozornie niewielki gest, ale o wielkim znaczeniu.

Ogromnym. Jest taki zespół Partita, który w tej chwili nie jest już bardzo popularny, ale w swoim czasie byli bardzo znani. Sam nigdy nie byłem ich wielkim fanem, zwłaszcza jednego człowieka, który, mówiąc wprost, strasznie mnie irytował - Andrzej Frajndt. Nie umiem tego uzasadnić, tak było i już. Kiedy Grażyna Świtałą już nie prowadziła koncertów, częściowo przejąłem za ten Festiwal odpowiedzialność pojawił się pomysł, żeby Partita pojawiła się na naszej scenie. Pojechałem do Warszawy, żeby się jakoś z Andrzejem umówić. Chciał podpisać umowę, więc podpisaliśmy, choć nie była to częsta praktyka. Drugiego dnia Festiwalu okazało się, że muszą wyjechać wcześniej, bo nazajutrz grają koncert w Rzeszowie, więc przed nimi długa droga. Rozliczyliśmy się, pożegnaliśmy, pojechali. Po kilkunastu minutach słyszę, że Partita śpiewa na scenie. Pomyślałem, że akustyk pomieszał taśmy, wstałem, żeby pójść do niego, po drodze na scenie zobaczyłem, że zespół faktycznie jest na scenie. Po bardzo udanym koncercie zapytałem ich co się stało. Któraś z dziewczyn, już nie pamiętam czy Lusia (Ludmiła Zamojska) czy Ania (Anna Pietrzak), że jechali samochodem Andrzeja i byli już prawie pod Kutnem, kiedy Andrzej nagle zahamował i mówi "Ludzie, no co my robimy? Przecież jak Mirek nas zaprosił, to chyba chciał, żebyśmy tam byli" i zawrócił, tak po prostu. Dziś z irytującego gościa, stał się moim najlepszym przyjacielem. Jeden gest zmienił naszą relację.

Mówił Pan o Grażynie Świtale

W czasie, kiedy jeszcze pracowałem w radiu Grażyna (pseudonim artystyczny Grażyna Kettner) miała taki pomysł, żeby zorganizować w Ciechocinku taki powiatowy przegląd piosenki młodzieży niepełnosprawnej. Stwierdziłem, że może warto trochę podbić stawkę "Grażynko, to może jednak Festiwal?" - zapytałem "No w sumie może i tak" odparła, "To może wojewódzki?" "Też fajnie!" I tak doszliśmy do ogólnopolskiego, który potem i tak musieliśmy rozszerzyć, bo dziś mamy międzynarodowy. Ta rozmowa odbyła się w 1994 roku. Festiwal zaczął się dopiero dwa lata później.

Sporo czasu na zorganizowanie.

Nie do końca. Grażyna wpadła do nas i mówi "Słuchajcie, robię ten festiwal!" "Super! Kiedy?" "Za dwa tygodnie!" Więc czasu było raczej mało. Ona tak wpadała do nas jeszcze kilka razy i zachęcała nas do zapału, ale nic poza tym zapałem nie mieliśmy. W końcu mówię "Grażka, bo nam zaraz ta muszla spłonie od tego zapału, a Festiwalu nie ma. Mów co my mamy robić!"Bo ona wiedziała, co ona ma robić, ale nie mówiła wprost czego oczekuje od nas. W końcu się udało, podzieliliśmy się obowiązkami i pierwszy Festiwal się odbył, a po nim kolejne. W 2001 roku się nie udało, miało na to wpływ kilka czynników, bo obiecane pieniądze się nie pojawiły, a  co gorsze u Grażyny pojawiły się problemy zdrowotne.W międzyczasie zdecydowałem się założyć własną Fundację Pro Omnibus, a trwało to dwa lata.


Na kolejną część tej historii zapraszam Was już za tydzień i uwierzcie mi warto czekać.

12 komentarzy:

  1. Przeczytałam, bardzo ciekawy artykuł i napisałaś go z pasją,
    czuć te pasję :-)
    Tak to już jest jak dopadnie nas lub kogoś bliskiego niepełnosprawność,
    to dopiero zaczynamy się ineteresować tym światem,
    a nigdy nie wiemy kiedy to się stanie,
    bo i powodów do różnych wypadków jest sporo.
    Czekam na drugą część :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co mogę powiedzieć od siebie to to, że nie ma w naszym życiu przypadków :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się,  że minęły już czasy, kiedy niepełnosprawni właściwie żyli zamknięci w domu, bo wszyscy wytykali ich palcami. W Koszalinie od lat jest podobny festiwal integracyjny i widzę, ze z coraz większym rozmachem robiony. Mnie to bardzo cieszy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie wydarzenia i tacy ludzie pomagają uwrażliwiać na niepełnosprawność, krzywdę i chorobę. Wszyscy maja prawo korzystać z życia, na ile pozwalają im ich własne ograniczenia. Reszta świata ma obowiązek pomagać, akceptować i wspierać. Poruszający wpis.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo się cieszymy, że powstał ten materiał. Od lat współpracujemy i wspieramy!
    U nasteż można poczytać www.martaimagda.wordpress.com :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo podoba mi się Twój post. Cieszę się, że ludzie poruszają tematy związane z niepełnosprawnością. Każda osoba niepełnosprawna jest taka sama jak osoba sprawna. Ma uczucia i marzenia.

    OdpowiedzUsuń
  7. świetnie napisane - ja swego czasu organizowałam akcję na swoim blogu o niepełnosprawności która może i nie była bardzo popularna, ale dużo wniosła do mojego zycia.

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna historia. Niesamowita, czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo się cieszę że ktoś porusza temat niepełnosprawności bo często udajemy że nie zauważamy taki osób i ich problemów.
    Czekam na kolejną część...

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja za każdym razem, kiedy widzę, że niepełnosprawni żyją tak, jakby nie mieli żadnych ograniczeń ze strony swojego ciała, to czerpie od nich motywację i siłę do działania ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dobrze, że jest coraz więcej inicjatyw, które zachęcają niepełnosprawnych do pokazywania swojej pasji. Przecież to ludzie tacy jak my, wystarczy im tylko dać możliwość realizowania swoich zainteresowań

    OdpowiedzUsuń
  12. Najpierw trafiłam na drugą część, teraz przeczytałam pierwszą i czekam na kolejną. Niesamowita historia.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Matka Żywicielka , Blogger